Konstanty Ildefons Gałczyński i jego kręte drogi polityczne

opublikowano: 2015-10-22, 08:00
wszelkie prawa zastrzeżone
Konstanty Ildefons Gałczyński to dla niektórych symbol stalinizmu w polskiej literaturze. A tymczasem jeszcze w latach 30. świecił on jasno na firmamencie prawicowej literatury nad Wisłą...
reklama

Konstanty Ildefons Gałczyński po wojnie tworzył literaturę socrealistyczną. Wziął m.in. udział w żałobie po śmierci Józefa Stalina

Wielu młodych pisarzy i poetów garnęło się do „Prosto z mostu” nie żeby byli nacjonalistami, a dlatego, że nie mogli się dogadać z „Wiadomościami Literackimi”
Gałczyński pragnął padać na kolana

Głębokiej prawdy pełne jego dzieje:

Tej, że poeta bez ludzkiej wspólnoty

Jest jak szum wiatru w suchych trawach grudnia
.

Paryż wart jest mszy

Konstanty Ildefons Gałczyński

W niemałym gronie poetów i publicystów międzywojnia trwale związanych ze środowiskami narodowymi, przeważają twórcy przeciętni, a czasami nawet mierni. Ich największym atutem zdawały się „odpowiednie” poglądy społeczno-polityczne, które otwierały drogę na łamy „Myśli Narodowej” oraz „Prosto z mostu”. Potępiający skamandrycki „talentyzm” redaktorzy periodyków nacjonalistycznych zaangażowanie ideologiczne uznawali za istotniejsze od umiejętności warsztatowych. Być może dobrze rozumieli, że literatura w służbie ideologii i tak nie będzie mogła osiągnąć wysokiego poziomu artystycznego. Trudno zatem się dziwić, że przy takich kryteriach wartościowania z pełnym przekonaniem można było uznawać Józefa Aleksandra Gałuszkę za poetę lepszego od Juliana Tuwima, Zygmunta Wasilewskiego mianować krytykiem nieporównanie wnikliwszym niż Tadeusz Boy-Żeleński, zaś nad Kroniki tygodniowe przedkładać Ryżową szczotkę Karola Zbyszewskiego. Hołubiony zaś przez młodonarodowców i traktowany jako nadzieja narodowej poezji Jerzy Pietrkiewicz, literacki talent udowodnił dopiero po wojnie, pisząc w Londynie (o ironio) anglojęzyczne powieści. Niezależnie jednak, jak bardzo cenilibyśmy prozę Pietrkiewicza lub wiersze Wojciecha Bąka, trudno mieć wątpliwości, że jeden tylko wybitny twórca oddał swój talent na usługi idei narodowej, w dodatku zachował wówczas wysoki poziom artystyczny swej poezji. Dlatego też związki Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego ze środowiskiem „Prosto z mostu” stanowią jedną z najciekawszych, a przy tym nieczęsto wnikliwie analizowanych, opowieści z życia literackiego Polski międzywojennej. A jest to opowieść frapująca – traktuje o zawiedzionej miłości, nawróceniu, wierności i rozczarowaniu, wszystko zaś z polityką i ideologią w tle.

reklama

Historia, którą zamierzam opowiedzieć, rozpoczyna się w kwietniu roku 1933, gdy pełniący funkcję referenta do spraw kultury w Konsulacie Generalnym RP w Berlinie Konstanty Ildefons Gałczyński samowolnie wziął urlop i wraz z żoną powrócił do Warszawy. Nieco wcześniej od poety dotarł do Polski wielki kryzys ekonomiczny. Skutki krachu na nowojorskiej giełdzie stały się w Europie Środkowej najbardziej dotkliwe w 1932 i 1933 roku. Kryzys uderzył w polską gospodarkę niespodziewanie i dla wielu jego przyczyny były całkowicie niepojęte. Jak pisze Andrzej Garlicki,

[n]ie wybuchła żadna wojna, nie zdarzył się żaden kataklizm i nagle, z dnia na dzień wszystko się zawaliło. Bankierzy wyskakiwali z okien drapaczy chmur, drobni ciułacze tracili oszczędności życia, nagle okazywało się, że nie ma pracy nawet dla dobrze wykształconych.

Rosnące bezrobocie i trudności materialne dotknęły także pisarzy, ponadto środowisko Kwadrygi, z którym Gałczyński przez lata był towarzysko związany, na początku lat trzydziestych rozpadło się. Konstanty Ildefons nie potrafił w tej zmienionej sytuacji społecznej znaleźć stałego zatrudnienia, zarejestrował się nawet w Urzędzie Pośrednictwa Pracy, skąd przez kilka miesięcy otrzymywał zasiłek. Wreszcie, aby przerwać przedłużający się impas, Gałczyński postanowił na początku 1934 roku wyjechać do Wilna – miasta prowincjonalnego, biednego, które, jak zauważa Czesław Miłosz, wciąż tkwiło w wieku XIX, „żyło aurą filomatów”, zaś „dla przybyszów z Warszawy przedstawiało się jako zupełna egzotyka”. Także Antoni Słonimski przyznawał bez ogródek, że Wilna nie lubi, gdyż „współczesny obraz tego miasta zbyt trąci wschodnią melancholią”. Nad Wilią i Wilenką dynamicznie rozwijało się jednak życie kulturalne, w dużej mierze dzięki działalności takich postaci, jak Juliusz Osterwa, Ferdynand Ruszczyc czy Stanisław Cat-Mackiewicz. Najważniejszą personą wileńskiej kultury początku lat trzydziestych był jednak Witold Hulewicz – prezes miejscowego oddziału Związku Zawodowego Literatów Polskich, a także dyrektor programowy rozgłośni Polskiego Radia w Wilnie. Właśnie na peryferyjnym Zwierzyńcu znalazł Gałczyński nową pracę – uczestniczył w transmitowanych na antenę ogólnopolską programach Kukułki wileńskiej, do której pisał wiersze i monologi, a także prowadził własną audycję satyryczną Kwadrans dla ponurych. Udzielał się w klubie artystycznym „Smorgonia”, publikował również w miejscowej prasie (zdążył nawet opublikować wiersz Modlitwa polskiego poety w ostatnim numerze „Żagarów”). W Wilnie poznał Gałczyński hrabiego Michała Tyszkiewicza, a także jego żonę – piosenkarkę Hankę Ordonównę, dla której napisał kilka tekstów piosenek (między innymi [Buty szewca Szymona]). Uczestniczył wreszcie w tradycyjnych Środach Literackich, czyli spotkaniach organizowanych przez Hulewicza w słynnej „celi Konrada”, znajdującej się w klasztorze bazylianów przy ulicy Ostrobramskiej. Działający z wielkim rozmachem impresario – sam także przyjezdny – sprowadzał do Wilna na „gościnne występy” tuzy polskiej literatury, między innymi Juliana Tuwima, Jarosława Iwaszkiewicza, Kazimierę Iłłakowiczównę, Zofię Nałkowską, Andrzeja Struga, Karola Irzykowskiego, Ferdynanda Goetla, Jana Parandowskiego, Melchiora Wańkowicza, czy Marię Dąbrowską. W obfitym gronie zacnych gości, których przyciągała możliwość odczucia romantycznej atmosfery miejsca, znalazł się także Gałczyński. Wystąpienia autora Porfiriona Osiełka cieszyły się powodzeniem, choć podczas jednego z nich dała ponoć o sobie znać ekstrawagancka natura poety. Stanisław Lorentz wspominał:

reklama
Nie udała się Środa z Gałczyńskim, który przeniósł się do Wilna w roku 1933. Liczni zgromadzeni długi czas na niego oczekiwali. Bardzo spóźniony, przyszedł tak pijany, że trzeba go było zaraz odtransportować do domu.
reklama

Tekst jest fragmentem książki „Polscy pisarze wobec faszyzmu”:

Paweł Maurycy Sobczak
„Polscy pisarze wobec faszyzmu”
cena:
43,05 zł
Podajemy sugerowaną cenę detaliczną z dnia dodania produktu do naszej bazy. Użyj przycisku, aby przejść do sklepu — tam poznasz aktualną cenę produktu. Szczęśliwie zwykle jest niższa.
Wydawca:
Wydawnictwo Uniwersytetu Łódzkiego, 2015
ISBN:
978-83-7969-581-2

Kulturalna aktywność Gałczyńskiego była zatem znaczna, lecz trudno byłoby uznać, iż autor Końca świata wsiąkł w wileńskie środowisko literackie. Stronił bowiem od poetów nurtu tradycjonalistycznego skupionych wokół „Słowa”, nie poddawał się również wpływowi młodych awangardzistów z „Żagarów” (wyjątek stanowiła bliska znajomość z Teodorem Bujnickim, zadzierzgnięta przy okazji pracy radiowej). Miasto przyniosło jednak Gałczyńskiemu wiele inspiracji i zostało odmalowane w licznych wierszach (między innymi Szczęście w Wilnie, Wileńskie imbroglio, Noc w Wilnie, Wilno, ulica Niemiecka, Elegie wileńskie, [Depresja wileńska]). W niektórych lirykach wileńskich wyczuwalna jest owa „wschodnia melancholia”, o której pisał Słonimski („Dzwonnice krzywe? Możliwe/ Dorożki dziwne? Zapewne/ Wszystko jest takie niepewne…”). Właśnie podczas pobytu w Wilnie Gałczyński mozolnie, ale z powodzeniem, zdobywał popularność oraz uznanie publiczności literackiej. Nie dziwi więc, że na przełomie 1935 i 1936 roku otrzymał dwie poważne propozycje współpracy. Jedna pochodziła od Zbigniewa Mitznera, redaktora powstającego właśnie tygodnika satyrycznego „Szpilki”. Istotniejszy jednak dla dalszych losów poety był list, który otrzymał tuż po przebytej ciężkiej chorobie (grypa z powikłaniami). Jego nadawcą był Stanisław Piasecki, redaktor niedawno powstałego stołecznego czasopisma „Prosto z mostu”, który proponował Gałczyńskiemu, by ten został stałym współpracownikiem tygodnika. Po kilku latach autor Balu u Salomona zaprezentował liryczną interpretację tej wiekopomnej chwili w formie słów skierowanych do niedawno narodzonej córki. Nie zabrakło w nich patosu oraz iście baśniowej atmosfery.

reklama
bo to, widzisz, było tak:

Pewnej nocy… słuchaj… słuchaj…

pewnej nocy… w mieście Wilnie

ojciec znalazł list na stole

Matka dawno pod Obrazem

spała równym snem głębokim,

a za oknem plotkowała

o szantażach gwiazd Wilenka

wtedy ojciec w blasku świec

(bo zepsute było światło)

list otworzył i odczytał

i już nie mógł spać do rana.

A w tym liście była wieść,

że narodzić ma się pismo,

które rzeknie do Poezji:

„Na nowe cię pchniemy tory”.

reklama

To są moi przyjaciele

Natalia Gałczyńska

Kiedy Konstanty Ildefons Gałczyński publikował na łamach „Prosto z mostu” słynny list Do przyjaciół, jego nazwisko pojawiało się na łamach tygodnika Stanisława Piaseckiego już od kilku miesięcy. Jednak właśnie publikacja tego tekstu stała się momentem przełomowym, dowodziła bowiem utożsamienia się poety z linią programową tygodnika, a nawet z ideologią obozu młodonarodowego. List Do przyjaciół dopiero niedawno na nowo zainteresował badaczy twórczości Gałczyńskiego, choć godzien jest uwagi z wielu powodów – nie tylko ze względu na jego wymowę ideową, ale też na kształt artystyczny oraz okoliczności towarzyszące jego powstaniu oraz publikacji.

Do przyjaciół z „Prosto z mostu” jest tekstem szczególnym. Choćby dlatego, że – jak zauważa Maciej Urbanowski – stanowi rzadki w dwudziestoleciu międzywojennym przykład pamfletu w formie listu. Uwagę czytelnika, nawet przy pierwszej, pobieżnej lekturze, przykuwa jednak przede wszystkim niejednorodna konstrukcja utworu. Do przyjaciół zawiera zarówno liczne opinie o istocie poezji oraz obowiązkach poety, jak i opisy przestrzeni, w której znajduje się piszący, a także inwektywy skierowane pod adresem przeciwników. Heterogeniczny charakter tekstu wynika ze skierowania listu bynajmniej nie do jednego adresata, lecz do kilku. Pierwszy odbiorca jest oczywisty, bo wskazany w tytule – to nazywani „przyjaciółmi” (a w dalszej części tekstu nawet „braćmi”) redaktorzy i współpracownicy „Prosto z mostu” (w domyśle także czytelnicy tygodnika). Drugim – jakkolwiek zaskakująca może wydawać się ta obserwacja – jest kot Andriusza. Kilkukrotne zwroty poety do swego ulubieńca (np. „Pomyśl, Andriuszka, jak to dobrze, że się skończyła wreszcie dla nas ta warszawska maligna!” albo „Ale niebo, spójrz Andriusza, cóż to za niebo!”) mają charakter przede wszystkim retoryczny, choć zarazem pomagają w wyznaczeniu organizujących tekst „przestrzeni negacji” i „przestrzeni aprobaty”. Możliwe także, iż – podobnie jak inne elementy „ludyczne” – mają służyć „mrugnięciu okiem” do czytelnika, aby ten nie traktował całego tekstu zupełnie poważnie i dosłownie. Trzecim adresatem listu są znienawidzeni wrogowie – środowisko „Wiadomości Literackich” i krąg Awangardy Krakowskiej. Obie te grupy potraktowane zostały łącznie, Gałczyński jest więc wierny obowiązującemu w obozie narodowym poglądowi, który głosił, że „futuryści, które to miano obejmowało zarówno poetów Skamandra, jak Awangardę Krakowską, są obcy duchowi prawdziwie polskiemu”. Pomimo niekonwencjonalnej formy podawczej, tekst Gałczyńskiego realizuje ważny wyznacznik gatunkowy pamfletu, skierowany jest bowiem dwukierunkowo: „ku autentycznej, jednoznacznie wskazanej osobie lub grupie osób, którą wyobraża w sposób zdeformowany” oraz ku odbiorcy właściwemu, „swojskiemu”, który jest „szczególnie poważany przez pamflecistę i reprezentuje wspólną z nim hierarchię wartości”. Elementem nietypowym, wprowadzonym przez Gałczyńskiego jako naddatek, jest figura kota, uobecniającego się w utworze jako adresat pozorny.

reklama

Tekst jest fragmentem książki „Polscy pisarze wobec faszyzmu”:

Paweł Maurycy Sobczak
„Polscy pisarze wobec faszyzmu”
cena:
43,05 zł
Podajemy sugerowaną cenę detaliczną z dnia dodania produktu do naszej bazy. Użyj przycisku, aby przejść do sklepu — tam poznasz aktualną cenę produktu. Szczęśliwie zwykle jest niższa.
Wydawca:
Wydawnictwo Uniwersytetu Łódzkiego, 2015
ISBN:
978-83-7969-581-2

Szczególna okazuje się także zaprojektowana w tekście sytuacja towarzysząca powstawaniu listu. Poeta znajduje się w Wilnie, w domowym zaciszu, z dala od zgiełku stolicy (warto jednak zaznaczyć, że pisze do stołecznego tygodnika). Z niesmakiem, a wręcz z pogardą spogląda na warszawską, zdominowaną przez skamandrytów „giełdę literacką”. Jej prominentnym uczestnikom zarzuca koniunkturalność, wtórność, stagnację („wstrzymali na długie lata rozkrzew liryki krajowej”), kupczenie sztuką, sprzeniewierzenie się dla zysku ideałowi tworzenia. Popadający w coraz większą złość autor tekstu nie szczędzi swym przeciwnikom wyzwisk (jak napisała Anna Arno „poeta z nikim nie polemizuje, tylko obraża literackich wrogów, miesza ich z błotem, obrzucając epitetami”). Nazywa ich „hałastrą”, „kramarzami”, „sutenerami” i „alfonsami” poezji, „ropuchami”, „wszami”, „ksenolirykami”, „pryszczami na Polszcze”, „niewolnikami własnego fetoru”. Nie zabrakło też uwag pod adresem żydowskiego rodowodu skamandrytów („cadików poezji”, „żyjących w cieniu polskiej szabli”, spychających poezję „w cień swej synagogi”) oraz Tadeusza Peipera (który „kilkunastu młodych, dzielnych słowian zdołał przykryć swym atłasowym chałatem”) i jego uczniów („peiperogudłajów”). Autor Listu zauważa także wpływ pochodzenia etnicznego na ich twórczość: „Poezja wasza to były tylko słowa i talmudyczny, kabalistyczny kult słowa, straszącej izraelickiej abstrakcji”. Tę część tekstu kreują dwie podstawowe techniki, ochrzczone przez Tomasza Stępnia mianem „brutalnej inwektywy” oraz „szyderczej anegdoty”. We fragmentach poświęconych skamandrytom i awangardzistom zaobserwować można daleko posuniętą zbieżność poglądów i obrazowania Gałczyńskiego z antysemickimi filipikami Stanisława Piaseckiego, Karola Zbyszewskiego, a nawet Stanisława Pieńkowskiego. Gałczyński podkreśla nieznośny materializm i brak duchowości skamandrytów, naśladuje też charakterystyczną dla pisarstwa autora Masek życia turpistyczną logoreę:

reklama
A że to wszystko [chodzi o twórczość Awangardy Krakowskiej – dop. P. S.] śmierdzi jakiemiś monstrualnemi kwasami: naftaliną, molochronem, sudorynem, antipotynem, maokiem, flitem, japońskim grzybkiem, lebewolem, syndetikonem, kolekturą loterji, klizmą, „marksizmem”, pigułkami z zakonnikiem, trilizmem i „współczesnością” – tego biedny wspaniały Moczulak nie czuje, bo się spunktu urzyna i rzyga.
reklama
Pomnik K.I. Gałczyńskiego w Praniu (fot. Kerim44; Creative Commons Attribution-Share Alike 3.0 Unported)

Widać w powyższym fragmencie istotne cechy stylistyczne listu Do przyjaciół – barokową hiperboliczność, „retorykę nadmiaru”, przejścia od patosu do trywialności i banału, mnożenie neologizmów oraz egzotycznie brzmiących zwrotów. Gałczyński wskrzesza tradycję makaroniczną, bogato inkrustuje wywód wtrętami łacińskimi, niemieckimi, francuskimi, angielskimi, greckimi oraz zaczerpniętymi z jidysz. Maciej Urbanowski wyjaśnia tę sytuację zastosowaniem pamfletowej strategii, mającej na celu ośmieszenie przeciwnika: pamflecista kpi z kosmopolityzmu i intelektu swych wrogów, jego język staje się parodystycznym odbiciem języka skamandrytów i awangardzistów. Tym właśnie – „chorym na nieuleczalny trypper metafory” – ludziom autor listu przeciwstawia bliskie sobie środowisko „Prosto z mostu”. Tygodnik redaktora Piaseckiego nazwany jest „lampą zapaloną czystemi rękami”, zestawia się go kontrastywnie z „literackim kiercelakiem” – pismem skamandrytów. W przeciwieństwie do kierowanych przez „Grydzuchnę” „Wiadomości Literackich”, redakcja „Prosto z mostu” „nie układa rebusów ani zagadek”. Jej celem nie jest wyłącznie czcze zabawienie czytelnika, lecz walka o nową, związaną z życiem, „przedezynfekowaną” i opartą na zdrowych podstawach moralnych poezję. Taka działalność cieszy się najwyraźniej boską akceptacją, skoro oczom poety ukazuje się padające na łamy czasopisma „światło Ewangelii”. Właśnie przywiązanie do religii chrześcijańskiej najbardziej różni oba zwaśnione obozy.

reklama
Świętość dnia i nocy, zwycięstwa i klęski, świętość chleba, stołu i lampy – oto tajemnice, których nigdy nie przenikniecie, czciciele towaru, machlojki, forsy, koszernego księżyca. Na to trzeba być chrześcijaninem, tzn. człowiekiem radosnym a bez trwogi, rozdającym bogactwa swoje rozrzutnie – o, więcej, więcej dla świata!

Te brutalne chwyty, przypominające – według Marty Wyki – styl prasy brukowej, spowodowały, że Kira Gałczyńska uznała list Do przyjaciół z „Prosto z mostu” za niezasługujący dziś na przedrukowywanie. Z opinią tą trudno mi się zgodzić, choćby dlatego, że stanowi on udaną literacko egzemplifikację pamfletu, z jego najistotniejszymi wyznacznikami – skłonnością do hiperbolizacji, ekspresywną stylistyką, tworzeniem karykaturalnego portretu przeciwnika, aluzją, deprecjonującymi epitetami, wreszcie mieszaniem stylów. Wypada ponadto zauważyć, że omawiany tekst zawiera także elementy, które można czytać niezależnie od ówczesnych uwarunkowań i sporów ideologicznych. Mam na myśli uwagi dotyczące istoty prawdziwej poezji, zmieniające momentami pamflet w manifest literacki. Metapoetycka tyrada Gałczyńskiego wykazuje proweniencje modernistyczne. Zależność tę poświadcza nie tylko wywodząca się z Młodej Polski idea dezynfekcji sztuki, jej wyrazem są również liczne sformułowania, służące zdefiniowaniu poezji. Twórczość poetycka stanowi „świętą muzykę”, „nabożeństwo nieustraszonych, gdzie się trzeba modlić z gołą głową”, „szczyt, na który się wchodzi albo przepaść, w którą się skacze”, zajmować się nią mogą jedynie ci, „którzy mają czyste serca, bądź przez nią pragną oczyścić się”. Kim natomiast powinien być poeta? Odpowiedź brzmi krótko – chrześcijaninem: „Światopogląd poety nie może być inny jak chrześcijański”. Autor wypowiada te raczej ogólnikowe stwierdzenia podniosłym tonem, ale umieszcza obok przekleństw i wyzwisk. Jednocześnie nadawca listu stylizuje się na kapłana i egzorcystę, który za pomocą formuł magicznych (np. „przeklęci, przeklęci niech będą poetyccy cadikowie”, „niech was ta prawda drugi raz zabije”) rytualnie unicestwia wrogów. Żądając heroizmu twórczego, przegania złe duchy ze świętego chramu prawdziwej poezji.

Pod niebem groźnym jak morze Conrada, a gorącym jak listy św. Pawła, pod takim niebem WEWNĘTRZNYM ma żyć poeta. A jeśli zaskamle, że to mu za trudno, to won z Parnasu, wracaj, bratku, do manufaktury, w mroki kawiarni, w szwargot machlojki; i atmosfery, rytmu i retoryki machlojki nie przenoś mi do atmosfery, rytmu i retoryki poezji.

Tekst jest fragmentem książki „Polscy pisarze wobec faszyzmu”:

Paweł Maurycy Sobczak
„Polscy pisarze wobec faszyzmu”
cena:
43,05 zł
Podajemy sugerowaną cenę detaliczną z dnia dodania produktu do naszej bazy. Użyj przycisku, aby przejść do sklepu — tam poznasz aktualną cenę produktu. Szczęśliwie zwykle jest niższa.
Wydawca:
Wydawnictwo Uniwersytetu Łódzkiego, 2015
ISBN:
978-83-7969-581-2
Stanisław Piasecki, redaktor naczelny "Prosto z mostu"

Na końcu zajmującego blisko półtorej strony tekstu znajdziemy prawdziwą perłę, dwa zdania stanowiące poetyckie credo Gałczyńskiego: „A poeta jakimż ma być? ŻEBY GO KOCHAŁY DZIECI I BALI SIĘ MONARCHOWIE”.

Warto postawić w tym momencie pytanie o literackie i kulturowe wzory, do jakich odwołuje się Gałczyński w swym liście. Marta Wyka uznała, że językowym i gatunkowym wzorcem fragmentów zawierających passusy metaliterackie są listy apostolskie świętego Pawła (między innymi List do Koryntian, z którego zaczerpnięte zostało motto [Do przyjaciół]). Treść tych utworów (ich wykorzystanie wzmaga przenikający tekst motyw nawrócenia) Gałczyński pokrył własnym pismem, tworząc rodzaj palimpsestu. Sądzę, że innym źródłem inspiracji mógł być język nazistowskiej propagandy, zarówno w wydaniu oryginalnym, jak i w swoistej – dokonywanej przez polskich narodowców na użytek wewnętrzny – adaptacji. Przenikający tekst motyw rytualnej, niemal religijnej ablucji, prowokuje do postawienia pytania nie tylko o to, z c z e g o poeta pragnie się oczyścić. Ciekawsze wydaje się p o p r z e z c o ten obrzęd ma się dokonać, poprzez jaką wiarę lub ideę. Czy nie przez faszyzm właśnie? W liście Do przyjaciół zauważyć można kilka konstytutywnych cech „języka nazi”, analizowanego przez Victora Klemperera i Richarda Grunbergera. Byłyby to przede wszystkim:

  1. nasilenie funkcji magicznej tekstu, wyrażającej się głównie

stosowaniem zaklęć („przeklęci, przeklęci niech będą poetyccy cadikowie po raz tysiączny w dziejach”) i formuł rytualnych („potrząsam złotym dzwonkiem na pogrzebie szczurów”);

  1. używanie imperatywów, formułowanie nakazów i zakazów („poezja jest tylko dla tych, co mają czyste serca”, „nie dla kramarzy z fałszowanymi poetyckimi dewocjonaliami”);
  2. upodobanie do superlatywu („objaśnijmy, wytłumaczmy najciemniejszym, najgłupszym, najprowincjonalniejszym”, „wyście w poezji szukali zysku, najnikczemniejsi z nikczemnych, zysku!”);
  3. stosowanie rzeczowników o odcieniu wzniosłym, mistycznym („artykuł-homilia”; „poeto, zwiastunie światła”, „lampa zapalona czystymi rękami”);
  4. patos, górnolotność, powaga („poezja jest szczyt, na który się wchodzi albo przepaść, w którą się skacze”; „już nie jestem samotny – bo jestem z wami i razem z wami pożywam chleb szczerości, [panis sinceritatis]”), chociaż wielokrotnie następuje także obniżenie rejestru wypowiedzi.

Gałczyński operuje ponadto inwektywami zaczerpniętymi ze sfery biologicznej („ropuchy”, „wszy”, „szczury”, „pieski obwąchujące się w poszukiwaniu kości”, „straganiarze z jarmarku pcheł”), charakterystycznymi dla języka III Rzeszy. W praktyce nazistowskiej stosowanie tego rodzaju obelg stanowiło próbę pozbawienia wrogów statusu osobowego i zepchnięcia ich w obręb świata pozaludzkiego, zwierzęcego. Propaganda narodowosocjalistyczna przyznawała Niemcom Człowieczeństwo, odmawiała zaś go Żydom, którzy – jako usunięci z przestrzeni zobowiązań Nieludzie – stanowili konieczną przeciwwagę, niezbędną antytezę, służącą samoidentyfikacji Ludzi. Takie postępowanie nie musiało wcale być oryginalne, tak przynajmniej zdawał się myśleć Jean Baudrillard, gdy dowodził, że „«człowieczeństwo» już u samego początku zasadza się na ustanowieniu jego strukturalnego odpowiednika – «tego, co nieludzkie»”. Niemniej funkcja sformułowań „animalnych” u Gałczyńskiego jest chyba inna, stają się one wygodną metodą rozliczenia się z przeciwnikami ideowymi oraz uwiarygodniania swojej osoby w oczach nacjonalistów. Wreszcie nadmienić trzeba, że „ewangeliczne” obrazowanie listu Do przyjaciół także nasuwa skojarzenia z LTI, obficie czerpiącą z symboliki chrześcijańskiej transcendencji, sięgającą po zwroty „chrystologiczne” i wykorzystującą motywy męczeństwa, zmartwychwstania, zbawienia, świadectwa wiary, wybrania przez Opatrzność itd. Nieprzypadkowo Victor Klemperer stwierdził, iż „nazizm był przyjmowany przez miliony jak ewangelia, bo posługiwał się językiem ewangelii” (narodowi socjaliści nie zawahali się nawet nazwać swego Führera „prawdziwym Duchem Świętym, prawdziwym światłem, które nas oświetla”), stwarzając analogiczne do form kultu religijnego rytuały kultu politycznego. Podsumowując – wymienionych zbieżności między utworem Gałczyńskiego a językiem faszyzmu jest zbyt wiele, by uznać je za przypadkowe, choć trudno jednoznacznie stwierdzić czy autor Balu u Salomona czerpał inspiracje od endeków i oenerowców, czy też bezpośrednio z tekstów nazistowskich, z którymi musiał się zetknąć podczas kilkunastomiesięcznego pobytu w Berlinie.

Opublikowanie na łamach „Prosto z mostu” Do przyjaciół nie wywołało bynajmniej gwałtownych reakcji ze strony obrażonych przez Gałczyńskiego skamandrytów. Nie od razu ziściły się obawy Natalii Gałczyńskiej, która – według relacji córki – zapoznawszy się z treścią listu „przeraziła się” i zapytała męża: „czy chcesz koniecznie, żeby ci było jeszcze ciężej?” Skamandryci milczeli, choć niektórzy z nich – szczególnie Słonimski i Tuwim, a także Józef Wittlin – mieli prawo poczuć się zaatakowani personalnie. Nietrudno wszak było rozszyfrować, kogo pamflecista miał na myśli, gdy pisał o „hałastrze pacyfistów, socjalistów […], wellsistów, scientifistów, przyjaciół prostego człowieka i zsiadłego mleka, franciszkanów z polisą w «Riunione Adriatica»”. Jakżeż odmienne to sformułowania od tych dowcipnych, lekko złośliwych, ale i sympatycznych portretów skamandrytów namalowanych przez Gałczyńskiego w latach dwudziestych na łamach „Cyrulika Warszawskiego”. Warto w tym miejscu przypomnieć choćby niezwykły wiersz Bebetlejem, w którym narodzonemu politycznemu dzieciątku sanacji, czyli BBWR, towarzyszy między innymi orszak trzech mędrców („dwóch białych, trzeci czarny warszawski Murzyn”), a także „Tuwim diabelski, straszliwy Julek”, „czarny Lechoń”, oraz „Wittlin we włosienicy”. List Do przyjaciół zawiera ponadto obiegowe, wsparte antysemickimi inwektywami i aluzjami, sądy na temat środowiska „Wiadomości Literackich”, a przecież niegdyś Gałczyński potrafił takie stereotypowe opinie wykpiwać. Działo się tak choćby w – opisującej mechanizm tworzenia się plotki politycznej – cyrulikowej humoresce Grydzewski się opalił. Jej bohater – „satyryk rządowy” w domowym zaciszu posługuje się słuchawką telefoniczną „nabijaną perłową macicą”, a jego najpilniejszym zadaniem twórczym okazuje się napisanie „pilnego felietonu” opisującego „sposób spędzania płodu przy pomocy szczoteczki do zębów”. W połowie 1931 roku Gałczyński zerwał współpracę z „Cyrulikiem”, choć nie na zawsze – latem 1934 roku, już w okresie wileńskim, publikuje tam jeszcze kilka utworów. Kilkukrotnie podejmuje także starania – wkrótce wypomni mu je Tuwim – aby uczestniczyć w przedsięwzięciach firmowanych przez skamandrytów. Wszelkie przyjacielskie relacje zrywa jednak dopiero, gdy ogłasza swój „list rozwodowy”, używając w tym celu modnego, faszyzującego języka. Dokonuje tego w szczególnym momencie historycznym, w czasie kiedy deklaratywna retoryka nienawiści zmienia się w nienawiść rzeczywistą. Przez kilkanaście lat międzywojnia pisarze potrafią częstować się wzajemnie inwektywami, celebrować ich artystyczne piękno, by potem – już w zgodzie – umawiać się na „pół czarnej” w „Ziemiańskiej” lub IPS-ie. W drugiej połowie lat trzydziestych ten rodzaj publicznej gry odchodzi do przeszłości, zaś agresywne wystąpienia – nawet jeżeli tylko ogrywają schematy zideologizowanego języka – budują rzeczywistą wrogość między zantagonizowanymi obozami twórców.

Tekst jest fragmentem książki „Polscy pisarze wobec faszyzmu”:

Paweł Maurycy Sobczak
„Polscy pisarze wobec faszyzmu”
cena:
43,05 zł
Podajemy sugerowaną cenę detaliczną z dnia dodania produktu do naszej bazy. Użyj przycisku, aby przejść do sklepu — tam poznasz aktualną cenę produktu. Szczęśliwie zwykle jest niższa.
Wydawca:
Wydawnictwo Uniwersytetu Łódzkiego, 2015
ISBN:
978-83-7969-581-2
reklama
Komentarze
o autorze
Paweł Maurycy Sobczak
Doktor nauk humanistycznych. Jego zainteresowania naukowe koncentrują się przede wszystkim wokół dwudziestowiecznych relacji między twórczością artystyczną a polityką i ideologią. Ciekawi go także problematyka wielokulturowości i wieloetniczności odzwierciedlonej w literaturze. Zajmuje się przede wszystkim literaturą i życiem literackim międzywojnia, pisał o twórczości m.in. Gałczyńskiego, Lechonia, Słonimskiego, Sobańskiego, Wielopolskiej.

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści, zawsze za darmo.

Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2024 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone