Moczar i Moskwa
Ten tekst jest fragmentem książki Pawła Machcewicza „Narodowy komunizm po polsku. "Partyzanci" Moczara”.
Po październikowym przełomie Chruszczow i jego otoczenie byli negatywnie nastawieni do tych polskich działaczy, którzy w 1956 roku należeli do frakcji reformatorskiej. Szczególną niechęć wywoływał Roman Zambrowski, przywódca „puławian” . W dodatku Chruszczow wielokrotnie dawał wyraz swojemu antysemityzmowi. Mirosław Szumiło dotarł w moskiewskich archiwach do zapisów rozmów radzieckich dyplomatów i funkcjonariuszy partyjnych z wieloma działaczami PZPR, głównie I sekretarzami komitetów wojewódzkich partii. „Z ich donosów przebija przede wszystkim wrogość wobec «puławian», wszelkiej maści «rewizjonistów» i Żydów” – skonkludował historyk. Na przykład Władysław Kozdra, I sekretarz KW PZPR w Lublinie, ubolewał nad „dużym zaśmieceni[em] aparatu partyjnego elementami żydowskimi”, twierdził, że „stronnicy Zambrowskiego są w większości Żydami” . Z jednej strony treść tych rozmów była dowodem na silnie rozpowszechniony antysemityzm w kierowniczej kadrze PZPR, z drugiej – utwierdzała niechęć radzieckiego kierownictwa do „puławian” i osób pochodzenia żydowskiego w kręgach kierowniczych polskiej partii. Wszystkie te okoliczności razem wzięte pozwalają wysnuć hipotezę, że frakcja „partyzantów”, zwalczająca „puławian” i odwołująca się do haseł antysemickich, mogła w pierwszych latach działalności liczyć na przychylne nastawienie Kremla.
Największe znaczenie dla nastawienia Moskwy miały zapewne jednak osobiste kontakty Moczara z przedstawicielami radzieckiej elity partyjnej i państwowej. Niewiele o nich w gruncie rzeczy wiadomo, ale niewątpliwie istotną, wręcz najważniejszą ich płaszczyzną była współpraca między MSW a radzieckim KGB (Komitetem Bezpieczeństwa Państwowego). Jego szef, Władimir Siemiczastny, był jednocześnie członkiem KC KPZR, a więc miał pozycję analogiczną do Moczara. Z awansu Moczara na stanowisko ministra „był bardzo zadowolony […]. Znali się osobiście i szanowali. To też zaraz po objęciu stanowiska zaprosił go do Moskwy”. Towarzyszył Moczarowi i jego świcie w czasie wielodniowej wizyty w ZSRR, wspólnie objechali kilka miast i regionów. „Semiczasnyj [błędna transkrypcja nazwiska – przyp. P.M.] nabrał do nas zaufania, był rozmowny i krytyczny. Mówił krytycznie o stanie radzieckiej gospodarki, o jej odstawaniu w porównaniu z rozwiniętymi krajami kapitalistycznymi” – twierdził Szlachcic w swoich wspomnieniach napisanych na wewnętrzny użytek MSW. Najwyraźniej szef KGB rozmawiał z Moczarem i jego ludźmi nie tylko na tematy bezpieczniackie.
W czasie tej wizyty urządzono dla polskiej delegacji pokaz filmów dokumentalnych o II wojnie światowej. „Filmy były tak spreparowane, że większe zasługi w wojnie z hitleryzmem mieli Czesi i Bułgarzy. Spiker oczerniał Armię Krajową. Eksponowano opuszczenie ZSRR przez armię generała W. Andersa w najcięższej dla Związku Radzieckiego chwili”. Przewodniczący delegacji „zrobił awanturę przeciwko takiemu przed stawianiu Polaków i udziału Polski w wojnie. Przy kolacji, w obecności kierownictwa KGB, M. Moczar obszernie mówił o naszej walce na wszystkich frontach. W. Semiczasnyj zgodził się z uwagami i obiecał, że przekaże je do Wydziału Kultury KC” . Nie wiadomo, czy Szlachcic nie koloryzował, ale trudno też zawyrokować, że ówczesny wiceminister spraw wewnętrznych dopuścił się czystej konfabulacji. Za sprzyjającego Moczarowi uchodził także bardzo wpływowy polityk Aleksandr Szelepin, członek Prezydium (Biura Politycznego) i sekretarz KC KPZR, przewodniczący Komitetu Kontroli Partyjno-Państwowej KC KPZR i Rady Ministrów ZSRR. Stał na czele KGB przed Siemiczastnym, w latach 1958–1961, i można zakładać, że już wtedy miał kontakty z wiceministrem polskiego MSW odpowiedzialnym za wywiad i kontrwywiad, a więc te sfery działalności, które w pierwszej kolejności wymagały współpracy z „radzieckimi przyjaciółmi”. Szelepin i Siemiczastny odegrali istotną rolę w obaleniu Chruszczowa w październiku 1964 roku i utorowaniu drogi do władzy Leonidowi Breżniewowi.
W pierwszych latach rządów Breżniewa „grupa Szelepina” – jak ją nazywano w elicie partyjnej – zachowywała bardzo silną pozycję w aparacie władzy: kontrolowała KGB, pion propagandy i agitacji w Komitecie Centralnym KPZR oraz Komsomoł (organizację młodzieżową), a także cieszyła się poparciem części środowiska literackiego i dziennikarskiego. Jej członkowie i sympatycy (podobnie jak „partyzanci” była to grupa nieformalna, a więc o niedookreślonym składzie) identyfikowali się z wielkoruskim nacjonalizmem, charakteryzującym ostatnią fazę rządów Stalina, uchodzili też za radykalnych antysemitów. Wielu z nich było zaangażowanych w walkę z „syjonizmem” i „kosmopolityzmem” na przełomie lat czterdziestych i pięćdziesiątych. Nie chcieli destalinizacji ani „odprężenia” w relacjach z Zachodem, a za wrogów wewnętrznych uważali zwolenników liberalizacji, zarówno w aparacie partyjnym, jak i w środowiskach twórczych. Głosili hasła walki z korupcją, a dzięki kontroli nad KGB oraz Komitetem Kontroli Partyjno-Państwowej dysponowali właściwymi narzędziami do walki z nią; w razie potrzeby wykorzystywali swój atut w rozgrywkach wewnątrzpartyjnych . Nietrudno znaleźć podobieństwa do ideologicznego oblicza „partyzantów”.
Breżniew dostrzegł w Szelepinie i jego poplecznikach niebezpiecznych konkurentów. W 1967 roku wspierany przez „grupę „dniepropietrowską”, jego bezpośrednie zaplecze, doprowadził do pozbawienia zwolenników Szelepina wielu istotnych stanowisk. Siemiczastny stracił stanowisko w KGB, osłabła też pozycja lidera – utrzymał się co prawda w składzie Biura Politycznego, ale już bez funkcji sekretarza KC. Po drugim uderzeniu, w 1970 roku, „grupa Szelepina” została zmarginalizowana, de facto rozbita . Jeżeli w tym właśnie środowisku politycznym Moczar miał moskiewskich protektorów, utrata przez nich wpływów znacznie zmniejszyła szanse przywódcy „partyzantów” na przejęcie władzy w Polsce .
Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Pawła Machcewicza „Narodowy komunizm po polsku. "Partyzanci" Moczara” bezpośrednio pod tym linkiem!
Innym kanałem kontaktów musiała być radziecka ambasada w Warszawie, ale o nich wiadomo jeszcze mniej niż o tych z Siemiczastnym i innymi członkami radzieckiego kierownictwa. „Dzisiaj w ambasadzie radzieckiej odbyło się przyjęcie z okazji 47 rocznicy zwycięstwa rewolucji październikowej. Nie zostałem zaproszony […] fakt, że zaproszono całą ferajnę czerwono-czarnych, wskazuje dość wyraźnie, gdzie lokują swoje sympatie” – domniemywał naczelny „Polityki”. Czerwono-czarnymi nazywał Rakowski „partyzantów”, od czerwieni komunistów i czerni faszystów. W jego obserwacji z pewnością pobrzmiewa osobista frustracja, ale nie jest pozbawiona wartości informacyjnej.
Przyjaciel i protegowany Moczara Jan Ptasiński w styczniu 1968 roku objął stanowiska ambasadora PRL w Moskwie. W swoich zapiskach wyznał, że gdy wahał się, czy przyjąć propozycję wyjazdu do ZSRR, przekazaną mu w imieniu kierownictwa przez Zenona Kliszkę, minister spraw wewnętrznych go do tego namawiał. W przeddzień wyjazdu Ptasińskie go podjął obiadem radziecki ambasador Awierkij Aristow. W spotkaniu uczestniczyli dwaj członkowie Biura Politycznego: Ignacy Loga-Sowiński i Ryszard Strzelecki, a także sekretarze KW PZPR w Gdańsku (Ptasiński kierował tym organem do wyjazdu do Moskwy) oraz właśnie Moczar. Obecność tego ostatniego nie była uzasadniona sprawowaną funkcją, raczej dowodziła dobrych relacji z radzieckim ambasadorem. Aristow zapewne uznawał Moczara za nieformalnego patrona Ptasińskiego .
Z zapisków nowo mianowanego ambasadora wynika, że w Moskwie utrzymywał stały telefoniczny kontakt z Moczarem, a w czasie pobytów w Polsce z nim się widywał. Zaufany sojusznik na stanowisku ambasadora w radzieckiej stolicy mógł ułatwić docieranie do członków elity partyjno-państwowej Wielkiego Brata. Piotr Kostikow, odpowiedzialny za sprawy polskie w aparacie KC KPZR, twierdził (w późniejszej relacji udzielonej dziennikarzowi Bohdanowi Rolińskiemu), że Ptasiński w ambasadzie „otworzył ni mniej ni więcej tylko przedstawicielstwo Mieczysława Mo czara i ogólnopolskiego ruchu «partyzantów»” . Wydaje się jednak, że pod koniec lat sześćdziesiątych znacznie wyżej stały już na Kremlu akcje Edwarda Gierka jako najbardziej pożądanego następcy Gomułki .
„Na najwyższych szczeblach władz partyjnych Moskwy Moczar uważany był za nacjonalistę” – napisał Ptasiński o czasie swojego ambasadorowania. Oczywiście głęboko nie zgadzał się z taką oceną. Podobnie postrzegał stosunek elity kremlowskiej do Moczara Andrzej Werblan. Jeździł do Moskwy jako kierownik Wydziału Nauki i Oświaty KC PZPR. „Moczar pachnie Ceauşescu” – mówili mu w drugiej połowie lat sześćdziesiątych funkcjonariusze KC KPZR .
Odwoływanie się przez „partyzantów” do retoryki narodowej, rehabilitacja tradycji Armii Krajowej i Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie, szerokie otwarcie drzwi do ZBoWiD-u dla weteranów z szeregów nie komunistycznych formacji zbrojnych – to wszystko mogło rzeczywiście budzić niepokój w Moskwie jako próba eksploatowania nacjonalizmu.
W polskich realiach musiał on mieć komponent antyrosyjski, nawet jeżeli tłumiony zarówno odgórnie, jak i w wyniku autocenzury wszystkich uczestników życia publicznego. Zważywszy na historię relacji między Polską i Rosją oraz nastawienie polskiego społeczeństwa, nakładanie sobie kagańca musiało być trudne. Szeroko dyskutowana książka Zbigniewa Załuskiego Siedem polskich grzechów głównych (w jej obronę mocno zaangażowali się ludzie Moczara) gloryfikowała dziewiętnastowieczne powstania narodowe zwrócone przeciwko Rosji – co prawda carskiej, ale to niewiele zmieniało. Radzieckim przywódcom i działaczom partyjnym skojarzenia z nacjonalistyczną polityką rumuńskiego przywódcy, sprawującego władzę od 1965 roku, nasuwały się w naturalnym odruchu. Były tym silniejsze, że Ceauşescu również obficie odwoływał się do niekomunistycznych wątków rumuńskiej historii. Wykorzystywał je dla społecznej legitymizacji swojej władzy i tworzenia ideowej podbudowy własnej polityki, ta zaś szybko weszła na kurs kolizyjny z linią Moskwy i zyskała tam opinię poważnego zagrożenia dla spoistości bloku radzieckiego, kolejną po chińskiej „schizmę” w ruchu komunistycznym . Chiny już pod koniec lat pięćdziesiątych popadły w ostry konflikt ze Związkiem Radzieckim – kwestionowały jego hegemoniczną pozycję w bloku komunistycznym.
Zaufania Moskwy do Moczara z pewnością nie budował sposób, w jaki o nim i „partyzantach” pisała zachodnia prasa: podkreślano ich nacjonalizm, a nawet rzekomo antyradzieckie nastawienie. „Ze względu na ich nacjonalizm skłaniają się w stronę stanowiska prochińskiego i antyradzieckiego w ideologicznym sporze między Moskwą i Pekinem” – uznał w kwietniu 1964 roku korespondent „New York Timesa” w Warszawie. Nie wiadomo, na czym opierał te twierdzenia, ale trudno sobie wyobrazić gorszą antyreklamę w oczach Kremla. Zabrzmiała wręcz jak ostrzeżenie.
Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Pawła Machcewicza „Narodowy komunizm po polsku. "Partyzanci" Moczara” bezpośrednio pod tym linkiem!
Moczar z pewnością zdawał sobie sprawę, że bez przychylności towarzyszy radzieckich nie ma szans na umocnienie swojej pozycji politycznej. Unikał wypowiedzi, które mogliby źle odebrać. Zupełnie wyjątkowy na tym tle był otwarty atak na jego przeciwników w PZPR: w apogeum kryzysu politycznego 1968 roku, w wywiadzie dla Polskiej Agencji Prasowej. Powiedział o nich, że w czasie wojny przybyli z ZSRR do Polski „przybrani w oficerskie płaszcze” . Ludziom związanym z Moczarem zdarzały się jeszcze bardziej szczere wypowiedzi, a treść niektórych zapewne była przekazywana do wiadomości strony radzieckiej. Na otwartość nie możliwą wówczas w sferze publicznej zdobył się w rozmowie z Rakowskim jego zastępca w redakcji „Polityki”, postrzegany jako członek koterii „partyzantów”. Sołuba stwierdził: „wszystkie fakty zachodzące w obozie wskazują na to, że internacjonalizm przegrał, nie spełnił nadziei jakie z nim wiązano i że wobec tego trzeba dokonać zręcznego połączenia nacjonalizmu z internacjonalizmem”. Zaznaczył przy tym: „w obliczu takiej sytuacji powinniśmy szukać przyjaciół, ale nie w Związku Radzieckim”. Redaktor naczelny „Polityki” był zbulwersowany takim postawieniem sprawy („straszliwie niebezpieczny jest taki punkt widzenia”) i swoją notatkę z rozmowy przekazał sekretarzowi KC Arturowi Starewiczowi, zwalczanemu przez „partyzantów” . Jeżeli takie relacje dochodziły do towarzyszy radzieckich, trudno się dziwić, że widzieli w Moczarze i jego ludziach zagrożenie podobne do tego, które w równolegle rosło w Rumunii.
Postrzeganie Moczara jako polityka nacjonalistycznego, jak również utrata wpływów przez Szelepina i Siemiczastnego, na których przywódca „partyzantów” w poprzednich latach prawdopodobnie się orientował, de facto przekreślały jego szanse na objęcie schedy po Gomułce w momencie decydującego przesilenia politycznego. W grudniu 1970 roku, gdy trwała krwawa pacyfikacja protestów robotniczych na Wybrzeżu, radzieckie kierownictwo jednoznacznie stawiało na Edwarda Gierka. Takie sygnały różnymi kanałami przekazywano do Warszawy wraz z ostrzeżeniem, że Kreml nie zgodzi się na przejęcie władzy przez Moczara. Pewne po szlaki wskazują, że przywódca „partyzantów” taką próbę jednak podjął, a przynajmniej sondował polityczny grunt dla niej. Zdaniem Piotra Kostikowa w dniach grudniowego kryzysu szef KGB Jurij Andropow otrzymał z Warszawy ofertę, by dramatyczną sytuację w kraju rozwiązać poprzez tymczasowe odsunięcie się Gomułki z powodu złego stanu zdrowia. Obowiązki I sekretarza tymczasowo przejąłby właśnie Moczar. Propozycja podobno była uzgodniona z Gomułką .
Żadne inne źródła nie potwierdzają tej rewelacji, choć pośrednio o jej prawdziwości świadczą inne przekazy, że towarzysze na Kremlu jedno znacznie nie życzą sobie awansu Moczara. Gdyby ta kwestia nie stawała na porządku dnia, radzieckie kierownictwo nie musiałoby się do niej odnosić. Jego stanowczy sprzeciw wobec kandydatury Moczara i jednocześnie poparcie dla Gierka przekazał wicepremierowi Piotrowi Jaroszewiczowi premier ZSRR Aleksiej Kosygin. W czasie rozmowy w Moskwie 16 grudnia 1970 roku przestrzegał ponoć:
Jest to przewrotny i głęboko zdemoralizowany człowiek. Antysemita, dwulicowiec, mający nie skrywane skłonności dyktatorskie. Otacza się często ludźmi z pogranicza politycznych szumowin. Nie rozumiemy w KPZR dlaczego Gomułka przygarnia Moczara i wysuwa go na coraz wyższe stanowiska .
Koncentracja na braku moralnych kwalifikacji przywódcy „partyzantów” nie brzmi jednak wiarygodnie i rodzi pytanie o rzetelność relacji Jaroszewicza.
W dalszej części rozmowy Kosygin rozwodził się jakoby nad ciemny mi kartami w partyzanckiej biografii Moczara: dowodzone przez niego oddziały nie udzieliły pomocy radzieckiej grupie partyzanckiej, w której szeregach było wielu Żydów. Niemcy wszystkich zabili. „Jeśli zaś Moczar nie zaniecha swojego zamiaru, ogłosimy posiadane materiały, świadczące bardzo ujemnie o jego partyzanckiej przeszłości i sylwetce” – odgrażał się Kosygin .
Trudno uwierzyć, że w 1970 toku towarzysze na Kremlu roztrząsali przewiny Moczara z okresu wojny, nawet jeżeli prawdziwe. Jerzy Waszczuk, wówczas pracownik sekretariatu KC PZPR, twierdził, że Jaroszewicz w trakcie wspomnianej rozmowy usłyszał: „Wystarczy nam jeden Ceauşescu” . Wiarygodności i tego przekazu (z drugiej ręki) nie sposób ocenić, ale takie nastawienie radzieckiego kierownictwa potwierdza przywołana relacja Andrzeja Werblana z rozmów w KC KPZR.
Tak czy inaczej nie ulega wątpliwości, że Kreml był przeciwny przejęciu władzy w Polsce przez Moczara. Wszedł on, co prawda, w skład ekipy Gierka, a nawet objął stanowisko członka Biura Politycznego – nie dostąpił tego zaszczytu za czasów Gomułki. Nie cieszył się nim jednak długo, szybko trafił na polityczny margines. Stanowisko sekretarza KC utracił już w czerwcu 1971 roku, a pół roku później został usunięty z Biura Politycznego. W 1972 roku odebrano mu też funkcję prezesa Zarządu Głównego ZBoWiD-u – drugiego, po MSW, bastionu instytucjonalnego i narzędzia budowania wpływów. Aż do końca epoki gierkowskiej sprawował prestiżową, ale w systemie władzy PRL drugorzędną funkcję przewodniczącego Najwyższej Izby Kontroli. Była w tym pewna ironia losu, gdyż w latach sześćdziesiątych, po odejściu z partyjnego olimpu, do NIK-u partia skierowała też Romana Zambrowskiego – znienawidzonego przez Moczara przywódcę „puławian”. Co prawda po upadku Gierka Moczar zdyskontował własną marginalizację i odzyskał miejsce w Biurze Politycznym, ale zajmował je zaledwie przez kilka miesięcy – od grudnia 1980 roku do lipca 1981 roku. Nie zdążył w tym czasie stworzyć w partii silnego zaplecza. Jego wielka gra o władzę zakończyła się w 1968 roku.