Ochotnicy stanowili istotny składnik zwycięstwa w wojnie polsko-bolszewickiej

opublikowano: 2021-08-13 04:47
wolna licencja
poleć artykuł:
„Niech na wołanie Polski nie zabraknie żadnego z jej wiernych i prawych synów, co wzorem ojców i dziadów pokotem położą wroga u stóp Rzeczypospolitej. Wszystko dla zwycięstwa! Do broni!” W taki sposób Rada Obrony Państwa wzywała Polaków do zaciągania się w szeregi Armii Ochotniczej oraz walki z bolszewickim najeźdźcą. W jaki sposób społeczeństwo zareagowało na ten apel? Jaką rolę w wojnie polsko-rosyjskiej odegrali ochotnicy? O tym opowiada profesor Janusz Odziemkowski, autor książki „Ostatnia bije godzina… Armia Ochotnicza gen. Józefa Hallera 1920 r.”.
REKLAMA
Józef Haller (fotografia koloryzowana, domena publiczna)

Pierwsze lata II Rzeczpospolitej zdecydowanie nie były dla niej łaskawe. Radość z odzyskania upragnionej wolności przyćmiewały z jednej strony trudy związane z odbudową państwowości i koniecznością scalenia w jeden organizm ziem pochodzących z różnych zaborów, z drugiej zaś - ogromne zniszczenia wojenne, bieda i ciężkie warunki życia ludności, prowadzące do licznych strajków i kryzysów rządowych. Do tego wszystkiego dochodziły problemy zewnętrzne.

Podczas kiedy Europa świętowała zakończenie I wojny światowej, Polska pogrążona była w kluczowych dla siebie konfliktach – o obronę suwerenności i ostateczny kształt nowo odrodzonego państwa. Kiedy wiosną 1920 r. społeczeństwo dopiero co otrząsnęło się z powstania na Górnym Śląsku oraz przygotowywało do plebiscytów, mających zadecydować o przynależności Śląska Cieszyńskiego, Warmii, Mazur i Powiśla, u wschodnich granic Rzeczpospolitej wyrastało coraz większe zagrożenie – ze strony bolszewickiej Rosji. Chociaż początkowo było ono dość bagatelizowane, a w społeczeństwie panowało przekonanie o tym, że zbliża się czas upragnionego pokoju, na apel Rady Obrony Państwa, wzywający do zaciągania się w szeregi ochotniczej armii i wspomożenia czynu zbrojnego polskiego wojska w bitwie polsko-bolszewickiej odpowiedziały niemal wszystkie środowiska i stany.

Skąd społeczeństwo polskie, okrutnie doświadczone wojną, znalazło siłę do walki?

O tym właśnie fenomenie opowiada profesor Janusz Odziemkowski w swojej książce pt. „Ostatnia bije godzina... Armia Ochotnicza gen. Józefa Hallera 1920 r. ”. Jak przyznaje – straty wojenne w społeczeństwie były rzeczywiście znaczące, bez wątpienia odczuwało ono ogromną biedę – ziemie polskie należały do najbardziej zniszczonych przez wojnę światową regionów Europy - wielkie było pragnienie pokoju. Z drugiej jednak strony do centrum kraju zbliżała się Armia Czerwona, co większość Polaków słusznie odczuwała jako ogromne zagrożenie dla niepodległości Rzeczypospolitej i samego istnienia państwa. To jednak nie jedyny powód, który tak skutecznie mobilizował Polaków do odważnego sięgania po broń i licznego wstępowania w szeregi Armii Ochotniczej generała Józefa Hallera.

Drugim, równie istotnym, była wojna z Ukraińcami w Galicji Wschodniej. – Wojna z Ukraińcami w Galicji Wschodniej wybuchła u progu niepodległości i spowodowała pierwszą wielką mobilizację społeczeństwa w obronie Lwowa. W oczach Polaków był on miastem rdzennie polskim, tak samo jak Warszawa czy Kraków. W obliczu jego zagrożenia dochodziło nie raz do tego, że ochotnicy zgłaszali się do wojska z żądaniem, aby ich natychmiast wysłać do walki na front. Z jednej strony więc w społeczeństwie panowała bieda i zmęczenie wojną, z drugiej - pragnienie obrony Lwowa, która stała się wówczas symbolem ofiarności i walki za ojczyznę. Dlatego w pierwszych miesiącach niepodległości służbę wojskową podjęło ponad 100 tys. ochotników. Drugi tak wielki zryw widzimy latem 1920 r. kiedy w ciągu kilku tygodni do szeregów wstąpiło również ponad 100 tysięcy ochotników, którzy pragnęli walczyć w obronie zagrożonego kraju i byli przekonani o tym, że przegranie wojny może oznaczać utratę niedawno odzyskanej niepodległości - tłumaczy uczony.

REKLAMA

Świadectwo tej też ofiarności dali polscy żołnierze na froncie, dowodząc nie tylko swej motywacji, ale i ducha walki do samego końca. Jak przekonuje autor -_ podczas odwrotu polskiej armii znad Dniepru i Berezyny, ponad 500-600 km, nie została rozbita ani jedna wielka jednostka, ani jeden pułk nie złożył broni. To było inne wojsko niż Armia Czerwona, gdzie zdarzało się, że w obliczu niepowodzeń całe dywizje składały broń. W Wojsku Polskim czegoś takiego nie było. Żołnierze ci nie cofali się w poczuciu klęski, bardziej niesprawiedliwości odwrotu i goryczy spowodowanej tym, że mimo lokalnych zwycięstw ciągle otrzymywali rozkaz odwrotu, bo nieprzyjaciel przerwał gdzieś słabo obsadzony odcinek frontu i znowu trzeba cofać się na zachód._

Wyjątkowy impuls do walki

Skąd żołnierze doświadczeni i zmęczeni okrucieństwami dopiero co zakończonej wojny czerpali ów zapał? Nieocenioną rolę odegrały tu oddziały ochotnicze, które pozbawione wyszkolenia i odpowiednich kwalifikacji, wniosły do polskiego wojska znaczenie więcej – entuzjazm i przekonanie o konieczności obrony wolności za wszelką cenę. Jak zauważa profesor Odziemkowski – ogromny zapał społeczeństwa, ochotników, którzy tak licznie wstępowali do oddziałów liniowych wojska, powodowały prawdziwe odrodzenie pułków, sprawiały, że słabnący momentami duch walki i siły momentalnie wracały, napełniając żołnierzy polskich przekonaniem o możliwości zwycięstwa. Wojsko nie czuło się pokonane, a postawa społeczeństwa i zapał ochotników pogłębiały to przekonanie. Dlatego między innymi żołnierze zgrupowani nad Wieprzem tak znamiennie reagowali na rozkaz kontrofensywy. Radośnie wiwatowali, rzucali się sobie w ramiona, zachowywali tak, jakby już odnieśli zwycięstwo, a nie dopiero rozpoczynali uderzenie. Ochotnicy wnieśli także głębokie przekonanie o zwycięstwie. – Ten właśnie entuzjazm społeczeństwa, w połączeniu z wiarą w pokonanie armii bolszewickiej, sprawiły, że wojsko polskie tak nieoczekiwanie się odrodziło, w sytuacji, gdy niemal wszyscy wróżyli, że lada moment się rozpadnie i ulegnie bolszewikom – dodaje uczony.

REKLAMA

Być może właśnie z tego powodu zakrojona na szeroką skalę propaganda bolszewicka, skutecznie oddziałująca na żołnierzy rosyjskich, w odniesieniu do polskiej armii okazywała się niemal całkowicie bezradna. Jak zauważa profesor Odziemkowski, rzadko zdarzało się, aby żołnierze polscy składali broń. Żaden oddział polski nie przeszedł też na stronę bolszewicką. Owa bezskuteczność propagandy najpełniej i z największym dla bolszewików zawodem uwidoczniła się w odniesieniu do robotników. Wbrew oficjalnej narracji strony bolszewickiej, nie czekali oni z utęsknieniem na wyzwolenie z rąk Armii Czerwonej i zaprowadzenie komunistycznej rewolucji. Wręcz przeciwnie. Niesieni propagandowymi hasłami żołnierze rosyjscy 27. Dywizji Strzelców Witowta Putny, na własne żądanie skierowani do walki z Polakami – ostatnią białą armią w Rosji, którą należy zniszczyć – pod Warszawą napotkali zacięty opór oddziałów do których wstąpiło ochotniczo wielu polskich robotników. Robotnicy nie byli jednak jedynymi, którzy tak ochoczo odpowiedzieli na apel Rady Obrony Państwa wzywający do walki o wschodnią granicę Rzeczpospolitej.

Jakie grupy społeczne najliczniej zaciągały się do Armii Ochotniczej?

Oprócz robotników była to przede wszystkim młodzież - szkolna, studencka, rzemieślnicza. Te grupy społeczne odgrywały w Armii Ochotniczej największą rolę, było ich najwięcej – zauważa profesor Odziemkowski. Skąd u młodych ludzi taka świadomość narodowa oraz poczucie obowiązku walki o zagrożoną suwerenność kraju? – Wynikało to chociażby z tego, że byli to ludzie wykształceni lub uczący się w rzemiosła, pobierający naukę szkołach, na wyższych uczelniach. W miastach, które zamieszkiwali, działały partie polityczne, a prasa, którą wielu czytało, informowała o wydarzeniach na froncie. Żywa była też pamięć pracy niepodległościowej w dobie zaborów, tradycja walki i poświęcenia życia w obronie ojczyzny przekazywana z pokolenia na pokolenie. To wszystko w 1920 r. procentowało – zauważa uczony. Nieco inaczej wyglądała sytuacja na wsiach. Chociaż mniej ochoczo odpowiedziały one na apel Rady Obrony Państwa o zaciąganie się do armii generała Hallera, swoją postawę gotowości do walki zademonstrowały w odmienny sposób. – O ile jeszcze w 1919 r. chłopi niejednokrotnie próbowali uniknąć służby w wojsku, tłumacząc to koniecznością prac na roli czy w gospodarstwie, latem 1920 r. podejście to uległo zmianie. Mieszkańcy wsi przestali uciekać przed służbą. Wybrali jednak inną drogę – normalnego poboru, w wyniku którego, po krótkim przeszkoleniu, trafiali do regularnych pułków – wyjaśnia uczony.

REKLAMA
Janusz Odziemkowski
„Ostatnia bije godzina… Armia Ochotnicza gen. Józefa Hallera 1920 r.”
cena:
Wydawca:
IPN Warszawa
Rok wydania:
2020
Liczba stron:
480
ISBN:
978-83-8098-984-9
EAN:
9788380989849
Gmach Główny Politechniki Warszawskiej, w którym mieściło się dowództwo Armii Ochotniczej (fot. Adrian Grycuk, CC BY-SA 3.0)

Jak wyglądało przeszkolenie i wyposażenie oddziałów ochotniczych?

Z oczywistych względów zostało ono podporządkowane wymogom sytuacji i potrzebie szybkiego zwiększenia sił na froncie. Z tego też względu niejednokrotnie było ono maksymalnie skrócone – do dwóch, czasem trzech tygodni – co przy zwyczajowych kursach trwających minimum trzy miesiące sprowadzało się do absolutnego minimum. Oczywiście przynosiło to różne skutki. Nie raz zdarzało się, że tworzone ad hoc oddziały ochotnicze, niedostatecznie wyszkolone, nie wytrzymywały napięcia na froncie i pogrążały się w napadach strachu i paniki. Jak jednak zauważa profesor Odziemkowski – wielu oficerów zwracało uwagę na to, że ochotnicy, z racji swojego wykształcenia, bardzo szybko opanowywali tajniki służby, niejednokrotnie szybciej i sprawniej niż żołnierze z poboru, w efekcie czego po krótkim czasie byli lepiej od nich przygotowani do walki. To, co żołnierzowi z poboru zajmowało często wiele tygodni, ochotnik potrafił przyswoić bardzo szybko. Dlaczego? Z jednej strony istotną rolę odgrywało tu wykształcenie, z drugiej - zapał i motywacja. Ochotnik wiedział, po co idzie do wojska, miał w tym określony cel i w konsekwencji robił wszystko, by go zrealizować.

Wszystko miało jednak również swoją cenę. – Należy pamiętać o tym, że o ile ochotnikowi z reguły szybciej przychodziła nauka życia frontowego, o tyle płacił też za to większą cenę. Zanim oddziały ochotnicze przeszły chrzest bojowy i nauczyły się sztuki przetrwania na froncie, poniosły niemałą ofiarę krwi. Nie raz straty w pierwszych walkach sięgały nawet 30% stanu osobowego pułków ochotniczych. Ci jednak, którzy przetrwali, szybko dorównywali zahartowanym żołnierzom frontowym i można było ich wykorzystać w najtrudniejszych walkach.

Oprócz postawy i entuzjazmu samych ochotników, w osiągnięciu przezeń gotowości bojowej nieocenioną rolę odgrywała także postawa polskiego społeczeństwa. To też najlepiej można był zaobserwować w kwestii wyposażenia tychże jednostek. Mieszkańcy miast, jak i wsi, niejednokrotnie organizowali różnego rodzaju zbiórki – czy to pieniężne, czy rzeczowe – aby własnym sumptem wystawić i wyposażyć oddział ochotników. Wystarczy tu przywołać chociażby 205 ochotniczy pułk piechoty im. Jana Kilińskiego, wyposażony niemal w całości w obuwie przez szewców warszawskich. Podobnych przykładów można by mnożyć. Ochotnikom kupowano siodła, buty, bieliznę, wyposażenie osobiste. Broń dostawali natomiast w wojsku. – To wszystko sprawiało, że oddziały ochotnicze paradoksalnie często były nawet lepiej wyposażone, niż regularne wojsko. Dostawały bowiem z magazynów nowe oporządzenie i umundurowanie, żołnierze frontowi przeważnie walczyli zaś w umundurowaniu i oporządzeniu zniszczonym podczas walk i odwrotu – zauważa uczony.

REKLAMA
Ataki Armii Czerwonej na pozycje Wojska Polskiego 14 sierpnia 1920, podczas bitew pod Ossowem i Radzyminem (fot. Halibutt, CC BY-SA 3.0)

Ten też zapał, w połączeniu z odpowiednim wyposażeniem, przełożył się na wartość bojową armii generała Hallera. – Oddziały ochotnicze niejednokrotnie wykazywały się zadziwiającą wytrzymałością, dotrzymywały kroku żołnierzom zahartowanym w walce. Piszą o tym w relacjach oficerowie różnych stopni, dziwiąc się, że siedemnastoletni, a czasem nawet i młodszy chłopak, dopiero co oderwany od szkolnej ławki, wykazuje taką wytrzymałość, potrafi dorównać kroku doświadczonemu wiarusowi. Tylko ogromny zapał i pragnienie udziału w zwycięstwie mogły dać takie efekty – wyjaśnia profesor Janusz Odziemkowski. Na te efekty nie trzeba też było długo czekać. Oddziały złożone z ochotników wyróżniły się nie tylko w znanej powszechnie bitwie pod Ossowem czy Zadwórzem – która to ostatnia przeszła do historii jako polskie Termopile – ale i w wielu innych walkach, istotnie wpływając na przebieg wojny polsko-bolszewickiej.

Zapomniani bohaterowie

W kontekście rozważań o wojnie 1920 r. przywołuje się najczęściej znane i ważne postaci historyczne – polityków czy dowódców armii. Tymczasem na szczególne uznanie i pamięć zasługują także tysiące nieznanych żołnierzy-ochotników, bez których ofiarności i poświęcenia najbardziej błyskotliwe plany strategów pozostałyby piękną, lecz jedynie teorią. Im też właściwe miejsce na kartach historii przywraca profesor Janusz Odziemkowski w swojej książce „Ostatnia bije godzina... Armia Ochotnicza gen. Józefa Hallera 1920 r.”. Skąd taki pomysł? – Dotychczas w polskiej literaturze pojawiały się publikacje traktujące czy to o wyposażeniu i liczebności oddziałów ochotniczych, czy o samym zjawisku ochotniczego zaciągania się do wojska. Dużo mówiło się o poszczególnych oddziałach, mało natomiast, albo praktycznie w ogóle, o pojedynczych żołnierzach. Tymczasem było bardzo wielu ludzi, którzy swoją postawą wnieśli ogromny wkład w dzieło zwycięstwa, lecz niestety pozostają zapomniani. Przynajmniej niektóre postacie tych bohaterów, szeregowych żołnierzy zwykle pomijanych w rozkazach i meldunkach, należało przywołać, wydobyć z niepamięci - wyjaśnia autor.

REKLAMA

Jak można zauważyć w zamieszczonych w publikacji biogramach żołnierzy Armii Ochotniczej, jej skład osobowy był bardzo zróżnicowany. - Wśród ochotników mamy i pięćdziesięcio- i sześćdziesięciolatków, ale i szesnastolatków. Mamy tych, którzy ofiarnie walczyli, ale i tych, którzy umierali z wyczerpania, nie wytrzymywali trudów wojennych, a mimo wszystko nie odeszli z oddziału, walczyli do końca. O takich ludziach też trzeba pamiętać. Stąd w książce mowa chociażby o Tadeuszu Jeziorowskim, najmłodszym – bo zaledwie dwunastoletnim ochotniku wojny 1920 r., uhonorowanym za waleczną obronę Płocka Krzyżem Walecznych, ale i Teresie Grodzińskiej, pierwszej kobiecie odznaczonej za heroiczną postawę na froncie Krzyżem Srebrnym Orderu Virtuti Militari oraz wielu innych ochotnikach, którzy zapomniani – poświęcili nierzadko najwyższą cenę dla walki o obronę kraju przed bolszewickim najeźdźcą.

Jaką rolę odegrali ochotnicy w wojnie polsko-bolszewickiej?

Bez wątpienia stanowią oni istotny czynnik polskiego zwycięstwa, zarówno jeśli chodzi o nadanie impetu armii i ożywienie ducha wojska polskiego, jak i sam czyn zbrojny. Jak zauważa profesor Odziemkowski, chociaż nie ma dokładnych szacunków liczebnych, w pewnym momencie mogli oni stanowić nawet do 20% wszystkich walczących o wschodnią granicę. Rola Armii Ochotniczej nie sprowadza się jednak tylko do samej wojny i nie kończy się wraz z podpisaniem traktatu pokojowego w 1921 r. Jak zauważa autor, wykracza ona znacznie dalej - Ochotnik roku 1920 stał się symbolem w naszej historii. Tak jak ochotnicy szli w XIX w. do powstań narodowych, tak w 1920 r. również poszli bronić ojczyzny. Patrząc na etos walki, który towarzyszy nam przez cały okres zaborów, począwszy od insurekcji kościuszkowskiej, przez Legiony Polskie Dąbrowskiego, po powstania narodowe, byłoby wręcz nieprawdopodobne, żeby nie było zaciągu ochotniczego w 1920 roku. Gdyby go nie ogłoszono, ochotnicy pewnie również trafiliby do wojska, jedynie inną drogą. To leżało w naturze tego pokolenia, które na własnej skórze doświadczyło, czym jest wolność i niewola. Dlatego tak wielu nie miało najmniejszych wątpliwości, jak należy postąpić.

Niezwykle istotną rolę spełnia Armia Ochotnicza generała Hallera także dzisiaj. Chociaż po zakończeniu II wojny światowej reżim komunistyczny zabronił mówić i pisać tak o ochotnikach, jak i o samej wojnie 1920 r., pamięć o heroicznym czynie zbrojnym przetrwała, przekazywana z pokolenia na pokolenie, aby pod koniec lat 80. ubiegłego wieku wybrzmieć ze zdwojoną siłą. Jak zauważa profesor Janusz Odziemkowski – oddziały ochotnicze, poza tym że w 1920 r. mobilizowały ono żołnierzy do jeszcze ofiarniejszej walki, stały się dopełnieniem sztafety pokoleń i do dzisiaj pozostają w naszej pamięci jako świadectwo ogromnego zrywu społecznego roku 1920.

Janusz Odziemkowski
„Ostatnia bije godzina… Armia Ochotnicza gen. Józefa Hallera 1920 r.”
cena:
Wydawca:
IPN Warszawa
Rok wydania:
2020
Liczba stron:
480
ISBN:
978-83-8098-984-9
EAN:
9788380989849
REKLAMA
Komentarze

O autorze
Natalia Pochroń
Absolwentka bezpieczeństwa narodowego oraz dziennikarstwa i komunikacji społecznej. Rekonstruktorka, miłośniczka książek. Zainteresowana historią Polski, szczególnie okresem wielkich wojen światowych i dwudziestolecia międzywojennego, jak również geopolityką i stosunkami międzynarodowymi.

Wszystkie teksty autora

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści. Za darmo.
Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2023 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone