Stefan Starzyński – dlaczego został w Warszawie we wrześniu 1939 roku?

opublikowano: 2024-04-16 11:29
wszystkie prawa zastrzeżone
poleć artykuł:
Stefan Starzyński uważał ponoć ewakuację rządu za „gałganiarstwo i zbrodnię”. Jego postawa stała się symbolem Warszawy walczącej w obliczu najazdu nieprzyjaciela.
REKLAMA

Ten tekst jest fragmentem książki Grzegorza Piątka „Starzyński. Prezydent z pomnika”.

Stefan Starzyński, 1934 rok (fot. NAC)

Trudno odtworzyć, jak zmieniały się zamiary władz wobec Starzyńskiego w trzech przełomowych dniach – między 4 września, gdy wojska niemieckie podeszły w okolice Warszawy, a 7 września, gdy prezydentowi powierzono funkcję, która wyniesie go na pomniki – komisarza cywilnego przy Dowództwie Obrony Warszawy. Nigdy też się nie dowiemy, jakie rozterki wtedy przeżywał. Według legendy nawet przez chwilę nie brał pod uwagę wyjazdu.

Działacz spółdzielczy, a po wojnie prezydent stolicy, Stanisław Tołwiński, twierdził, że Starzyński uważał ewakuację rządu za „gałganiarstwo i zbrodnię” i sam „podjął decyzję” o pozostaniu w stolicy, po czym „rzucił ją władzom wojskowym”.

Jan Kruszewski, który znał Starzyńskiego jeszcze jako nastoletniego Ciepciusia, twierdził, że 4 września prezydent zameldował się u komendanta dowództwa Okręgu Korpusu Nr I, generała Mieczysława Rysia-Trojanowskiego. Na widok prezydenta dowódca miał powiedzieć:

– Jak się macie? Co, jeszcze nie w mundurze?

– Panie generale, melduję posłusznie, że wczoraj dostałem rozkaz mobilizacyjny, z obowiązkiem zgłoszenia się służbowo do dyspozycji pana generała. Melduję z ubolewaniem, że rozkazu tego nie wykonam, i proszę o jego odwołanie. Ja swego posterunku w Zarządzie Miasta nie porzucę.

– A jeżeli konieczności wojenne zmuszą nas do ustąpienia? […]

– Pozostanę z ludnością w każdym wypadku! – miał odrzec spokojnie prezydent.

Wacław Lenga, niegdyś członek Tymczasowej Rady Miejskiej, twierdził, że Starzyński zbojkotował nie mobilizację do wojska, tylko ewakuację. 5 września wieczorem miał mu powiedzieć:

– Ja także otrzymałem od premiera rozkaz ewakuacyjny dla mnie i Zarządu Miejskiego. Zarząd Miejski i jego prezydent powinni być z mieszkańcami w dobrej i złej doli. Zostaję.

Jan Hoppe też pisał, że Starzyński „odmówił wykonania rozkazów” premiera, a Michał Kaczorowski, że „wbrew rozkazowi został w Warszawie”.

To, że Starzyński chciał zostać, nie jest wykluczone, ale czy mógł sam podjąć taką decyzję? Choć nie brakuje relacji z tamtych dni, to wykluczają się one nawzajem i żadnych szczegółów nie można być pewnym. Sytuacja zmieniała się z minuty na minutę, a każdy dzień obfitował w więcej zwrotów niż przedwojenny tydzień. Przy porównywaniu źródeł nie zgadzają się nawet daty i kolejność zdarzeń, a co dopiero wrażenia i interpretacje. Nie zawsze wiadomo, kto próbuje siebie lub kogoś wybielić, a kto wypełnia luki w pamięci fabułą albo wiedzą zasłyszaną. W świadectwach spisywanych na bieżąco trzeba brać poprawkę na plotki, a w późniejszych wspomnieniach – na legendy. Spróbujmy jednak zrekonstruować przebieg wydarzeń.

Poseł BBWR Stefan Starzyński wygłasza przemówienie, 1934 rok (fot. NAC)

Dzień, w którym los dał Starzyńskiemu szansę zostać bohaterem, 6 września, rozpoczął prezydent jeszcze wcześniej niż zwykle. Chudziutkie wydanie „Expressu Porannego” przynosiło krzepiącego fake newsa o nalocie polskich bombowców na Berlin, a pierwsi przechodnie czytali rozklejone nad ranem afisze z odezwą o utworzeniu Straży Obywatelskiej.

REKLAMA

Prezydent zaczął urzędowanie o siódmej od spotkania z Janem Gebethnerem. Wyjawił mu, że zamierza utworzyć Komitet Obywatelski, który mógłby reprezentować władze miejskie w przypadku wkroczenia Niemców do Warszawy. Zapytany, jak będzie się miał komitet do prezydenta, oświadczył, że „jako wojskowy i urzędnik państwowy w razie rozkazu ewakuacji opuści miasto”, i doprecyzował, że komitet miałby zastępować Zarząd Miejski. Gebethner zapytał, czy w takim razie pozostanie któryś z wiceprezydentów. Starzyński odparł wymijająco, że jeśli Pohoski będzie chciał, to proszę bardzo. Gebethner udał się więc do Pohoskiego, ale ten – po dłuższej dyskusji – odbił piłeczkę, mówiąc, że zostanie, jeśli Starzyński mu nakaże. Gebethner wrócił więc do prezydenta, lecz ten wyraźnie czekał na instrukcje. Dziedziniec ratusza był zastawiony samochodami. Szoferzy napełnili baki i czekali w pogotowiu, ale godziny się dłużyły, a polecenie nie przychodziło. W końcu prezydent sam udał się do Dowództwa Obrony Warszawy, aby naradzić się bezpośrednio z generałem Czumą.

– Po powrocie dam panu stanowczą odpowiedź – przyrzekł Gebethnerowi.

Wrócił po godzinie z informacją, że Warszawa nie zostanie poddana, ale bez ostatecznej decyzji co do własnej osoby i stanowiska. Podkreślił, że mianowały go władze centralne i nie do niego należy wybór. Gebethner z Regulskim dali mu stanowczo do zrozumienia, że przez tę niepewność „wszelka praca zawisła w powietrzu i że musi być jak najszybsza decyzja do organizacji władz miejskich”. Tymczasem, nie czekając na rozstrzygnięcia, Regulski – za aprobatą prezydenta – przyjął Gebethnera na zastępcę szefa Straży Obywatelskiej.

Od kogo Starzyński mógł oczekiwać instrukcji czy rozkazu? Według Ivánki próbował dowiedzieć się czegoś od Jaroszewicza, ale usłyszał tylko:

– Ja już nie jestem twoja władza.

Zwierzchnikiem prezydenta był Felicjan Sławoj Składkowski, ale z jego wspomnień wynika, że wieczorem 6 września Starzyński sam zakomunikował mu, że polecono mu zostać. Decyzja musiała więc zapaść gdzie indziej. Sam premier jeszcze o wpół do dziesiątej uspokajał wicepremiera Kwiatkowskiego:

– Sytuacja na froncie uległa znacznej poprawie. Prawdopodobnie zostaniemy w Warszawie przez dłuższy czas.

Radził się wyspać, jednak sam nie zdążył się położyć, bo po półgodzinie wezwał go do siebie Wódz Naczelny, czyli Śmigły-Rydz. Oznajmił, że niemieckie czołgi dotarły pod Grójec i zbliżają się do radiostacji w Raszynie, że „w takich warunkach w Warszawie nie można ani spokojnie rządzić krajem, ani dowodzić wojskiem”, i zarządził ewakuację rządu. Chwilę później Składkowski redagował już z Grażyńskim odezwę w tej sprawie, a Kwiatkowskiego o wpół do trzeciej wyrwał ze snu kolejny telefon – z poleceniem natychmiastowego wyjazdu.

Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Grzegorza Piątka „Starzyński. Prezydent z pomnika” bezpośrednio pod tym linkiem!

Grzegorz Piątek
„Starzyński. Prezydent z pomnika”
cena:
69,99 zł
Wydawca:
Wydawnictwo W.A.B.
Rok wydania:
2024
Okładka:
twarda
Liczba stron:
512
Premiera:
24.04.2024
Format:
142x202 [mm]
ISBN:
978-83-8319-544-5
EAN:
9788383195445
REKLAMA
Prezydent m.st.Warszawy Stefan Starzyński podczas referowania nowego budżetu na posiedzeniu Rady Miejskiej, marzec 1939 roku (fot. NAC)

Rozstrzygające instrukcje dla Starzyńskiego też mogły przyjść tylko z wojska. Pewnie dlatego w ostatnich dniach ciągle zasięgał języka w Dowództwie Obrony Warszawy. W końcu wieczorem 6 września wezwał go tam generał Kazimierz Sosnkowski. Skonfliktowany z tym doświadczonym dowódcą, zazdrosny o jego autorytet, Śmigły-Rydz najpierw odsunął go od przygotowań do wojny, ale teraz, w krytycznym momencie, powierzył mu przeprowadzenie inspekcji w DOW. Od Starzyńskiego generał zażądał „natychmiastowego zmobilizowania ludności Warszawy do walki i do prac pomocniczych. Zostało ustalone, że skieruje on zaraz apel do mieszkańców stolicy, aby zjawili się w wyznaczonych punktach zbiórki do kopania rowów i budowy barykad. Miasto zobowiązało się dać tyle sprzętu saperskiego, ile miało do dyspozycji”. Ponadto władze lokalne miały zadbać o wyłączenie gazu i wody w strefach obrony. Starzyński obiecał, że wykona zalecenia, ale „następnego dnia musi przekazać urząd prezydenta swojemu zastępcy oraz opuścić Warszawę”, aby zameldować się w ósmym pułku artylerii ciężkiej w Toruniu, do którego dostał przydział na podstawie karty mobilizacyjnej. Wtedy Sosnkowski polecił mu pozostać w mieście, „gdzie będzie potrzebniejszy aniżeli w pułku”. Prezydent odparł, że rozkaz generała traktuje „jako zwolnienie go od obowiązku stawiennictwa w pułku”.

Świadectwo Sosnkowskiego, że to on, w imieniu Naczelnego Wodza, nakazał Starzyńskiemu zostać w Warszawie i wspierać obronę, nie ma potwierdzenia w innych źródłach, ale wyjaśnia, dlaczego – kiedy Starzyński tego samego wieczora rozmawiał przez telefon ze Składkowskim – mógł już mu hardo oznajmić, że „zostaje na swoim gospodarstwie”. Tłumaczy też, dlaczego przed północą zwołał do ratusza na pilną naradę wszystkich szefów instytucji miejskich oraz ich zastępców. Oznajmił, że bez względu na rozwój wypadków obowiązkiem jego i podległego mu aparatu jest pozostać na miejscu i służyć ludności – zapewnić wodę, gaz i prąd, działanie szpitali i zakładów opiekuńczych. Dodał jednak, że nikogo nie zmusza do zostania, więc każdy, kto uzna za konieczne wyjechać, powinien mu to szczerze zakomunikować na osobności. Spośród zebranych zdecydował się na to tylko dyrektor komunikacji miejskiej Michał Butkiewicz.

Wciąż krążyły plotki, że Starzyński wyjedzie, ale następnego ranka, czyli 7 września, mógł już je dementować. Regulskiemu tłumaczył, że nakaz ewakuacji go nie dotyczy, „bo nie jest urzędnikiem państwowym i nigdy nie opuści miasta, chyba że »z ostatnią tyralierą«”, a Tomczakowi oświadczył krótko, że: „w tej gadce nie ma nic prawdy”. Na ulicach wisiała już odezwa generała Czumy wzywająca mieszkańców do pozostania:

REKLAMA
OBYWATELE! WARSZAWĘ TRZEBA OBRONIĆ!
Pomożecie tej akcji powracając natychmiast do normalnych zajęć i wykonywując wszystkie zlecenia, jakie będziecie otrzymywać. Dzisiejszej nocy na wezwanie stanęliście licznie do kopania rowów. Tak powinniście postępować nadal!
Wracajcie do swych zajęć! Pomagajcie wojsku mężną postawą oraz utrzymaniem ładu i porządku, by nie odrywać wojska od pracy bojowej.

Na innym afiszu Starzyński i Regulski wzywali do zachowania spokoju:

Należy przeciwdziałać nieuzasadnionej panice ewakuacyjnej, uspokajać ludność i brać ją w opiekę. Wszyscy Obywatele muszą być opanowani jak żołnierze. Działać trzeba spokojnie i rozumnie, tłumiąc w zarodku panikę.

8 września rano generał Juliusz Rómmel przejął od Czumy Dowództwo Obrony Warszawy i od razu mianował prezydenta komisarzem cywilnym przy DOW. Tym samym prezydent przejął zwierzchność nad wszystkimi instytucjami cywilnymi i infrastrukturą, a jego zadaniem było zapewnienie pomocy wojsku ze strony ludności i jak najlepszego funkcjonowania miasta w warunkach oblężenia. Wkrótce na murach pojawiła się pierwsza odezwa podpisana przez Starzyńskiego na nowym stanowisku:

Obejmując władzę, podporządkowuję sobie wszystkie lokalne urzędy cywilne, których przedstawiciele zgłaszać się mają po instrukcje, oraz wzywam wszystkich obywateli Stolicy, aby zgodnie z wezwaniami ogłaszanymi przez radio stanęli z powrotem na swoich posterunkach, a życie codzienne toczyło się normalnie.
Warszawa. Stare Miasto. Stefan Starzyński w towarzystwie marszałka Edwarda Rydza-Śmigłego zwiedza odrestaurowane mury miejskie, 1938 rok (fot. NAC)

Julian Kulski twierdził, że jako komisarz Starzyński „nie oglądał się […] na uprawnienia formalne, lecz widział wyłącznie potrzeby rzeczowe”. Dzięki nadzwyczajnym uprawnieniom mógł – tak jak lubił – wnikać we wszelkie szczegóły i reagować na bieżąco. Działał „ze zwykłym sobie impetem i bezpośredniością, tak jakby z góry je przewidział i przemyślał. A były to przecież jego improwizacje” – pisał Kulski. Wśród tych improwizacji powstała w Warszawie mała Polska – miniaturowe państwo z miniministerstwami, broniona przez zmontowaną naprędce i coraz bardziej odciętą od Naczelnego Dowództwa Armię „Warszawa”. Ta sama sytuacja, która u jednych uwydatniła najgorsze cechy – chciwość, egoizm i okrucieństwo, u drugich wydobywała odwagę, dyscyplinę i nadzwyczajny zmysł organizacyjny.

Miejski Wydział Finansowy stał się małym ministerstwem skarbu. Już 6 września Aleksander Ivánka pożyczył samochód wiceprezydenta Pohoskiego i wywiózł z opustoszałego skarbca Banku Polskiego 700 000 złotych w banknotach. W kolejnych dniach zabrał „wszystko, co było”, w sumie 55 milionów. To olbrzymia kwota, równowartość połowy ostatniego przedwojennego budżetu zwyczajnego stolicy. Dyrektor banku Bolesław Orzechowski, któremu nakazano zostać w mieście i pilnować dobytku, powiedział tylko:

– Niech pan je bierze, po co mają wpaść w ręce niemieckie.

Do tego doszły dwa miliony złotych w srebrnych monetach pochodzące z magazynów mennicy na Pradze. Mała Polska omal nie dorobiła się własnej waluty, która uzupełniłaby zasób gotówki uszczuplony przez paniczne wypłaty z banków i ewakuację części instytucji. Ivánka zaproponował, by ze znalezionych w mennicy kilkunastu ton srebra wybić pięciozłotowe monety. Starzyński podchwycił koncepcję, powstał nawet wstępny projekt, ale wkrótce bomby zniszczyły sprzęt i pogrzebały zapasy kruszcu.

Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Grzegorza Piątka „Starzyński. Prezydent z pomnika” bezpośrednio pod tym linkiem!

Grzegorz Piątek
„Starzyński. Prezydent z pomnika”
cena:
69,99 zł
Wydawca:
Wydawnictwo W.A.B.
Rok wydania:
2024
Okładka:
twarda
Liczba stron:
512
Premiera:
24.04.2024
Format:
142x202 [mm]
ISBN:
978-83-8319-544-5
EAN:
9788383195445
REKLAMA

Ministerstwo Opieki Społecznej zastąpił Stołeczny Komitet Samopomocy Społecznej. Organizował pomoc i dla miejscowych, i dla uchodźców, którzy tysiącami napływali z terenów zajmowanych przez Niemców, koczowali po ulicach i bramach. Kierownictwo komitetu po ewakuowanym Tyszce 10 września objął weteran piłsudczykowskiej lewicy Artur Śliwiński, który w 1920 roku stał na czele cywilnej Rady Obrony Stolicy, wspomagającej wojsko w szczycie wojny polsko-bolszewickiej. Później naraził się Starzyńskiemu krytycznym raportem z kontroli ratuszowego Biura Personalnego, lecz teraz dawne animozje przestawały mieć znaczenie.

W małej Polsce była mała, ochotnicza policja – Straż Obywatelska. Chętni do służby nawet nie wczytywali się w listę punktów werbunkowych i przychodzili prosto do ratusza tak licznie, że trzeba było ad hoc zorganizować zapisy w Sali Rady Miejskiej. Po dwóch dniach straż liczyła już pięć tysięcy funkcjonariuszy, a w szczytowym momencie – siedem tysięcy. Obsadziła wszystkie opuszczone komisariaty policji i próbowała pilnować porządku w mieście, które porzuciła już nie tylko policja, ale też straż pożarna czy straż więzienna.

Rocznica bitwy warszawskiej. Widoczni: zastępca dowódcy OK I Warszawa gen. Henryk Krok-Paszkowski, prezydent Warszawy Stefan Starzyński i komendant garnizonu warszawskiego płk Stanisław Machowicz, 15 sierpnia 1939 roku (fot. NAC)

Mała Polska miała swoje Muzeum Narodowe, a w nim centralny ośrodek ratowania dzieł sztuki nie tylko z warszawskich i nie tylko z publicznych zbiorów. Jeszcze latem zdeponowano tam kolekcję Raczyńskich z Rogalina, wyposażenie kościoła ewangelickiego w Helu, spuściznę po Henryku Siemiradzkim i pamiątki po Stanisławie Wyspiańskim, zbiory Potockich z Chrząstowa i Żółtowskich z Niechanowa oraz sześćdziesiąt obrazów z kolekcji Instytutu Propagandy Sztuki. Po wybuchu wojny ruszyła kolejna fala. Na ręcznym wózku przywieziono nawet Rubensa z kościoła w Kaliszu.

Mała Polska miała własną agencję prasową, zastępującą ewakuowany PAT i obumarłe w zarodku Ministerstwo Propagandy. Biuro Prasowe ratusza objął Stanisław Kauzik. Ten sam, do którego czternaście lat wcześniej Starzyński wysłał z Bretanii pocztówkę i podanie o pracę. W pomieszczeniach Teatru Wielkiego zespół pod kierunkiem asystenta prasowego prezydenta Antoniego Bidy opracowywał codziennie „Biuletyn Prasowy dla Użytku Pism Warszawskich”, drukowany w osiemdziesięciu egzemplarzach. Dbano, by morale ludności nie upadało, a Starzyński, gdzie tylko mógł, zabierał ze sobą dziennikarzy. Roztoczył też specjalną opiekę nad ostatnim korespondentem zagranicznym obecnym w Warszawie – Amerykaninem Julienem Bryanem.

REKLAMA

Namiastką Rady Miejskiej czy parlamentu miał być powołany dopiero w połowie miesiąca Komitet Obywatelski – reprezentacja lokalnej społeczności, stworzona za namową prezydenta przez dowódcę Armii „Warszawa”, generała Juliusza Rómmla. Naprędce zmontowany komitet nie miał ani statutu, ani regulaminu i ostatecznie zebrał się jedynie kilka razy. Na pierwszym spotkaniu, zwołanym przez Starzyńskiego w Sali Dekerta, gdy ktoś zapytał o celowość dalszej obrony miasta, komisarz odparł z przejęciem, że „obrona jest koniecznością”, i poprosił „obecnych, aby nad tą sprawą nie dyskutowali”. Poparł go, w płomiennej mowie, generał Michał Tokarzewski-Karaszewicz.

Siedzibą władz małej Polski był ratusz. Już nie tylko Starzyński, ale i cała armia urzędników praktycznie się do niego wprowadziła. Kanapy, które dotąd służyły do wysiadywania na zebraniach i wyczekiwania w sekretariatach, zamieniały się w posłania. Pojawiły się też skądś koce i łóżka polowe, rozstawiane w gabinetach i składane na czas pracy. Niektórzy nocowali w okolicznych hotelach. Z czasem dołączały rodziny – coraz częściej pozbawione domów. Wyżywieniem początkowo rządził przypadek, ale polski geniusz improwizacji pozwolił zorganizować kuchnię w pałacu Blanka, która wydawała bezpłatne gorące posiłki jednodaniowe.

Mała Polska miała swojego prezydenta i premiera w jednej osobie – Stefana Starzyńskiego, najwyższego rangą urzędnika cywilnego w oblężonej stolicy. Władysław Bartoszewski wspominał: „Dla nas władzą państwa stał się Stefan Starzyński. Do tej pory średnio popularny komisaryczny burmistrz, który był zwalczany z prawa, jak i z lewa”. Teraz coraz częściej mówiło się, że jest naturalnym kandydatem na prezydenta kraju po wojnie.

Warszawa po niemieckim bombardowaniu (fot. Julien Bryan)

Na razie podlegał wojsku, odpowiadał przed generałami Czumą, Rómmlem i Kutrzebą, a jego praca podporządkowana była celowi nadrzędnemu – skutecznej obronie. Znajdowało to odbicie w jego stroju. Julien Bryan opisał prezydenta jako „heavy set and extremely well tailored”, mocnej postury i doskonale obszytego. W głośnym filmie Andrzeja Trzosa-Rastawieckiego …gdziekolwiek jesteś, Panie Prezydencie… grający go Tadeusz Łomnicki przedziera się przez barykady w garniturze, lecz ze świadectw wynika, że Starzyński urzędował w mundurze. Inna rzecz, jaki miał do niego stosunek. Według Aleksandra Ivánki mundur był efektem „kancelaryjnej pomyłki”. Jeszcze w sierpniu Starzyński dostał wezwanie mobilizacyjne jako major rezerwy. Kiedy zgłosił się do Dowództwa Okręgu Korpusu, okazało się, że jako prezydent miasta nie podlega mobilizacji i nie powinien był w ogóle dostać wezwania. Starzyński miał wtedy odpowiedzieć, że „skoro raz go zmobilizowano, to funkcję tę pełnić będzie w mundurze”, a „późniejszy przebieg zdarzeń podniósł wspomnianą pomyłkę do rangi symbolu”. Przypkowski twierdził, że towarzyszył szefowi w wizytach u krawca, a Starzyński odnosił się do munduru „mało entuzjastycznie”, traktował jako zło konieczne, które „człowieka zaszeregowuje i poniża”.

Możliwe jednak, że Przypek i Ivánka podkreślali sceptycyzm Starzyńskiego, aby osłabić jego – a przy okazji swoje – związki z „rządami pułkowników”. Regulski, odwrotnie, pisał, że prezydent do munduru „przywiązywał jakąś specjalną wagę”, a Stanisław Rola-Arciszewski, że prosił, by tytułować go nie prezydentem, lecz majorem.

Przecież nawet w czasach pokoju podkreślał, że jest żołnierzem.

Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Grzegorza Piątka „Starzyński. Prezydent z pomnika” bezpośrednio pod tym linkiem!

Grzegorz Piątek
„Starzyński. Prezydent z pomnika”
cena:
69,99 zł
Wydawca:
Wydawnictwo W.A.B.
Rok wydania:
2024
Okładka:
twarda
Liczba stron:
512
Premiera:
24.04.2024
Format:
142x202 [mm]
ISBN:
978-83-8319-544-5
EAN:
9788383195445
REKLAMA
Komentarze

O autorze
Grzegorz Piątek
Polski architekt, pisarz, w latach 2014–2017 felietonista „Gazety Stołecznej”. Autor monumentalnej biografii Stefana Starzyńskiego – Sanator. Kariera Stefana Starzyńskiego z 2016 roku oraz książki Najlepsze miasto świata. Warszawa w odbudowie 1944-1949.

Wszystkie teksty autora

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści. Za darmo.
Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2023 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone