Przeszłość powróci w przyszłości
10 lutego
Następnego dnia, po obfitym, suto zakrapianym przez Ola obiedzie, ruszyliśmy we trzech land roverem Dobromira do Łodzi. Marzenki nie odważyłem się zabrać, mimo że jeszcze wieczorem dzwoniła i bardzo o to prosiła. Po wczorajszym czułbym się w jej towarzystwie bardzo nieswojo.
Droga prowadziła solidną, nowoczesną autostradą, niestety koszmarnie zatłoczoną o tej porze.
– To ta olimpijka Berlin–Moskwa, którą planował Breżniew na igrzyska w 1980 roku? – dopytywałem, przypatrując się ciągnącemu się powoli sznurowi samochodów na wszystkich pasach.
– Tak, tak – odpowiedział skwapliwie Dobromir. – Autostrada Wolności, tak to się teraz oficjalnie nazywa. I tym razem prowadzi z Warszawy do Brukseli.
– Cholera, mówiliśmy wszyscy Gierkowi, żeby budował od razu trzy pasy, to nie, musiał szukać oszczędności. I proszę, nie minęło kilka dekad i już jest zapchana. Zawsze brakowało wam skali. Jeszcze Gierek miał trochę wyobraźni, bo Bierut, Gomułka, Jaruzelski toby tylko oszczędzali. Brak rozmachu, brak charakteru, tacy to z was byli komuniści. – Zdałem sobie sprawę, że wpadam w zgryźliwy nastrój, ale nie zamierzałem się hamować. – Nic nie potrafiliście zbudować, nic! Drogi najgorsze w całym obozie, miasta paskudne, metro jakoś mogło powstać w komunistycznej Pradze, Budapeszcie i nawet Bukareszcie, ale nie w Warszawie.
To oczywiście też wina systemu, prawda?
– Nie było pieniędzy na inwestycje, bo nam zabieraliście węgiel i mięso za bezcen – odparował Olo.
– Nawet mnie nie denerwujcie, Olo Piotrowiczu. Kto jak kto, ale ty powinieneś wiedzieć, że przez te wszystkie dekady, gdy byliście na moskiewskiej kroplówce, bilans był dla Polski Ludowej korzystny. To nie tak jak teraz z Brukselą, że wam oddaje te same pieniądze, które sami wpłacicie, tylko mniej, i jeszcze wszyscy na kolanach macie wielbić Unię, bo manna z nieba leci.
Na to nikt już mi nie odpowiedział. Ponieważ na drodze nieco się rozluźniło, Dobromir skupił się na wyprzedzaniu kolejnych samochodów na przemian z lewej i z prawej strony (byliśmy mocno spóźnieni), a Olo skrobał coś pośpiesznie na małych karteczkach.
– Co tam tak piszecie, Olo Piotrowiczu? – spytałem zaciekawiony.
– To ściągawka dla ciebie. Musisz być na bieżąco z problemami.
Łodzi i całego regionu i obiecywać ludziom wszystko, co chcą usłyszeć. Chodzi o to, żebyś w każdym mieście był odpowiednio przygotowany – w Łodzi jesteś ekspertem od problemów Łodzi, w Kielcach obiecujesz lotnisko, w Wałczu obwodnicę, a jak w Kozich Dupach pod Wąchockiem wylewa rzeka Smródka, to sypiąc piach do worków przy umacnianiu wałów, obiecujesz, że zaraz, tydzień po wyborach, powstaną nowe wały przeciwpowodziowe, a winni zaniedbań po stronie starej władzy zostaną surowo ukarani.
– Dobrze, to dawaj mi te karteczki na bieżąco, żebym się przygotował. – Popatrzyłem na niego z wdzięcznością, a nawet z nutką podziwu. Olo znów miał lepszy dzień, zresztą sam fakt, że jednak wybrał się z nami do Łodzi, świadczył o tym wystarczająco dobitnie.
Spotkanie w Łodzi organizował jeden z samozwańczych koordynatorów regionalnych Komisji Ochrany Polski, tyle ideowy, ile mało profesjonalny. Pamiętająca lepsze, komunistyczne czasy sala dzielnicowego domu kultury pękała w szwach, mieliśmy problem z dopchaniem się do stołu prezydialnego, podobnie jak ekipy telewizyjne ze sprzętem. Tłumy chętnych czekały na zewnątrz, pośród szalejącej śnieżycy. Paradoksalnie i tak byli oni w lepszej sytuacji niż ludzie w środku, którzy w zimowych kurtkach i płaszczach zaczynali się dosłownie dusić z gorąca i braku powietrza. Dodając do tego nasze godzinne spóźnienie, sytuacja była, delikatnie mówiąc, odrobinę napięta.
– Fatalnie – stwierdził samokrytycznie Dobromir. – Tu to można ogłaszać start w wyborach do rady gminy, a nie na prezydenta Rzeczpospolitej.
– Nieprawda – zaprotestował Olo. – Zobacz, tak właśnie zaczyna swoją kampanię trybun ludowy, człowiek popierany przez masy. Jest biednie, plebejsko, ale autentycznie, i to nasz wielki atut. Zaraz popłyną pieniądze, zbiegną się szczury z zatopionych okrętów i będziemy się szybko profesjonalizować.
– Mamy jakiś plan? – zapytałem, chcąc przerwać ich bezsensowną paplaninę.
– Nie wiem… – niepewnie wydukał Dobromir, rozglądając się w poszukiwaniu organizatora spotkania. – O tam jest, z drugiej strony sali, macha nam, chyba nie może się tu przebić.
– Doskonale – mruknąłem. – Olo, możesz coś zrobić, żeby w odpowiednim momencie ktoś zadał mi to sakramentalne pytanie?
– Da się załatwić. – Uśmiechnął się chytrze, dyskretnie pokazując mi sporych rozmiarów piersiówkę ukrytą pod marynarką.
– Poradzicie sobie we dwóch na scenie?
– Jasne – odpowiedziałem beznamiętnie. Posłałem mordercze spojrzenie Dobromirowi, który miał koordynować wszystkie spotkania organizacyjne Komisji Ochrany Polski.
– Tak to miało wyglądać? Przedmieścia Łodzi, kilkakrotnie za mała sala, brak wentylacji, fatalne nagłośnienie, światła walące po oczach i dekoracja z zeszłotygodniowych obchodów rocznicy powołania lokalnego posterunku Ochotniczej Straży Pożarnej?
– Janusz zapewniał mnie, że wszystko będzie w porządku – bąknął Dobromir.
– Janusz, Janusz! Dużo masz jeszcze takich asów w rękawie jak towarzysz Janusz z Łodzi? – Zaczynałem tracić kontrolę nad sobą, a nasza kłótnia była chyba nieźle słyszalna w pierwszych rzędach. Dotarło też do mnie, że kamery dawno mogą być włączone i zaraz na własne życzenie będziemy mieli kompromitację nie tylko w tej stodole, lecz także w skali całego kraju.
– To ja was zostawiam, wyjaśnijcie sobie wszystko – powiedział pośpiesznie Olo, po czym zajmując cudownie zwolnione chwilę wcześniej miejsce, przysiadł się do jakiegoś wąsatego emeryta w trzecim rzędzie. Towarzysze błyskawicznie znaleźli wspólny język, w czym niewątpliwie pomagała opróżniana, w ich mniemaniu dyskretnie, piersiówka. Dobrze, laudację z sali mamy załatwioną, przynajmniej tyle.
Zapach potu i przetrawionego alkoholu zakręcił mnie w nosie. Omiotłem wzrokiem pierwsze rzędy. Stare, zmęczone twarze, głównie kobiet, duże, czerwone, robotnicze ręce. Tych ludzi nie obejmował program Dziecko+, nie mieli żadnych korzyści z potiomkinowskich łódzkich inwestycji, z których Olo przygotował mi ściągę. Oni czekali na kogoś, kto im obieca więcej, kto da im nadzieję na realną zmianę.
Tekst pochodzi z książki Jakuba Kuzy „Bitwa o Polskę 2020”:
– Towarzysze, powiem szczerze, że… nie wiem, co powiedzieć – zacząłem bezpośrednio. – Jestem wzruszony, że spotykamy się w tak licznym gronie, aby powołać łódzką komórkę Komisji Ochrany Polski. A więc właśnie, ochrony Polski. I kiedy widzę, ile setek, a może tysięcy się was tutaj zgromadziło, jestem pewien, że jeszcze Polska nie zginęła – pozwoliłem sobie teatralnie podnieść głos, czemu towarzyszyły oszczędne jeszcze oklaski. – Nie chcę mówić długo ze względu na trudne warunki atmosferyczne, ale tym bardziej cenne jest dla mnie, że tu jesteście! Jak sami widzicie, wszystko jest spontaniczne, mocno prowizoryczne, ale działamy zaledwie od czterdziestu ośmiu godzin. Lecz z jakże fenomenalnymi efektami! Państwa łódzkim koordynatorem będzie Janusz Waciak, proszę się pokazać, towarzyszu Januszu, o tam z tyłu, macha… Ale te sprawy organizacyjne zostawmy sobie na potem, teraz chciałbym państwu powiedzieć kilka słów o moich wrażeniach z pobytu w Łodzi, mieście, które jeszcze kilkadziesiąt lat temu było kwitnącym ośrodkiem włókiennictwa, wspaniałym centrum przemysłowym, modelowo rozwijającą się metropolią.
Teraz widzę miasto słomianych inwestycji, centrów handlowych, wielkich dworców, z których nie odjeżdżają pociągi, i lotniska, z którego nie latają samoloty, łunerfów, jakkolwiek to się wymawia, nadętych instalacji artystycznych i stajni dla jednorożców, gdy ludziom walą się na głowę dachy domów! Choć mówi się o tym, że cały kraj się rozwija, staje się tygrysem gospodarczym Europy, ja w Łodzi tego nie widzę! Premierowi Borowieckiemu, który tak lubi się chwalić sukcesami ekonomicznymi swojego rządu, wykresami, trendami i statystykami, chciałbym zaproponować jeden spacer wieczorem ulicą Włókienniczą. Ciekaw jestem, czy wróciłby z niego żywy! Tak wielka jest złość ludzi, tak wielka jest wasza złość! Ja po Łodzi mogę chodzić bezpiecznie.
I robię to, rozmawiam z wami, z łodzianami. W telewizji słyszę nieustanne narzekania na PRL, na system komunistyczny, a dziś chcę wam wszystkim, zadać jedno, bardzo proste pytanie: Czy żyje wam się lepiej niż za komuny?
– Nie… – odezwało się kilka rachitycznych głosów.
– Tak czy nie?! – ryknąłem do mikrofonu. – Chyba macie jakieś zdanie na ten temat? A może już wam wszystko jedno? Chcę usłyszeć waszą złość! Czy żyje wam się lepiej niż kiedyś? Tak czy nie?!
– Nie!!! – krzyczała już prawie cała sala.
– Dobrze. Więc jeśli chcecie coś zmienić, chcecie pokazać swój bunt przeciwko władzy, tej miejskiej, łódzkiej, i tej krajowej, warszawskiej, tej obecnej i tej poprzedniej, która też nic Łodzi nie dała, jeśli chcecie pokazać politykom, co o nich myślicie, zapisujcie się do Komisji Ochrany Polski! Czas na zmiany! Razem zmienimy Polskę! Dziękuję!
Odpowiedzią na moje wezwanie był huragan oklasków, również z zewnątrz, chociaż zgromadzeni tam absolutnie niczego nie słyszeli.
– Czy są pytania z sali? – zapytał Dobromir.
Zapanowała cisza. Jedynie rozsiani po różnych zakamarkach domu kultury dziennikarze próbowali zadać pytanie, które od wczoraj stawiała podobno cała Polska, ale uciszyłem ich władczym gestem dłoni, widząc, jak Olo poszturchuje swojego kompana od piersiówki. Faktycznie, dziadek po chwili wstał, poprosił o mikrofon i zaczął mówić. Głos mu drżał – z przepicia albo ze wzruszenia.
– Jestem starym łódzkim robotnikiem. Interesują mnie konkrety i szybkie zmiany, bo odległych zmian to ja nie dożyję na tej głodowej emeryturze. Chciałbym w imieniu łódzkiej klasy robotniczej, jako przedstawiciel sojuszu robotniczo-chłopskiego, dawnego aktywu partyjnego, błagać pana – tu teatralnie upadł na kolana – żeby kandydował towarzysz na prezydenta!
Podniósł się tumult. Dziennikarze tylko czekali na taką scenę – rzucili się jak hieny, by fotografować i kręcić klęczącego starego człowieka, który błaga Józefa Stalina o podjęcie wyborczej rękawicy. Z zadowoleniem stwierdziłem, że Olo zdążył się już dyskretnie ulotnić z miejsca zdarzenia. Kątem oka widziałem zniesmaczoną twarz Dobromira – to nie była scena z jego repertuaru dramatycznego. I dlatego zawsze pozostaniesz na marginesie – pomyślałem z satysfakcją – bo nie rozumiesz mas i brzydzisz się nimi. Na lewicy nigdy nie brakowało takich pięknoduchów.
Gdy fotoreporterzy i operatorzy kamer wideo nasycili się już widokiem rodowitego łodzianina, który ze łzami w oczach cały czas powtarzał: „Niech kandyduje! Niech kandyduje!”, ponownie zwrócili się w moją stronę, oczekując, tak jak cała sala, odpowiedzi na pytanie nurtujące Polaków od dwudziestu czterech godzin: czy Józef Stalin będzie kandydować na Prezydenta Rzeczpospolitej Polskiej?
– Towarzysze, czasami wydarzenia nabierają nieprawdopodobnej dynamiki. Jeszcze trzy dni temu stanowczo podkreślałem, że nie interesują mnie stołki ani władza, ani w państwie, ani nawet w Komisji Ochrany Polski. Jedyne, czego chciałem, to tchnąć w wasze dusze trochę rewolucyjnego zapału, co mi się, jak widzę, udało…
W tym momencie kątem oka zauważyłem agitującego w zupełnie innej części sali Ola i już po chwili właśnie tam rozległy się, z początku dość ciche, po chwili jednak podchwytywane przez kolejne osoby okrzyki:
– Josif, musisz! Josif, musisz! Josif, musisz!
Próbowałem delikatnym gestem je uciszyć, ale zaczęły się wzmagać, więc spojrzałem znacząco na dziennikarzy i rozłożyłem ręce.
– Josif, musisz! Josif, musisz! Josif, musisz!
Ach, przypomniały mi się stare, dobre czasy zjazdów partyjnych, gdy cała sala przez kilkadziesiąt minut skandowała i wyklaskiwała: „Jó-zef Sta-lin, Jó-zef Sta-lin”, dopóki jakiś straceniec nie zdecydował się przestać. Już moi chłopcy z NKWD potrafili zadbać, żeby żałował tego do końca życia! Tu jeszcze trzeba będzie nad tym popracować, bo skandowanie ustało już po chwili. Rąbkiem chusteczki otarłem łzę zbłąkaną w kąciku oka, wziąłem mikrofon i powiedziałem:
– Zgoda. Głos ludu głosem… najważniejszym głosem. Zgadzam się też dlatego, że nie widzę żadnego kandydata, który mógłby stać się twarzą waszego protestu. Zgadzam się, bo takich głosów z całej Polski jest naprawdę dużo, o czym zresztą wczoraj mówił szef mojego sztabu wyborczego, znany wam wszystkim towarzysz Olo Piotrowicz Filipiński, obecny zresztą na tej sali. Zgadzam się, bo nie możemy pozwolić na kolejne lata bezprawia i bezkarności reżimu! Z wami po zwycięstwo! Ja, Józef Stalin, na waszą prośbę, na prośbę ludu łódzkiego i robotników z całej Polski, staję do wyścigu o urząd Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej 2020!