Londyn: pięć minut przed rewolucją seksualną

opublikowano: 2016-11-10 14:25
wszystkie prawa zastrzeżone
poleć artykuł:
W końcu lat 60. po Europie krążyło widmo. Widmo rewolucji seksualnej. Zmienić miała się obyczajowość, a z nią - muzyka, stroje i sposoby myślenia. Jak tuż przed rewolucją wyglądał Londyn?
REKLAMA

Londyn – zobacz też: Londyn 1967: między Beatlesami i rewolucją

(…) Chas Chandler zgasił nerwowo papierosa. Jeszcze do niedawna był basistą w The Animals, ale znudzony koncertową rutyną z dnia na dzień postanowił zostać rockowym menedżerem. Hendriksa widział w akcji w nowojorskim klubie i postanowił, że razem podbiją Londyn. Ciemnoskóry gitarzysta, w dodatku z rockowym temperamentem, tego jeszcze nie widzieli nad Tamizą. Nie zraził go nawet jego prostacki pseudonim sceniczny – Jimmy James, zresztą już w samolocie wymyślili coś znacznie lepszego. Prawdziwe nazwisko brzmiało całkiem nieźle, trzeba było tylko zmienić pisownię imienia na bardziej egzotyczną. Był 24 września 1966 roku.

Beatlesi w 1968 roku (kadr ze zwiastuna filmu „Yellow Submarine”)

Chandler chciał stworzyć trio, które nazywać się miało The Jimi Hendrix Experience, gitarzystę już przywiózł, do szczęścia potrzebował więc tylko sekcji rytmicznej. Na Noela Reddinga trafił przypadkiem w klubie, gdzie odbywały się przesłuchania gitarzystów do zespołu, który montował Eric Burdon po rozpadzie Animalsów. Noel wypadł średnio, ale Chas czekał w pogotowiu, aby zaprosić go na kolejny konkurs piękności, tym razem jako basistę. Zważywszy na to, że Redding nigdy wcześniej nie grał na basie, poszło rewelacyjnie. Pasował też ze względu na swoją hendriksowską fryzurę. W październiku dołączył do nich kolejny Anglik – perkusista Mitch Mitchell. Nawiasem mówiąc, tutaj również zadecydował przypadek. Po przesłuchaniu Chas był pod wrażeniem muzycznych możliwości Mitcha, jednak odpychał go jego arogancki styl bycia. Jak się później miało okazać, muzyk podchwycił go jako nastolatek, kiedy na przekór swemu robotniczemu pochodzeniu obsadzony został w telewizyjnym serialu w roli chłopca z ekskluzywnej public school. O mały włos miejsce w zespole dostałby Aynsley Dunbar, który również wypadł na przesłuchaniu znakomicie. Chandler długo nie mógł się zdecydować, w końcu rzucił monetą – wypadło na Mitcha. Drugorzędny basista, który udawał menedżera, zebrani naprędce muzycy – to nie był przepis na sukces, ale na spektakularną katastrofę. I tak by się pewnie stało, gdyby Londyn nie zakochał się w Hendriksie.

REKLAMA

Zanim jednak The Jimi Hendrix Experience przedstawili się publiczności, Chas załatwił Hendriksowi króciutki solowy występ na pierwszym londyńskim koncercie supergrupy Cream. Był to nie lada honor, bo Clapton miał już wtedy status gwiazdy pierwszej wielkości. Wszyscy czekali na pierwszą płytę jego nowego zespołu, która miała pojawić się w sklepach dopiero w grudniu. Nic dziwnego, że sala pękała w szwach. Pięciominutowy występ Hendriksa obrósł legendą. Publiczność zamarła, gdy na scenę wszedł nieznany ciemnoskóry gitarzysta z białym stratocasterem. Jimi zdecydował się na Killing Floor Howlin’Wolfa, zagrał go z rockową energią i dużo szybciej, niż nakazywał rozsądek. Była to nie tylko eksplozja nieokiełznanego żywiołu, lecz również popis niebywałej sprawności technicznej. Mimo wszystko nie był to jeszcze Hendrix, którego znamy z płyt i późniejszych zapisów koncertowych. Nie śmiały, odwrócony plecami do publiczności w niczym nie przypominał showmana, w którego miał przemienić się w ciągu kilku miesięcy.

Hipiska na festiwalu Woodstock, lipiec 1969 r. (domena publiczna).

Próbą ognia dla The Jimi Hendrix Experience miało być krótkie tournée po Francji. Wszystko dzięki Johnny’emuHallydayowi, który zobaczył Jimiego w Londynie i zaproponował, żeby pojawił się jako support podczas jego francuskiej trasy. Hallyday będzie to wspominał przez kolejne pięćdziesiąt lat swojej kariery, ale wtedy był to z jego strony nie lada gest. To on (przynajmniej u siebie) był gwiazdą pierwszej wielkości, a o Hendriksie nie słyszał jeszcze nikt. Pół roku później The Jimi Hendrix Experience spotka jeszcze większy zaszczyt, będą mogli towarzyszyć w trasie bożyszczom ówczesnych dwunastolatków – zespołowi The Monkees.

Po powrocie z Francji Hendrix i Chandler zamieszkali ze swoimi dziewczynami w obskurnym Hyde Park Towers Hotel na Bayswater, gdzie nogi łóżek zapadały się w przegniłej podłodze. Dopiero w grudniu mieli przenieść się do dwupoziomowego mieszkania, które podnajął im Ringo Starr. Mogli pochwalić się już wtedy pierwszym singlem: Hey Joe. Piosenka mozolnie pięła się po liście przebojów, na której dumnie królował Tom Jones. W styczniu nagrali kolejną: Purple Haze, z którą doszli w maju do trzeciego miejsca. Sukces świętowali już w nowym mieszkaniu. Ringo stracił do nich cierpliwość. Sąsiedzi skarżyli się ciągle na nieziemskie hałasy, na domiar złego Jimi pod wpływem LSD próbował przedekorować wnętrze. Powodów do celebracji miało być wkrótce znacznie więcej. Rok 1967 przyniósł zespołowi dwa znakomite albumy i pamiętny występ na festiwalu w Monterey. W grudniu Hendrix był już w Anglii gwiazdą, teraz musiał tylko zawojować Amerykę. Pozostaną mu na to niespełna trzy lata. Wyciśnie z nich, co tylko się da.

REKLAMA
Jimi Hendrix grający Scar – Spangled Banner na Woodstock.

Beatlesi nie potraktowali Hendriksa jako konkurencji, w tym czasie ścigali się już tylko sami ze sobą. Na początku 1967 r. mieli na głowie nie tylko nagranie nowej płyty, która potwierdzałaby ich wielką formę, ale, zobligowani podpisanym trzy lata wcześniej kontraktem z wytwórnią United Artists, myśleli o nowym filmie. Przez dwa lata, które minęły od czasu, kiedy kręcili z Richardem Lesterem Help!, muzyka, a zwłaszcza teksty zespołu zmieniły się prawie nie do poznania. Trudno było nie zauważyć także zmian w wyglądzie całej czwórki. Najstarsi z ekipy, John i Ringo, byli już żonaci i mieli obchodzić w tym roku dwudzieste siódme urodziny. Może nie był to jeszcze wiek emerytalny, ale udawanie beztroskich nastolatków przychodziło im już z coraz większym wysiłkiem. Wydawało się oczywiste, że nowy film w pewnym przynajmniej stopniu powinien odzwierciedlać tę przemianę. Znacznie poważniejsza w wymowie była już nakręcona przez Lestera na jesieni 1966 r. satyra Jak wygrałem wojnę, w której wystąpił Lennon. Nawiasem mówiąc, właśnie w tym filmie po raz pierwszy założył okulary w staromodnych drucianych oprawkach, które stały się wkrótce nieodłączna częścią jego nowego wizerunku.

REKLAMA

Tekst jest fragmentem książki Piotra Szaroty „Londyn 1967”:

Piotr Szarota
„Londyn 1967”
cena:
49,90 zł
Okładka:
twarda z obwolutą
Liczba stron:
ok. 400
Format:
125 x 195
ISBN:
978-83-244-0448-3
Elżbieta II (fot. Joel Rouse/ Ministry of Defence, opublikowano na licencji Open Government Licence v3.0).

W obozie Beatlesów panowała zgoda, że do nowego filmu potrzebny jest profesjonalny scenariusz z prawdziwymi dialogami, które zastąpić miały pisane naprędce skecze. Początkowo myślano o westernie, miało to być coś w rodzaju Viva Maria!, w którym wystąpiły najsłynniejsze wtedy francuskie gwiazdy Brigitte Bardot i Jeanne Moreau. Potem rozważano ekranizację Trzech muszkieterów i szeptano nawet o gościnnym udziale Bardot w roli Milady. Także ten projekt został jednak odłożony na półkę. I wtedy sprawę wziął w swoje ręce producent dwóch poprzednich filmów Beatlesów, Walter Shenson. Jego wybór padł na telewizyjnego scenarzystę Owena Holdera. Opisujący fabułę treatment, który Holder przedstawił jeszcze w sierpniu 1966 r., wydał mu się dość obiecujący, jednak scenariusz okazał się niestety nieporozumieniem. Dwunastego stycznia Shenson zdradził Beatlesom nazwisko nowego kandydata na scenarzystę. Miał nim zostać młody dramaturg Joe Orton. Okazało się, że Paul McCartney świetnie kojarzy to nazwisko. Związany wówczas z aktorką Jane Asher, chcąc nie chcąc, bardzo często odwiedzał teatr i tak się złożyło, że najnowsza sztuka Ortona Łup całkiem mu się spodobała.

Shenson dostał zielone światło, zarówno od Beatlesów, jak i główno dowodzącego, czyli Briana Epsteina, nie zdawał sobie jednak do końca sprawy, jak ryzykowną podjął decyzję. Wiedział za to, że dzień wcześniej Łup został ogłoszony najlepszą sztuką roku 1966, a niewykluczone, że czytał też pean ku czci młodego angielskiego teatru zamieszczony na pierwszej stronie „Evening Standard”. W artykule nie mogło oczywiście zabraknąć nazwiska Ortona:

Pośród tych wszystkich modnych bzdur powtarzanych o fenomenie Swinging London jedna rzecz zasługuje na uwagę – nasza dramaturgia faktycznie przeżywa dziś jeden z najbardziej fascynujących i żywiołowych okresów w historii. Prawdopodobnie od czasów rozkwitu dramatu elżbietańskiego niemieliśmy do czynienia z takim bogactwem, siła wyrazu, głębią i wyobraźnią. Za dzisiejszym odrodzeniem dramatu stoi pokolenie nowych autorów, którzy pojawili się w czasach powojennych […].Osborne, Pinter, Wesker, Arden, Orton: te nazwiska pobudzają umysły, ożywiają naszą kulturę i drażnią sumienia.
REKLAMA

Pierwszego stycznia 1967 r. Joe Orton skończył trzydzieści cztery lata i był w szczytowym momencie swojej kariery. Urodził się w prowincjonalnym Leicester, które wtedy przypominało jeszcze Anglię z książek Dickensa. Jego ojciec, William Orton, był ogrodnikiem, matka Elsie pracowała jako szwaczka, pieniędzy starczało ledwo na opłacenie podstawowych rachunków. Dom był nawet spory, ale śmierdział wilgocią. John, bo tak się póki co nazywał przyszły dramaturg, był ich pierwszym dzieckiem, później na świat przyszło jeszcze troje – młodszy brat Douglas oraz siostry: Marilyn i Leonie. Ojciec nigdy się z nimi nie bawił, uparcie nie kupował prezentów, rzadko nawet jadał z rodziną posiłki. Był nieobecnym ojcem i nieobecnym mężem. Elsie wychowała sama czwórkę dzieci, co było nie lada wyczynem, jeśli weźmie się pod uwagę, że była schorowana do tego stopnia, iż usunięto jej w końcu jedno płuco.

William był za to kompletnym nieudacznikiem, choć trzeba przyznać – dość przystojnym. I to prawdopodobnie musiało zmylić Elsie w okresie zalotów. Po ślubie nigdy już jej nie przytulił ani nie pocałował, za to odwiedzał ją regularnie w sypialni. Przyjmowała to z godnością, jednak po urodzeniu czwartego dziecka zaczęła się zamykać w pokoju na klucz. Jak zwierzyła się po latach najmłodszej córce, od zawsze brzydziła się seksem. Lubiła też powtarzać, że małżeństwo było największą pomyłka jej życia. Gdyby nie William, mogłaby zostać gwiazdą opery i śpiewać w Londynie na scenie Covent Garden. Faktycznie miała podobno dobry głos (mezzosopran), jednak nikt nie brał poważnie jej fantazji o operowej karierze.

REKLAMA
Westminster, siedziba parlamentu brytyjskiego (domena publiczna).

Te rojenia o podboju londyńskiej sceny musiały jednak zainspirować Johna, choć z matką nigdy nie był specjalnie blisko. Praktycznie jedyną osobą, z którą znalazł w rodzinie wspólny język, była jego najmłodsza siostra Leonie. Ojcem szybko nauczył się pogardzać, niechęć była zresztą obustronna. Kiedy wyszło na jaw, że syn chce zostać aktorem, William postanowił wybić mu to z głowy, ale jak na nieudacznika przystało, zawiódł również tym razem. Chłopiec próbował sił w lokalnych kółkach dramatycznych, zapisał się nawet na lekcje wytwornej wymowy i dykcji. Swoimi aspiracjami na ogół budził tylko wesołość i politowanie, był jednak na tyle ambitny i uparty, że udało mu się uzyskać w końcu upragnione stypendium londyńskiej Royal Academy of Dramatic Art. To właśnie na studiach poznał starszego o siedem lat Kennetha Halliwella, z którym spędzić miał resztę życia.

Wycofany i rozchwiany emocjonalnie Halliwell również przyjechał z prowincji. Choć pochodził z klasy średniej i ze znacznie zamożniejszej rodziny, los obchodził się z nim jeszcze surowiej niż z Ortonem. Wcześnie stracił ukochaną matkę, która rozpuszczała go do granic możliwości. Nie była to zwyczajna mieszczańska śmierć (w połogu czy na serce), lecz wypadek, tragiczny i groteskowy zarazem. Pani Halliwell odeszła nagle i bez ostrzeżenia w wyniku ostrej reakcji alergicznej po użądleniu osy. Wszystko trwało zapewne parę minut i nie wiadomo nawet, czy ktoś zdążył wezwać karetkę. Odtąd wychowywał chłopca surowy i zgorzkniały ojciec. Był sumiennym księgowym, cieszącym się dużym zaufaniem, jednak ludzie obchodzili go na ogół z daleka. Znajomy zapamiętał go jako człowieka, który nigdy się nie uśmiechnął, odzywał się zaś tylko wtedy, kiedy nie było już innego wyjścia. Gdy zabrakło matki, ojciec i syn przeważnie milczeli w duecie. W końcu pan Halliwell włożył głowę do piekarnika i odkręcił gaz. Samobójstwo zaaranżował z typową dla siebie metodycznością, ale nie zawracał sobie głowy tym, żeby zostawić synowi pożegnalny list. Widok martwego ojca, podobnie jak obraz duszącej się matki, Kenneth pamiętać będzie do końca życia, nie da się jednak ukryć, że ta druga śmierć była dla niego wybawieniem. Po pierwsze, uratowała go od przykrego towarzystwa, po drugie, spadek pozwolił na wymarzone studia dramatyczne. Halliwell i Orton dość szybko zdecydowali się zamieszkać razem.

Tekst jest fragmentem książki Piotra Szaroty „Londyn 1967”:

Piotr Szarota
„Londyn 1967”
cena:
49,90 zł
Okładka:
twarda z obwolutą
Liczba stron:
ok. 400
Format:
125 x 195
ISBN:
978-83-244-0448-3
REKLAMA
Komentarze

O autorze
Piotr Szarota
Psycholog, profesor nadzwyczajny w Instytucie Psychologii PAN, od 2016 roku dyrektor tej placówki. Zajmuje się psychologią kultury, komunikacją międzykulturową oraz psychologią osobowości, a także historią społeczną XX wieku. Autor m.in. Psychologia uśmiechu (2006), Od skarpetek Tyrmanda do krawata Leppera. Psychologia stroju dla średnio zaawansowanych (2008), Anatomia randki (2011), Smile: A User’s Manual (2011), Wiedeń 1913 (2013).

Wszystkie teksty autora

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści. Za darmo.
Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2023 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone