Stan wojenny. Perspektywa żołnierza
Ten tekst jest fragmentem książki Jana Śleszyńskiego „Przepustka od Pana Boga”.
Obudził go tumult i głośne krzyki na korytarzu. Zapalił nocną lampkę i spojrzał na zegarek. Była godzina piąta, trzynasty grudnia, noc z soboty na niedzielę. Czyżby jakaś pijacka awantura? – zastanawiał się. W piżamie wybiegł z pokoju. Dwaj łącznicy w polowych mundurach szybkim krokiem przemierzali korytarz, zaglądając kolejno do pokoi. Alarm w pułku, domyślił się Michał i natychmiast wrócił do pokoju. Dobrze, że wczoraj nic nie piłem, będę normalnie funkcjonował, stwierdził zadowolony. Na zewnątrz był śnieg i mróz. W tym roku zima szybko dała o sobie znać. Muszę się ciepło ubrać, myślał, wciągając kalesony i ciepłą bawełnianą koszulę. W niespełna dziesięć minut był gotowy. Zapiął pas z kaburą i wyszedł na korytarz. Jurek Kwiatek, widać jeszcze „wczorajszy”, zapinając panterkę, wybiegł z pokoju.
– Pospać, k…, nie dadzą! – zaklął.
Byli jednymi z ostatnich, którzy opuszczali internat. Młodzi porucznicy i chorążowie, dowódcy plutonów, w pośpiechu ubrali się i pobiegli do swoich żołnierzy. Toaletę poranną i golenie raczej sobie odpuścili, dla nich liczył się czas osiągnięcia gotowości przez ich pododdziały.
– Co jest grane? – przechodząc przez bramę, rzucił do pomocnika oficera dyżurnego Michał.
– Alarm bojowy, podniesienie gotowości bojowej pułku – odkrzyknął oficer.
– Nie widzę oficerów kontrolujących, wygląda na to, że to nie ćwiczenia. – Michał podzielił się swoim spostrzeżeniem z porucznikiem Kwiatkiem.
Wpadł na pierwszą kompanię, do której na wypadek podniesienia gotowości był przypisany. Żołnierze byli już przy sprzęcie w parku wozów bojowych. Z magazynku broni pobrał swój pistolet z kompletem amunicji oraz hełm i maskę przeciwgazową. Na jego widok podszedł podoficer dyżurny kompanii.
– Obywatel kapitan ma się meldować u dowódcy batalionu – przekazał polecenie przełożonego.
– Gdzie go znajdę?
– Jest już na parku – odrzekł.
Szedł szybkim krokiem. Był siarczysty mróz i do tego dość silny wiatr. Pomimo że miał niedaleko, zaciągnął uszankę na uszy i założył rękawiczki. W pomieszczeniach garażowych wojsko krzątało się przy transporterach, które zostały już uruchomione i niemiłosiernie hałasowały.
– Melduję się. – Podszedł do dowódcy pierwszego batalionu, majora Felskiego.
– Dobrze, że jesteś, pojedziesz w wozie dowodzenia. Jurek Pytel jest na zwolnieniu lekarskim do końca miesiąca i będziesz robił za szefa sztabu.
– Ale ja…
– Wiem, co chcesz powiedzieć – przerwał mu w pół słowa dowódca. – Mnie też to nie pasuje, ale nie ma innego wyjścia, Durecki mówił, że się przydasz. – A wiadomo, co jest grane? – chciał wiedzieć Michał.
– Chyba śledziłeś ostatnie wydarzenia? Wygląda na to, że ekstrema Solidarności przejęła władzę w związku. W Radomiu pokazali prawdziwą twarz. – Dowódca przekazywał oficjalne informacje. – W sztabie pułku otwierają tajne koperty i wkrótce się przekonamy, co nas czeka, ale raczej do domu to dzisiaj nie wrócimy.
W zachowaniu kadry i żołnierzy dało się zauważyć spore podniecenie. Widać było, że czynności swoje wykonują z dużo większym zaangażowaniem niż zwykle. Kapitan Rogiński przechodził od transportera do transportera, obserwując pracę żołnierzy, którzy ładowali niezbędny sprzęt.
– Macie ciepłą bieliznę? Jeżeli nie, to jazda na kompanię po kalesony i koniecznie dresy. Przy okazji zabierzcie papierosy, przyrządy do golenia i ciepłe skarpety na zmianę – wydawał polecenie żołnierzom. – Nie wiadomo, kiedy wrócimy. Zabraliście materace i dodatkowe koce? – zapytał szefa kompanii.
– Oczywiście, zabieramy, co możemy, reszta należy już do plutonu zaopatrzenia – meldował szef trzeciej kompanii.
Na parku zjawił się podoficer dyżurny.
– Przerwać pracę i wszyscy na świetlicę oglądać dziennik telewizyjny –przekazywał polecenie dowódcy podoficer dyżurny.
– Chyba was porąbało, o tej porze dziennik telewizyjny? – zwrócił się do porucznika Polejko Michał.
– Będzie bardzo ważne wystąpienie Jaruzelskiego – informował oficer polityczny, który wrócił właśnie z odprawy u pułkownika Miodka.
Przy sprzęcie pozostali tylko kierowcy transporterów, reszta pospiesznie udała się do świetlicy. Żołnierze i kadra zajęli miejsca przed telewizorem i oczekiwali, przekonani, że wydarzy się coś ważnego. Na ekranie pojawił się generał Jaruzelski i rozpoczął swoje przemówienie:
Obywatelki i Obywatele Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej! Zwracam się dziś do Was jako żołnierz i jako szef rządu polskiego. Zwracam się do Was w sprawach wagi najwyższej. Ojczyzna nasza znalazła się nad przepaścią…
Na sali panowała przejmująca cisza, wszyscy wpatrzeni w telewizor słuchali w skupieniu.
Ogłaszam, że w dniu dzisiejszym ukonstytuowała się Wojskowa Rada Ocalenia Narodowego. Rada Państwa, w zgodzie z postanowieniami Konstytucji, wprowadziła dziś o północy stan wojenny na terytorium całego kraju.
Żołnierze spoglądali na siebie. Z ich twarzy można było wyczytać, że nie do końca rozumieją, co to dla nich oznacza. Natomiast oficerowie i podoficerowie jakby odetchnęli z ulgą, gdyż już od jakiegoś czasu spodziewali się podjęcia zdecydowanych działań.
Obywatelki i Obywatele! Żołnierz polski wiernie służył i służy Ojczyźnie. Zawsze na pierwszej linii, w każdej społecznej potrzebie. Również dziś z honorem spełni swój obowiązek.
Może i dobrze, tak dalej być nie może, myślał Michał, tylko nie daj Boże, żeby powtórzył się rok siedemdziesiąty.
Rodacy! Wobec całego narodu polskiego i wobec całego świata pragnę powtórzyć te nieśmiertelne słowa: Jeszcze Polska nie zginęła, póki my żyjemy.
Żołnierze wstali. Teraz już dla wszystkich było jasne, że to nie ćwiczenia. Szef kompanii nakazał żołnierzom zabranie ciepłej bielizny, dresów, przyrządów do golenia. Nie trzeba im było tego dwa razy powtarzać. Rozbiegli się po salach i z szafek pozabierali nakazane rzeczy. Michał stanął przy stoliku podoficera dyżurnego kompanii i rozmawiał ze starymi żołnierzami, nazywanymi przez młodszych kolegów „szeregowcami zawodowymi”, bo choć w październiku minęły im dwa lata służby zasadniczej, do cywila nie poszli i przedłużono im służbę do piętnastego grudnia.
– Po co jest ten stan wojenny? Chyba wojny nie będzie? – spytał jeden z kaprali.
– Właśnie po to, żeby wojny nie było, bo przyjaciele z bratnich armii aż się palą, aby nam pomóc – wyjaśnił Michał.
– Gdyby od razu zrobili z Solidarnością i Wałęsą porządek, to ja w październiku byłbym w domu – wylewał swój żal kapral, a pozostali wspierali go, kiwając głowami.
To nie kadra i nie aparat partyjny byli największymi wrogami Solidarności, a właśnie żołnierze służby zasadniczej, którym niespodziewanie przedłużono służbę. Dla nich było jasne, komu zawdzięczają dodatkowe miesiące tej „zaszczytnej służby”.
Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Jan Śleszyński „Przepustka od Pana Boga” bezpośrednio pod tym linkiem!
Ten tekst jest fragmentem książki Jana Śleszyńskiego „Przepustka od Pana Boga”.
Po kilku minutach stan osobowy zajął miejsca w transporterach. Michał zameldował się w wozie dowodzenia batalionu, gdzie był już major Felski, który wrócił z odprawy u dowódcy pułku. Rozłożył mapę i wskazał naniesiony na nią punkt.
– Nanieście na swoje mapy – zwrócił się do dowódców kompanii, którzy w komplecie stawili się w wozie dowodzenia.
– To jest niedaleko Gdańska. Chyba to coś oznacza? – zauważył kapitan Rogiński.
– Oczywiście, to jest jasne – potwierdził Felski.
– Przed batalionem postawiono zadanie: na sygnał opuścić miejsce stałej dyslokacji i w składzie pułku przegrupować się do rejonu ześrodkowania w okolicach miejscowości Godziszewo. Do godziny osiemnastej zająć wyznaczony rejon. Odtworzyć gotowość bojową i być w gotowości do realizacji kolejnych zadań. – Dowódca batalionu zapoznał obecnych z rozkazem dowódcy pułku.
Padła komenda do formowania kolumny marszowej w kierunku bramy alarmowej numer jeden. Zapuszczono silniki i zebrano meldunki od dowódców kompanii o gotowości do opuszczenia koszar. Element ten niejednokrotnie był ćwiczony i nie przysporzył dowódcom żadnych problemów.
Na polecenie dowódcy Michał zajął miejsce we włazie transportera i na komendę ruszył do wyjazdu. Dochodziła godzina siódma. Nastał mroźny, zimowy poranek. Było jeszcze ciemno i pomimo że to niedziela, miasto nie spało. Przejeżdżając przez osiedle wojskowe, niemal we wszystkich oknach dostrzegł światło. Ryk silników i odgłosy gąsienic czołgowych skutecznie postawiły na nogi przerażonych mieszkańców.
Jest niedziela, Ola zapewne jeszcze śpi, myślał o żonie. Wystąpienie Jaruzelskiego na pewno będą powtarzali. W niedzielę rano najczęściej po Teleranku włączała telewizor. Że też musiało znowu trafić na mnie, zaklął w duchu. Jak tylko będzie to możliwe, zadzwonię do Andrzeja. Chociaż on też boi się o rodzinę, mieszka w bloku resortowym, a według oceny służb, istnieje zagrożenie, że ekstrema Solidarności może dokonywać aktów terroru na członkach rodzin. Zagrożenie musi być realne, bo emeryci i renciści służb mieszkający w tych blokach, zawiązali grupy samoobrony. Kadrze przekazywano, przez nikogo zresztą nieweryfikowane, informacje, że na drzwiach mieszkań wojskowych malowano krzyżyki. Zdaniem Michała mogły to być jednak działania służb, mające na celu wywołanie wrogości przeciw Solidarności. Jakby jednak nie patrzeć, to się szybko nie skończy, oby tylko nie było tragedii, myślał.
Jechał na czele kolumny. Żołnierze z pododdziału regulacji ruchu kierowali najkrótszą drogą do wyjazdu w kierunku wschodnim. Widział, jak w kolejnych oknach zapalały się światła.
Przejeżdżając obok domu Halinki, spojrzał w jej okno, a nuż zobaczy w nim Tadeusza? Ciekawe, co teraz zrobi. Miał poważny dylemat, był przecież przewodniczącym Solidarności, a jednocześnie członkiem partii. Po ostatnich wystąpieniach swojego lidera związkowego, który mówił o wieszaniu komunistów, był w bardzo niekomfortowej sytuacji. Zarzekał się, że musi wybrać, legitymacja partyjna albo związkowa. Michał podczas ostatniej z nim rozmowy nie potrafił nic doradzić. Nie zazdroszczę mu, przyznał w duchu.
Jechali niewiele szybciej niż pięćdziesiąt na godzinę, ale i tak po kilku minutach zdążył porządnie zmarznąć. Po godzinie jazdy, gdy już się rozjaśniło, w małym, sosnowym lasku zarządzono po stój. Żołnierze wysypali się z transporterów i natychmiast zapalili papierosy.
– Odpryskać się na zapas, bo następnego postoju może już nie będzie – poradził Michał żołnierzom i sam udał się na stronę.
Pod nadzorem szefów kompanii żołnierze z plutonu zaopatrzenia wydawali suchy prowiant. Picia nie brakowało, bo jeszcze w koszarach załadowano do transporterów termosy z gorącą kawą. Dowódca batalionu zbierał meldunki od dowódców kompanii o sprawności sprzętu. Niestety trochę się posypało. Dwa transportery jeszcze dzisiaj miały być ściągnięte do koszar, a dwa czekały na części zamienne i po naprawie przez techników miały dołączyć do batalionu.
– Jak tak dalej pójdzie, to my, k…, w połowie składu nie dojedziemy – zaklął dowódca batalionu.
– Mam nadzieję, że co miało się rozkraczyć, to już stoi. W siedemdziesiątym roku nie dojechało ponad trzydzieści procent sprzętu. – Michał podzielił się swoją wiedzą sprzed lat.
Spośród kadry batalionu tylko on i technik pamiętali grudzień sprzed jedenastu lat. Kapitanowie i porucznicy byli jeszcze w szkołach oficerskich, a podoficerowie w cywilu.
– Podobno wtedy w Gdyni ciekawie nie było – zagadnął Felski.
– Było głodno i chłodno. Myślę, że teraz wszystko jest lepiej zaplanowane, bo już od jakiegoś czasu było wiadomo, że coś się szykuje.
– Zaraz po przybyciu trzeba rozdać materace i dodatkowe koce, bo ogrzewanie wewnętrzne sprawdza się tylko latem – powiedział z przekąsem dowódca.
– W tym wszystkim dla żołnierza najważniejsze jest, żeby nie było potrzeby użycia broni. Jest stan wojenny, tylko nie ma wroga. Mam nadzieję, że wojsko będzie wykorzystane do zadań patrolowych i jako demonstracja siły. Wszystko zależy od dowódców wyższego szczebla. Czy wiedzą, czego chcą, i czy wiadomo, kto podejmuje najważniejsze decyzje. Nie tak jak miało to miejsce w siedemdziesiątym – dzielił się swoimi uwagami kapitan Rogiński, a major słuchał i kiwał głową.
– A w ogóle to trzeba się nastawić, że na święta do domów nie wrócimy – dodał. Dowódca batalionu spojrzał na zegarek.
– Jedziemy – powiedział i przez radio podał komendę „Do wozów”.
Michał nieco odtajał i wrócił na swoje miejsce przy włazie. Było już całkiem widno, mróz nie odpuszczał i gdyby nie sytuacja, w jakiej się znalazł, cieszyłby się z pięknej polskiej zimy. Co prawda był ciepło ubrany i dodatkowo opatulony szalem, jednak dłużej niż dziesięć minut w otwartym włazie wystać się nie dało. Chował się podczas jazdy szosą i wychodził, gdy przejeżdżali przez miasta i miasteczka. Nieliczni ludzie na ulicach zatrzymywali się na skraju jezdni. Przyglądali się kolumnie transporterów, jakby nie wierząc w to, co mówił w swoim wystąpieniu Jaruzelski. Żołnierze regulacji ruchu wspólnie z milicjantami z drogówki stali zmarznięci na głównych skrzyżowaniach i wskazywali kierunek jazdy. O ile rejon ich ześrodkowania był znany, to cel, w jakim tam jechali, stanowił wielką niewiadomą. Mogło wydarzyć się wszystko. Nie daj Boże, by doszło do użycia przez wojsko broni, Michał starał się nie dopuszczać do siebie tej myśli. Nie, do tego nikt rozsądny nie dopuści, a i żołnierze mają swój rozum, starał się myśleć pozytywnie.