Przeciwpancerne deskorolki i latające miny

opublikowano: 2012-01-30 13:00
wolna licencja
poleć artykuł:
Projektowaniem i wytwarzaniem broni zajmują się zazwyczaj wysokiej klasy specjaliści dysponujących odpowiednimi narzędziami oraz sztabami współpracowników. Czasem jednak roli tej muszą się podejmować dość przypadkowi ludzie.
REKLAMA

W normalnych warunkach, w razie wojny cywile powinni martwić się przede wszystkim o swoje bezpieczeństwo, zostawiając walkę żołnierzom. W Wielkiej Brytanii w maju 1940 roku ubrano zwykłych mieszkańców w mundury i kazano im walczyć z Niemcami. Oddziały ochotników otrzymały nazwę Local Defence Volunteers, a po interwencji Churchilla nazwę zmieniono na Home Guard. Bliższe prawdzie byłoby twierdzenie, że wspomniane mundury – podobnie jak karabiny – zostały obiecane, ale z jakością i regularnością dostaw bywało różnie. Czując, że niemieckie czołgi mogą pojawić się przed ich domami prędzej niż obiecana broń, wielu Brytyjczyków ruszyło do swych warsztatów, by tam stworzyć odpowiednie narzędzia do zatrzymania armii Hitlera.

Osterley Training School – koce i talerze przeciw czołgom

Mówiąc o brytyjskich pomysłach na niszczenie czołgów, nie sposób nie wspomnieć o dość niecodziennej prywatnej placówce szkoleniowej. Weteran wojny domowej w Hiszpanii Tom Wintringham stworzył pierwszą szkołę walki dla cywilów w Osterley Park pod Londynem. Można tam było nauczyć się różnych „niedżentelmeńskich” technik uśmiercania, od wbijania noża w czaszkę po gilotynowanie motocyklistów za pomocą drutu. Częścią programu była też walka z czołgami. Zachęcano do kładzenia na drogach talerzy mających udawać miny czy rozwieszania koców w poprzek ulic, co miało spowolnić czołgi lub zmusić je do zatrzymania. Można też było zarzucić na pojazd płonący koc nasączony benzyną, próbując udusić czołgistów. Często jednak zalecano atak łomem.

Członkowie LDV atakujący PzKpfw II za pomocą łomu (rys. dzięki uprzejmości Victoria-Poloniae)

Teoria prezentowała się bardzo zachęcająco. Ekipa złożona z 4 osób miała zaczaić się na czołg przy drodze, najlepiej w otwartych drzwiach jakiegoś budynku. Kiedy pojazd pojawiłby się przed wejściem, do akcji przystępował człowiek z łomem, wspierany przez jednego z towarzyszy. Jeśli trafiliby swą bronią we właściwe miejsce, gąsienica uległaby zablokowaniu. Po zatrzymaniu pojazdu trzeci członek zespołu miał oblać czołg benzyną z wiadra, a czwarty podpalić ją zapałkami lub za pomocą pistoletu sygnałowego. W ten prosty sposób czterech bardzo skromnie wyposażonych ludzi mogło – w teorii – zniszczyć czołg.

Przewidywany rezultat ataku (rys. dzięki uprzejmości Victoria-Poloniae)

Szkoła w Osterley nie stała się kuźnią pomysłów na nową broń ani jej fabryką, sama też istniała dość krótko. Pokazała jednak członkom Home Guard (i niektórym wojskowym), że czołg nie jest niezwyciężony, co zachęciło ich do dalszych prac nad wynajdywaniem coraz skuteczniejszych środków czołgobójczych.

Działa z Bolsover

Palmę pierwszeństwa w dziedzinie opracowywania chałupniczych środków przeciwpancernych dzierżą pracownicy huty z Bolsover. W porównaniu do innych domorosłych konstruktorów tego okresu, dysponowali wprost luksusowym zapleczem technicznym, zdecydowali się jednak na bardzo prostą konstrukcję, łatwą w masowej produkcji i nieskomplikowaną w obsłudze.

REKLAMA

Podstawą nowego działa była przystosowana do wytrzymywania dużych ciśnień rura wyjęta z kotła. Z jednej strony zaślepiono ją drewnianym kołkiem, w którym wywiercono niewielki otwór, przez który wkładano detonator i przewody. Rolę ładunku miotającego pełnił proch strzelniczy wsypany do zwykłego dziecięcego balonika. Pocisk składał się z kija od miotły i przyczepionej do niego miny przeciwpancernej, najprawdopodobniej Mk. I. Działo ładowano odprzodowo, a operator znajdował się podczas strzelania w odległości 180 metrów, co świadczy o tym, że jego twórcy tej broni nie zatracili jeszcze resztek instynktu samozachowawczego.

Mimo dziwacznej konstrukcji rozpoczęto produkcję tych dział na niewielką skalę. Ich obsługi przechwalały się, że w 20 minut mogą ustawić na pozycjach baterię składającą się z 12 dział i w 9 próbach na 10 trafić pojazdy podróżujące z prędkością do 56 km/h, rzecz jasna z rozsądnej odległości. Choć brak fotografii tego urządzenia, całość musiała wzbudzać dostateczne zaufanie, by przeprowadzić testy z użyciem wojska.

Na potrzeby eksperymentu przygotowano specjalny pocisk z drewnianym klocem zamiast miny, a armia przysłała kilka lekkich czołgów. Pojazdy uformowały zgrabna kolumnę i z umiarkowaną prędkością ruszyły drogą w kierunku działa zamaskowanego w żywopłocie. Kiedy pierwszy wóz znalazł się na linii strzału, operator nacisnął guzik. Kij wraz z klocem uderzył w bok czołgu, blokując gąsienicę. Pojazd gwałtownie skręcił, zmiażdżył żywopłot i o mało nie zakończył swej jazdy wywrotką. Załoga, posiniaczona i podrapana, wyszła z wozu o własnych siłach.

Próbę uznano za udaną, jednak po chwili stwierdzono, że sama obsługa działa była zbyt blisko swego celu i zapewne zginęłaby w eksplozji. Całą konstrukcję uznano za niepraktyczną i zbyt niebezpieczną, by dać ją do ręki członkom Home Guard. Było to tym bardziej uzasadnione, że pojawiły się znacznie bardziej bezpieczne alternatywy, jak choćby Blackerna czy miotacz Northovera. W przeciwieństwie do swych miotających miny „kuzynów”, nowe działa strzelały zatwierdzoną przez odpowiednie władze amunicją, a ich budowa była bardziej dostosowana do wymogów pola walki. Inicjatywa pracowników z Bolsover pozostała więc tylko kolejnym interesującym epizodem gorącego lata 1940 roku.

Deskorolka z piekła rodem

Autorem tej dość niezwykłej broni był porucznik David Hanworth z 5 kompanii polowej Royal Engineers. Pierwszy projekt powstał po ewakuacji z Dunkierki, zapewne na fali strachu przed nieuniknioną, w mniemaniu wielu Brytyjczyków, niemiecką inwazją. Warsztaty miały jednak dość pracy przy wytwarzaniu i remontowaniu istniejących rodzajów uzbrojenia, więc projekt powędrował na półkę, jednak na początku 1941 roku uzyskał szanse realizacji. Powód był prosty – Home Guard desperacko potrzebowała jakiejkolwiek broni, w szczególności zdolnej do zatrzymania czołgów. Po okresie prób, w październiku 1941 roku nowa broń została wprowadzona na wyposażenie wojska i Home Guard (zdarzało się, że broń stworzona na potrzeby HG była na tyle skuteczna i bezpieczna, że zezwalano na wydanie jej siłom regularnym, były to jednak bardzo rzadkie przypadki).

REKLAMA

Polecamy e-book: „Polowanie na stalowe słonie. Karabiny przeciwpancerne 1917 – 1945”

Łukasz Męczykowski
„Polowanie na stalowe słonie. Karabiny przeciwpancerne 1917 – 1945”
cena:
Wydawca:
PROMOHISTORIA [Histmag.org]
Liczba stron:
123
Format ebooków:
PDF, EPUB, MOBI (bez DRM i innych zabezpieczeń)
ISBN:
978-83-934630-9-1

Nowa broń składała się z wyrzutni i dwóch rodzajów pocisków. „Lufę” wykonywano z rury kanalizacyjnej długiej na około 90 cm i mającej średnicę liczącą około 40 cm. U jednego końca, pełniącego rolę „tyłu”, wkręcano zatyczkę z wywierconym kanałem, przez który przechodziły przewody odpalające ładunek miotający w postaci 14 gramów czarnego prochu. Lufę tę mocowano na drewnianym łożu, a za nią budowano murek z worków z piaskiem, którego zadaniem było pochłanianie siły odrzutu. Całość zakopywano w pobliżu drogi.

Idea zastosowania stalowych rur na drewnianym łożu nie była całkiem nowa (na ilustracji Leniwa Greta – krzyżacka bombarda odlana w 1409; rys. Hedwig Bode, ok. 1950 r., na licencji Creative Commons Attribution-Share Alike 3.0 Unported)

Amunicja była również dość niezwykła. Pierwszym rodzajem pocisków były „latające miny”, czyli standardowe miny przeciwpancerne Mk. I lub IV zamontowane na ponad półmetrowym metalowym pręcie. Być może Hanworth zainspirował się w jakiś sposób opisanymi wyżej działami z Bolsover, jednak nie ma na to dowodów. Równie dobrze wspólną inspiracją mogły być granaty prętowe z lat I wojny światowej.

Granat No. 23 Mk II z czasów I wojny światowej wyposażony w pręt pozwalający na wystrzeliwanie go z specjalnie przystosowanego karabinu (fot. Jean-Louis Dubois , na licencji Creative Commons Attribution-Share Alike 3.0 Unported)

Drugi rodzaj amunicji przypominał deskorolkę. Istniały dwie wersje tego urządzenia. Pierwsza miała cztery koła, na których umieszczano ładunek składający się z jednej miny przeciwpancernej (prawdopodobnie Mk I o wadze 3,6 kg), której siłę rażenia zwiększono dalszymi 4,5 kg materiału wybuchowego. Aby zwiększyć szanse trafienia pod gąsienicę lub koło pojazdu, wprowadzono powiększoną wersję „deskorolki” wyposażoną w cztery miny. Zakładano, że w momencie odpalenia cel będzie znajdować się w odległości jednego metra (dystans pomiędzy wyrzutnią a kołem lub gąsienicą), więc nie przejmowano się zbytnio celnością, stawiając na szybkość pocisku wynoszącą do 13,7 metra na sekundę. Dla zapewnienia jak największej skuteczności wyrzutnie umieszczano przy drodze parami.

REKLAMA

Nową broń określano jako „Zabójczą i niewidzialną... prawie dziecinną w wykonaniu”. Nie była jednak idealna. „Torpedy” były bardzo wrażliwe na każdą nierówność, a miny Mk. I detonowały czasami zaraz po wystrzale. Obsługa musiałaby dysponować wprost nieziemskim refleksem, odpalając urządzenie z odpowiednim wyprzedzeniem, tak aby deskorolka trafiła pod gąsienice. Sama przy tym wystawiała się na znaczne niebezpieczeństwo związane z koniecznością ciągłej obserwacji drogi w niewielkiej odległości od działa. Sama idea miała pewien potencjał rozwojowy, a pomysł błyskawicznego ustawiania min na drodze czołgu był niewątpliwie godny rozważenia1.

Najsłabszą stroną nowej konstrukcji był jednak czas jej wprowadzenia. Gdyby pojawiła się w dużych ilościach latem czy jesienią 1940 roku, przyjęto by ją z otwartymi ramionami. Z opisanych już przyczyn było to jednak niemożliwe. W 1941 roku miała już konkurencję w postaci wspomnianych już dział Blackerna i Northovera. „Torpeda” w porównaniu z nowszymi konstrukcjami wyglądała dość skromnie, przegrywając w kategorii zasięgu, skuteczności, mobilności i bezpieczeństwa obsługi. Choć zezwolono na wyprodukowanie 30 tysięcy wyrzutni, nie wiadomo ile, jeśli w ogóle, trafiło na brytyjskie pobocza. W 1943 roku wykreślono je ze wszystkich schematów obronnych, a istniejące egzemplarze zapewne zezłomowano. Do dnia dzisiejszego nie zachował się najprawdopodobniej żaden egzemplarz tej niezwykłej konstrukcji, choć angielskie czy szkockie pola niejednokrotnie udowodniły, że kryją w sobie wiele tajemnic.

Podsumowanie

Brytyjczycy nigdy nie ujrzeli fali nadpływających niemieckich barek. Los chciał, że Adolf Hitler skierował swoje armie na wschód, odkładając plan Seelöwe na półkę. Home Guard otrzymała inne zadania, zastępując żołnierzy z jednostek regularnych w zadaniach wartowniczych czy też przy obsłudze dział przeciwlotniczych. Dzieła robotników z Bolsover i porucznika Hanwortha w żadnej mierze nie wyczerpują zagadnienia twórczości brytyjskich majsterkowiczów w 1940 roku, produkujących katapulty, granaty, działa a nawet samochody opancerzone. Na szczęście, ich dzieła nigdy nie weszły do akcji, pozostając ciekawym świadectwem technicznej pomysłowości Brytyjczyków w momencie zagrożenia.

Polecamy e-book: „Polowanie na stalowe słonie. Karabiny przeciwpancerne 1917 – 1945”

Łukasz Męczykowski
„Polowanie na stalowe słonie. Karabiny przeciwpancerne 1917 – 1945”
cena:
Wydawca:
PROMOHISTORIA [Histmag.org]
Liczba stron:
123
Format ebooków:
PDF, EPUB, MOBI (bez DRM i innych zabezpieczeń)
ISBN:
978-83-934630-9-1

Zobacz też:

Bibliografia

  • French Landmine, AT, MIACAH F1, and Pracice, MIACAH XF1, [w:] Ordata Online, [dostęp 23 grudnia 2011], <[http://ordatamines.maic.jmu.edu/displaydata.aspx?OrDataId=1655]>.
  • Charles Graves, The Home Guard of Great Britain, Hutchinson & Co. Ltd., London–New York–Melbourne 1943.
  • Łukasz Męczykowski, Trudne początki słynnej „bazooki”, „Histmag.org”, 26 maja 2007 [dostęp: 23 grudnia 2011], <[https://histmag.org/?id=1197]>.
  • Austin J. Ruddy, To the last round. The Leicestershire and Rutland Home Guard 1940–1945, Breedon Books Pub., Derby 2007.
  • Frank Shaw, Joan Shaw, We remember the Home Guard, Isis, Oxford 1990.
  • John Weeks, Men against tanks. A history of anti-tank warfare, Mason/Charter, New York 1975.

Redakcja: Roman Sidorski

REKLAMA
Komentarze

O autorze
Łukasz Męczykowski
Doktor nauk humanistycznych, specjalizacja historia najnowsza powszechna. Absolwent Instytutu Historii Uniwersytetu Gdańskiego. Miłośnik narzędzi do rozbijania czołgów i brytyjskiej Home Guard. Z zawodu i powołania dręczyciel młodzieży szkolnej na różnych poziomach edukacji. Obecnie poszukuje śladów Polaków służących w Home Guard.

Wszystkie teksty autora

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści. Za darmo.
Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2023 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone