Maciej Górny – „Polska bez cudów. Historia dla dorosłych” – recenzja i ocena
Maciej Górny – „Polska bez cudów. Historia dla dorosłych” – recenzja i ocena
Poza rocznicą Konstytucji 3 Maja, 15 sierpnia i 11 listopada to najważniejsze daty w kalendarzu świąt państwowych. Upamiętniają wydarzenia, z których możemy być dumni i symbolizują sukces, a nie celebrację porażki. Ale za triumfami nie kryją się cuda, lecz mnóstwo faktów i szczegółów, z których znaczenia większość Polaków nie zdaje sobie sprawy. Specjalizujący się w dziejach Europy Środkowo-Wschodniej prof. Maciej Górny, w swojej najnowszej książce zauważa, że odzyskanie przez Polskę niepodległości w 1918 roku, na tle innych narodów z naszego regionu nie było czymś nadzwyczajnym.
„Polska bez cudów. Historia dla dorosłych” – bo tak brzmi tytuł recenzowanej książki – zaczyna się od wybuchu I wojny światowej, która zmusiła Polaków do walki bratobójczej w służbie trzech zaborczych armii. Ten sam los spotkał wiele innych nacji i nikt z tego powodu nie porzucał karabinu w okopach – wyjaśnia historyk. Po prostu wśród żołnierzy niewielu zaprzątało sobie głowę kategoriami narodowościowymi. Na froncie co jakiś czas dochodziło do zawieszenia broni i wymiany towarów między żołnierzami przeciwstawnych armii. Natomiast podziały z prawdziwego zdarzenia zrodziły się w środowiskach intelektualnych – i nie tylko ze względu na wyrażane poglądy, ale przede wszystkim w rozważaniach geopolitycznych: z kim Polska powinna się związać, aby odzyskać zalążki państwowości. Zresztą warto odnotować, że w czasie wojny za najważniejszy czynnik propagandowy uchodziły właśnie uniwersytety. To właśnie z tych ośrodków wydawano mnóstwo oświadczeń, broszur czy okolicznościowej literatury patriotycznej – „Paradoksalnie łatwiej było się dogadać żołnierzom próbującym się wzajemnie pozabijać niż zagrzewającym ich do tego intelektualistom” – zaznacza Maciej Górny.
Prywatne wizje państwowości
Wraz z ogłoszeniem Aktu 5 listopada przez cesarzy Niemiec i Austro-Węgier – wśród polskich intelektualistów i polityków zaczęły tworzyć się wizje przyszłej Polski. Według historyka przedstawione strategie z jednej strony odnosiły się do wspólnoty, ale z drugiej – każdy i tak miał na myśli własny interesy – „chociaż wszyscy bohaterowie tworzyli koncepcje, do których pragnęli przekonać innych, w rzeczywistości przez cały czas mówili i pisali tylko o sobie i dla siebie”.
Demokracja nie została wywalczona z bronią w ręku. Niewątpliwie fenomenem jest to, że na początku lat dwudziestych zarówno Polska, Czechosłowacja, Rumunia czy Jugosławia – były państwami demokratycznymi z postępowymi konstytucjami i nic nie wskazywało, że większość tych ustrojowych osiągnięć zostanie zaprzepaszczona. Powstanie samej demokracji nie było możliwe bez wcześniejszego zaangażowania samorządowców, organizacji kobiecych, stowarzyszeń, komitetów i to właśnie tego typu inicjatywy reprezentowały naród „realizując ideały demokratycznego państwa i społeczeństwa obywatelskiego”. Z kilkunastu państw Europy Środkowej, tylko w Czechosłowacji demokracja przetrwała do 1938 roku. Najsmutniejsze jest to, że w żadnym kraju nie znajdziemy tych, którzy z bronią w ręku walczyli o niepodległość ojczyzny – stając się jej późniejszymi symbolami, ale już nie obrońcami demokracji – przypomina autor.
Konferencja, która zmieniła oblicze Europy
„Sto lat temu w Paryżu doszło do rewolucji, której następstwa okazały się nie mniejsze niż tej, która wybuchała tam w 1789 roku. Nikt wprawdzie nie zdobywał Bastylii ani nie gilotynował przeciwników, rewolucja dokonała się w gabinetach polityków. Jednak jej skutki odczuły miliony ludzi – przede wszystkim w Europie Środkowo-Wschodniej”. Konferencję pokojową w Paryżu Maciej Górny pokazuje inaczej, niż w tradycyjnych podręcznikach, gdzie możemy przeczytać o przemożnej roli, jaką w stolicy Francji odegrali Dmowski i Paderewski. Delegaci małych i młodych państw nie mieli właściwie pola do popisu dla swoich dyplomatycznych zdolności, a kiedy już nadarzyła się okazja, efekty nie przerosły oczekiwań. Zresztą ówczesny premier Rumunii Ion Brătianu podsumował, że „mężowie stanu i tak przysną podczas dyskusji nad ważnymi sprawami i nie powstrzyma to ich przed podjęciem decyzji”. W oczach prezydenta USA Woodrow Wilsona, premierów Wielkiej Brytanii Lloyda George’a i Francji Georges’a Clemenceau – praktycznie żaden z polityków Europy Środkowo-Wschodniej nie zyskał szczególnego uznania. Poza tym wspominania trójka dbała o to, aby z nielubianymi politykami widywać się rzadko. Na przykład Dmowski w ogóle nie uzyskał możliwości rozmowy z premierem Wielkiej Brytanii, co tłumaczył sobie później – „żydowską intrygą”.
Ponadto podczas konferencji panowała atmosfera podejrzeń, co do uczciwości partnerów z Europy Środkowo-Wschodniej i Bałkanów. Podczas prac konferencji niejednokrotnie okazywało się, że obie strony terytorialnych sporów fałszują statystyki i podkoloryzują mapy tak, aby przemawiały na ich korzyść. Swoją drogą to kapitalną anegdotką w „Polsce bez cudów” jest zaprezentowana w rozdziale dotyczącym spisu powszechnego z 1882 roku – rozmowa rachmistrza kupcową:
Członek komisji: Ile pani masz dzieci? Kupcowa: Ile mi Bóg dał. Członek: To jest ile? Kupcowa: Wszystkie. Członek: Więc ileż? Kupcowa: Ile urodziłam. Członek (zniecierpliwiony): Ostatecznie ile? Dwoje, troje, czworo? Kupcowa: Dobrze. Członek: Zatem czworo? Kupcowa: Niech będzie.
Warto dodać, że podczas paryskiej konferencji, jednym z najbardziej cenionych ekspertów był Eugeniusz Romer, który w ramach nieoficjalnych spotkań przy kawie czy obiedzie – omawiał sprawy zawodowe czy przekazywał materiały spornych terytoriów. Miejsce nieufności zajmował szacunek dla solidnej pracy i eksperci w typie Romera zrobili lepsze wrażenie niż ich polityczni zwierzchnicy. – „No cóż, w naszej części świata już od dawna intelektualiści udają się lepiej niż politycy” – trafnie spostrzega autor „Polski bez cudów”. Szczególnie trzeba też zaznaczyć, że Polska jak i spora cześć innych państw uzyskała niepodległość, dzięki sprzyjającej koniunkturze międzynarodowej, jaka pojawiła się po wojnie.
Bolszewicka zaraza
Najbardziej interesującymi rozdziałami w recenzowanej książce są te poświęcone wojnie polsko-bolszewickiej. Autor opisuje jak to służby wywiadowcze tropiły „sympatie bolszewickie” w środowiskach robotniczych. Dlatego też Polska jak i młode państwa realizowały względnie szybko postulaty strajkujących, ponieważ bały się „wzniecenia ognia rewolucji”, która nie miała tutaj prawa wybuchnąć, ze względu na to, że hasła i idee rewolucji rosyjskiej były sprzeczne z wartościami wyznawanymi przez polskich robotników. Dla osób, które sięgną po książkę Macieja Górnego, może oburzyć jego kpiarski ton w stosunku do słów Edgara Vincenta D’Abernona nazywającego bitwę warszawską jedną z najważniejszych w dziejach świata. Swoją drogą to brytyjski dyplomata jest nad Wisłą znany praktycznie tylko z tej wypowiedzi.
Po pierwsze wojna polsko-bolszewicka byłaby obecnie opisana jako „low-intensity conflict” – gdzie kwestie militarne są zaledwie jednym z wielu aspektów konfliktu. Nie mniej ważna była propaganda, czy reakcje ludności cywilnej na obciążenie wywołane niestabilną sytuacją. Inna sprawa to skala wykorzystanych sił, nieporównywalna choćby z „cudem nad Marną”. Ponadto według autora ludzie wcale nie garnęli się do walki przeciwko pochodowi rewolucji komunistycznej. Nierzadko całe regiony kraju nie dostarczały prawie żadnego rekruta, a odsetek uchylających się przekraczał lokalnie osiemdziesiąt procent – zwłaszcza słaby odzew był wśród chłopów. Górny dodaje, że „wojna polsko-bolszewicka nie zapisała się w dziejach wojskowego rzemiosła poza Polską, gdzie na kursach oficerskich omawiano poszczególne bitwy”. Pytanie, czy to nie świadczy o ignorancji państw zachodnich. Oczywiście większość spraw, które omawia autor wokół konfliktu polsko-bolszewickiego jest nie do przecenienia. Jednak w książce nie znajdziemy odpowiedzi na pytanie, co stałoby się z Polską po zwycięstwie bolszewików.
Ostatni strony recenzowanej pracy, w tonie bardziej publicystycznym, pokazują instrumentalne wykorzystywanie historii do własnych potrzeb przez partię rządzącą. Autor kwituje te rozważania trafnym komentarzem: „Władza, która nieustannie mówi o historii, nie ma o niej nic do powiedzenia”. Natomiast mało profesjonalnie wygląda porównywanie obecnej władzy z tą z roku 1968 – w kwestii wymiany elit politycznych.
Historia to nie bajka – stara nam się przypominać Maciej Górny. Niewątpliwie ma słuszność. Obok nieoczywistych zagadnień związanych z procesem odzyskiwania przez Polskę niepodległości, ogromną wartością książki jest przywołanie podobnych problemów, przed jakimi stanęli nasi sąsiedzi. „Polska bez cudów” wręcz zachęca, aby pochylić się nad tym, co tak naprawdę świętujemy w dni, gdy flaga biało-czerwona dumnie łopocze za oknem. Jest lektura, która obok nuty goryczy daje również nadzieję. I odpowiada na pytanie, w jaki sposób powinniśmy rozmawiać o czasach odległych oraz tych znacznie bliższych. Szczerze polecam.