Steinhaus spotyka Banacha

opublikowano: 2020-11-24 15:00
wszystkie prawa zastrzeżone
poleć artykuł:
Przypadkowe spotkanie Hugona Steinhausa i Stefana Banacha na krakowskich Plantach zmieniło historię nauki. „Geniusz! Gen i już!” – wołał Steinhaus widząc umiejętności Banacha.
REKLAMA

Lwów. 1910 – wrzesień 1914

Lwów zachwycił Banacha od pierwszej chwili. Tętnił kolorami, a na jego ulicach, które wiły się i falowały, spotkać można było przechodniów mówiących w różnych językach – zarówno po polsku, z charakterystycznym śpiewnym akcentem, jak i po rosyjsku, w języku jidysz, po niemiecku i ukraińsku. Nad miastem górował Wysoki Zamek, gotycka budowla wzniesiona przez króla Kazimierza Wielkiego. W całym Lwowie, gdziekolwiek się spojrzało, napotykało się stare budynki o przepięknej architekturze i kościoły w rozmaitych stylach.

Politechnika Lwowska, gmach główny w 1932 (fot. NAC)

Na ulicach kwitł handel, muzykanci uliczni śpiewali lwowskie piosenki i przygrywali na instrumentach, kwiaciarki sprzedawały świeże kwiaty, a dzieci biegały, śmiejąc się i potrącając przechodniów. Miasto tętniło życiem, radością, kawiarnie pełne były uśmiechniętych ludzi, a wszystko to razem wydało się Stefanowi zupełnie nadzwyczajne.

Politechnika Lwowska, gdzie na Wydziale Inżynierii zaczął studiować Banach, słynęła z wysokiego poziomu i wybitnych wykładowców. Jednak zanim Stefan mógł zacząć się uczyć, musiał najpierw zarobić na swoje utrzymanie. Tak postanowił. Nie chciał brać pieniędzy od cioci Płowej, a na ojca nie mógł już liczyć. Musiał radzić sobie sam. Pracował więc w jednej z lwowskich księgarni, udzielał korepetycji z matematyki, zatrudnił się też przy budowie dróg, a wieczorami dorabiał jako tancerz we lwowskiej operze. Słowem – robił, co mógł, żeby nie zginąć w tym wielkim mieście, tylko korzystać z jego naukowych i kulturalnych przywilejów.

Tymczasem w lipcu 1914 roku wybuchła I wojna światowa. W nocy z trzeciego na czwartego września do Lwowa wkroczyli Rosjanie. Miasto pogrążyło się w chaosie – stanęły tramwaje, zamknięto szkoły, uczelnie i sklepy, a w kierunku dworca ciągnęły tłumy ludzi, którzy za wszelką cenę chcieli wydostać się z okupowanego miasta. Wśród nich był również Stefan Banach – szukał możliwości powrotu do Krakowa.

Spotkanie na Plantach. Lato lub jesień 1916, Kraków

Witek Wilkosz, gimnazjalny przyjaciel Banacha, mimo studiowania języków orientalnych nie przestał interesować się matematyką.

– Pomyliliśmy się – powiedział któregoś dnia do Stefana. – W matematyce jest wciąż jeszcze wiele do odkrycia. Mogliśmy zająć się jej studiowaniem…

– Myślę, że nic nie stoi na przeszkodzie, żebyśmy studiowali ją sami – odparł wesoło Banach. – Pamiętasz, jak godzinami odprowadzaliśmy się wzajemnie ze szkoły do domu? Chodziliśmy w kółko, bo nie mogliśmy się oderwać od gorących, naukowych dyskusji.

– Tak! – zaśmiał się Wilkosz. – Już wtedy porywała nas matematyka.

– Niech więc porywa nas nadal! – wykrzyknął Stefan i od razu umówił się z przyjacielem na spacer po krakowskich Plantach w celu omówienia ważnego twierdzenia matematycznego.

Wkrótce dołączył do nich jeszcze nauczyciel matematyki z krakowskiego gimnazjum – Otton Nikodym. Spacerowali czasem we trzech, innym razem we dwóch, i głośno rozprawiali o aktualnych odkryciach matematycznych na świecie.

Któregoś dnia, gdy właśnie omawiali najnowsze osiągnięcia francuskiego matematyka, Henriego Lebesgue’a, a konkretnie dyskutowali o wymyślonej przez niego całce, podszedł do nich nieznajomy mężczyzna.

Stefan Banach i Otton Nikodym. Pomnik na krakowskich Plantach (fot. Zygmunt Put Zetpe0202; CC BY-SA 4.0)

– Bardzo przepraszam szanownych panów – zagadnął. – Nazywam się Hugo Steinhaus. Jestem matematykiem. Nie mogę przejść obojętnie, słysząc tak magiczne hasło, jakim jest „całka Lebesgue’a”… Czy panowie jesteście również matematykami?

– I tak, i nie – uśmiechnął się Banach. – Ale zarówno mój przyjaciel Otton – wskazał na Nikodyma – jak i ja, Stefan Banach – skłonił się szarmancko – jesteśmy wielbicielami matematyki.

– A to dopiero historia! – wykrzyknął Steinhaus. – Spotykam wielbicieli matematyki podczas spaceru na Plantach w Krakowie w czasie wojny. I czuję się od razu, jakbym był w domu! I jakby wojny nie było… Czy mogę dołączyć do dyskusji?

– Bardzo proszę! Im więcej matematycznych mózgów, tym ciekawsza rozmowa – ucieszył się Banach. – Proszę nam powiedzieć, czym pan się dokładnie zajmuje.

REKLAMA

– Ach… Od dłuższego już czasu pracuję nad problemem zbieżności według pierwszego momentu sum częściowych rozwinięć Fouriera funkcji całkowanej – rozgadał się Steinhaus. – Za nic nie mogę znaleźć rozwiązania…

Kilka dni później, na kolejne spotkanie Stefan Banach przyniósł kompletne rozwiązanie problemu Steinhausa.

– Niewiarygodne!!! Po prostu niewiarygodne!!! – wykrzykiwał matematyk, wciąż spoglądając na kartkę zapisaną przez Banacha. – Pan jest… geniuszem! Nie studiował pan matematyki, a rozwiązał coś, nad czym biedziłem się przez lata!

– To nie było takie trudne – odpowiedział wesoło Banach.

– Geniusz! Gen i już! – gorączkował się Steinhaus. – Pan się nie może tak marnować! Byłaby to ogromna strata dla nauki. Trzeba coś z panem zrobić. Zaczniemy od założenia Towarzystwa Matematycznego – zaproponował. – Co pan na to?

Ten tekst jest fragmentem książki Anny Czerwińskiej-Rydel „Gen i już! Opowieść o Stefanie Banachu”:

Anna Czerwińska-Rydel
„Gen i już! Opowieść o Stefanie Banachu”
cena:
26,90 zł
Wydawca:
Literatura
Okładka:
twarda
Liczba stron:
108
Ilustracje:
Marcin Minor
Seria:
Nieprzeciętni
ISBN:
978-83-7672-799-8
EAN:
9788376727998

Dyżury przy kołysce. Rok 1920, Kraków – Lwów

Wpadnięcie na ekscentrycznego matematyka na krakowskich Plantach okazało się dla Stefana niezwykle szczęśliwym zbiegiem okoliczności. Hugo Steinhaus autentycznie zachwycił się talentem Banacha i postanowił wprowadzić go w świat nauki.

– Drogi przyjacielu – powiedział pewnego dnia – mam dla ciebie interesującą propozycję. Otóż profesor Antoni Łomnicki, który prowadzi katedrę matematyki na Politechnice Lwowskiej, pilnie potrzebuje asystenta. Rozmawiałem z nim o tobie. Jeśli tylko wyrazisz zgodę, możesz objąć posadę już dziś.

– Nie rozumiem – zdziwił się Stefan. – Asystent na wyższej uczelni sam musi mieć przecież wyższe wykształcenie. A ja nie skończyłem studiów!

– Była wojna – machnął ręką Steinhaus. – Czasy burzliwe, niepewne. Teraz zresztą też wszystko jest jeszcze w powijakach. Polska dopiero się rodzi* i potrzebuje najzdolniejszych ludzi. A ty do nich należysz. Sprawy formalne da się obejść, a znaleźć prawdziwy talent, prawdziwą matematyczną perłę – nie jest łatwo. To co, decydujesz się?

– Jasna sprawa! – uśmiechnął się Banach i wyciągnął papierośnicę.

– Zapali pan? Bardzo dobry gatunek. – Ja nie palę. I ty też nie powinieneś.

– Gwiżdżę na to, co powinienem, a czego nie. Papierosy pomagają mi myśleć, a to chyba najważniejsze, zgodzi się pan, prawda? – mrugnął.

– Uważam, że umysł działa jaśniej, jeśli nie jest przyćmiony dymem papierosowym, ale rób, co chcesz – machnął ręką Steinhaus. – Szykuj się do drogi. Profesor Łomnicki i Politechnika Lwowska czekają!

– Będzie pan nocował w moim gabinecie, o tu – powiedział profesor Łomnicki, pokazując Stefanowi skromnie urządzony pokój. Stały w nim biurko, krzesło, regały wypełnione książkami i wąskie, wciśnięte w kąt łóżko. – Proszę się czuć jak u siebie w domu – uśmiechnął się przyjaźnie. – Jest pan zaproszony do naszego stołu i wszystkich posiłków przyrządzanych przez moją nieocenioną żonę – ucałował rękę kobiety, która tuliła w ramionach niemowlę.

jpg Stefan Banach

– Bardzo serdecznie dziękuję – Banach był nieco onieśmielony. – Ale jak ja się państwu za tę dobroć odwdzięczę?

– Wystarczy, że od czasu do czasu będzie pan pełnił dyżury przy kołysce naszej córeczki – powiedział poważnie profesor. – Wieczorami często płacze, więc zmieniamy się z żoną w opiece nad nią. Jeśli pan nas czasem wyręczy, będziemy bardzo wdzięczni.

– Nie miałem nigdy okazji opiekować się niemowlęciem, ale zrobię, co w mojej mocy – zapewnił Stefan.

Nie przypuszczał, że dyżury przy małej profesorównie będą najtrudniejszym zadaniem, z jakim przyszło mu się zmierzyć.

– W matematyce sprawy są proste. Masz problem, szukasz jego rozwiązania – opowiadał Wilkoszowi. – Jeśli jedno się nie sprawdza, to w końcu znajdzie się takie, które zadziała. Przy tej małej są same problemy i żadnych rozwiązań. Kto by pomyślał…

Ten tekst jest fragmentem książki Anny Czerwińskiej-Rydel „Gen i już! Opowieść o Stefanie Banachu”:

Anna Czerwińska-Rydel
„Gen i już! Opowieść o Stefanie Banachu”
cena:
26,90 zł
Wydawca:
Literatura
Okładka:
twarda
Liczba stron:
108
Ilustracje:
Marcin Minor
Seria:
Nieprzeciętni
ISBN:
978-83-7672-799-8
EAN:
9788376727998
REKLAMA
Komentarze

O autorze
Anna Czerwińska-Rydel
Autorka licznych biografii znanych ludzi skierowanych do dzieci i młodzieży, muzyk, pedagog, autorka słuchowisk dla najmłodszych. Mama skrzypaczki i gitarzysty, żona pianisty. Nie wyobraża sobie życia bez braci mniejszych, czytania, pisania i ciepłej szarlotki. Mieszka w Gdańsku.

Wszystkie teksty autora

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści. Za darmo.
Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2023 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone