Marek Teler – „Amanci II Rzeczpospolitej” – recenzja i ocena
Marek Teler – „Amanci II Rzeczpospolitej” – recenzja i ocena
Autor dokonał subiektywnego wyboru filmowych amantów. Po prawdzie trudno byłoby tę listę wydatnie poszerzyć ze względu na fakt, że przedwojenne polskie kino nie było w stanie wydać liczby amantów porównywalnej Hollywood. Ale i tak – biorąc pod uwagę trudności i uwarunkowania naszych realiów – to aż nadto, by snuć barwną opowieść o prawdziwych gwiazdach srebrnego ekranu.
Jeżeli więc twórcy pragnęli zwrotu zainwestowanych pieniędzy, musieli się uciekać do ogranych (ktoś mógłby rzec: wyświechtanych) schematów. A te okazywały się po prostu skuteczne i systematycznie budowały popularność. Jednym z nich był dość typowy scenariusz. Nie oznaczało to bynajmniej, że wszystkie teksty wychodziły spod jednej sztancy, choć widzowie lubili proste, przyjemne historie. Filmowcy potrafili się jednak wyrwać z tego schematu i zaproponować widzom prawdziwie intrygujące produkcje. Wszystkie one – zarówno te lekkie, jak i te bardziej nieszablonowe – smakują dzisiaj wybornie ze względu na to, że na ekranie możemy przyglądać się światu, którego już nie ma. I po prostu zatęsknić.
Kino było jednak wysoko opodatkowane, a liczba sal kinowych, a co za tym idzie – liczba kopii dystrybuowanych filmów – nie była może najbardziej pokaźna, jednak producenci niejednokrotnie gotowi byli wykładać pieniądze na filmy ambitne, kręcone z rozmachem i po prostu nowoczesne.
Radio i prasa z lubością opisywały życie prywatne, związki, czasem skandale towarzyszące gwiazdom kina. Wiele w tym było kreacji, często z rozmysłem podejmowanych przez samych aktorów. Cóż, nieważne co się mówiło. Ważne, że się mówiło. Ale w tamtym czasie było to po prostu potrzebne i przyczyniało się do wzrostu popularności X Muzy. Zwłaszcza wraz z nadejściem ery dźwięku.
Podróż do świata międzywojennego polskiego kina, w którą zabiera nas Marek Teler, to również przygoda z ówczesną estetyką. To szansa zrozumienia upodobań i zainteresowań Polaków w krótkim, lecz przebogatym okresie dla polskiej kultury. Kino bowiem, jak bodaj żadna inna gałąź kultury, w tamtym okresie stanowiło dowód aspiracji społeczeństwa i państwa.
Oglądając na ekranie Aleksandra Żabczyńskiego po wielu dekadach wiemy doskonale, że burzliwy wiatr historii rzucił go do Francji, Wielkiej Brytanii, na Bliski Wschód i w samo serce dramatycznej bitwy pod Monte Cassino, w której zresztą został ranny. Powrócił do zniszczonego kraju, ale nie zdecydował się na występy przed kamerą. Nie chciał firmować systemu swoją twarzą.
Niestety na życiorysy tych kilkunastu mężczyzn opisywanych w recenzowanej książce wpłynęła wojna. Nie wszyscy przeżyli ten dramatyczny okres, a ci, którym się to udało (jak wspomnianemu wyżej Żabczyńskiemu), nosili w sobie głębokie rany.
Autor potrafi opowiadać w sposób barwny i interesujący. Pomimo młodego wieku ma już duże doświadczenie i pokaźny dorobek. Coraz lepiej zna też materiały prasowe i archiwalne. Zapewne wkrótce podejmie decyzję o tym, by jednej lub kilku postaci wymienionych w „Amantach II Rzeczpospolitej” poświęcić osobną książkę. Byłoby dobrze, gdyby dzięki jego zapałowi i pasji udało się odkryć kolejne tajemnice z życia ludzi, do których wzdychały nasze prababcie.
Wróćmy jeszcze do recenzowanej publikacji. Sylwetki dwunastu aktorów podzielone zostały według trzech kategorii: amanci dojrzali (Junosza-Stępowski, Brodniewicz, Karewicz), amanci klasyczni (Żabczyński, Marr, Cybulski, Brodzisz, Staniewicz) i amanci nowocześni (Pośpiełowski, Łoziński, Rakowiecki, Zacharewicz). To podział według ich wieku, ale także sposobu eksponowania ich wizerunków i przerwanych nadziei na świetlaną przyszłość w branży. Niektórzy, jak pisałam wyżej, zasługują na pogłębione biografie, nie chciałabym więc wyrzucać autorowi pewnej skrótowości. Szkoda więc, że autor nie zebrał wniosków i nie zamieścił ich w formie podsumowania na końcu książki (ta niestety pozbawiona jest klasycznego zakończenia).
Niezależnie od tego otrzymaliśmy solidną pracę, która ożywia czarno-białe wizerunki niebanalnych, a często tragicznych postaci polskiego kina. Warto zapoznać się z „Amantami” Telera, a po lekturze zaparzyć dobrą herbatę i zrelaksować się przy seansie któregoś z urzekających przedwojennych filmów.