Wielkie zagrożenia, wielka odwaga. Polacy niosący pomoc Żydom w trakcie wojny

opublikowano: 2019-08-19 12:27
wolna licencja
poleć artykuł:
W trakcie II wojny światowej tysiące Polaków zdecydowało się nieść pomoc Żydom – swoim przyjaciołom, sąsiadom, a czasami zupełnie obcym ludziom. Były to akty wielkiej odwagi, ponieważ za wszelkie wsparcie tego typu niemieccy okupanci karali śmiercią lub obozem koncentracyjnym. O motywacjach polskich ratowników, sposobach niesionej pomocy i codziennych zagrożeniach rozmawialiśmy z dr. hab. Sebastianem Piątkowskim, autorem książki „Relacje o pomocy udzielanej Żydom przez Polaków w latach 1939–1945. Tom 1: Dystrykt warszawski Generalnego Gubernatorstwa”.
REKLAMA

Paweł Czechowski: W książce „Relacje o pomocy udzielanej Żydom przez Polaków w latach 1939–1945" zebrał Pan blisko 200 świadectw dotyczących wsparcia niesionego przez Polaków. Jakimi sposobami pomagali nasi rodacy?

Dr hab. Sebastian Piątkowski - historyk, pracownik Oddziałowego Biura Badań Historycznych IPN w Lublinie. Autor m.in. publikacji Okupacja i propaganda. Dystrykt radomski Generalnego Gubernatorstwa w publicystyce polskojęzycznej prasy niemieckiej (1939–1945) (2013), Radom w latach wojny i okupacji niemieckiej (1939–1945) (2018) oraz – wspólnie z Jackiem A. Młynarczykiem – Cena poświęcenia. Zbrodnie na Polakach za pomoc udzielaną Żydom w rejonie Ciepielowa (2007) i The Price of Sacrifice. Crimes against Poles for Aiding Jews in the region of Ciepielów (2008).

Sebastian Piątkowski: Pomoc miała bardzo różne formy. W dużych miastach – takich jak Warszawa – gdzie zasymilowani, znający dobrze polski język i polską kulturę Żydzi mogli liczyć na przetrwanie udając Polaków, bazowała ona często na dostarczaniu im fałszywych, tzw. aryjskich dokumentów, a zwłaszcza odpisów metryk chrztu, w oparciu o które można było wyrobić następnie dowody tożsamości – kenkarty. Po utworzeniu przez Niemców gett wielu ludzi przekazywało uwięzionym w nich osobom artykuły żywnościowe. Czasem – wspomagając znajomych – robiono to z przyczyn altruistycznych, ale przy każdym większym getcie działała też grupa handlarzy, którzy dostarczali do dzielnic zamkniętych żywność, czerpiąc z tego procederu mniejsze lub większe zyski.

Ratownictwo w pełnym tego słowa znaczeniu dotyczy okresu po Akcji „Reinhard”, a więc akcji likwidacji gett. Osoby, które ocaliły się unikając śmierci na miejscu, lub też deportacji do obozów Zagłady, szukały najróżniejszej pomocy u Polaków. Zbiegów przyjmowano pod swój dach, najpierw na kilka, czy kilkanaście dni. Nierzadko taka pomoc przeradzała się w stałe ukrywanie, trwające długie miesiące. Budowano dla nich podziemne schrony pod domami, stodołami i oborami, przechowywano ich na strychach, czy też w innych miejscach na terenie gospodarstw. Gdy niemieckie represje były szczególnie dotkliwe, uciekinierom pomagano wznosić bunkry w lasach, dostarczając im tam żywność. W miastach, miasteczkach i we wsiach wspomagano osoby udające Polaków, chroniąc je zarówno przed Niemcami, jak i pytaniami wścibskich sąsiadów. Często pomoc oznaczała przekazywanie żywności dla ludzi, którzy nocami wychodzili z leśnych kryjówek, prosząc o kawałek chleba, lub talerz zupy.

P.Cz.: Co groziło w Generalnym Gubernatorstwie za taką pomoc? Czy sposób karania różnił się między poszczególnymi dystryktami? Czy były jakieś różnice względem ziem wcielonych bezpośrednio do Rzeszy?

S.P.: Zgodnie z zarządzeniami ogłoszonymi przez Niemców, każdy przejaw pomocy okazanej Żydom – a zwłaszcza ukrywanie ich, lub też wspieranie żywnością – zagrożony był karą śmierci. Egzekwowano ją najsilniej w GG, gdyż stanowiło to narzędzie polityki terroryzowania okupowanej ludności. Jeżeli popatrzymy na egzekucje przeprowadzone na obszarach wiejskich gubernatorstwa, to widać wyraźnie, że nie chodziło tutaj o „karę”, ale o teatralizację zbrodni i dążność do zastraszenia całego społeczeństwa. Chociaż – teoretycznie – można było polską rodzinę i ukrywanych przez nią Żydów przewieźć do lasu i rozstrzelać właśnie tam bez świadków, postępowano inaczej.

W przypadku Ulmów, Baranków, Kowalskich, Kosiorów, Skoczylasów i wielu innych Polaków zamordowanych za pomoc udzielaną Żydom, Niemcy dążyli do eksterminacji całych rodzin. Ofiarami zbrodni padali wszyscy, bez względu na wiek, mieszkańcy danego gospodarstwa – począwszy od dzieci w kołyskach, a skończywszy na starcach i staruszkach. Ich zwłoki wrzucano do domów, stodół i obór, które następnie podpalano. Słup dymu, widoczny nawet z dużej odległości, był dla polskich rolników przestrogą, że jeśli będą wspierać Żydów, to spotka ich taki sam los. Szczątków ofiar, do wydobywania których ze zgliszcz zmuszano następnego dnia sąsiadów, nie można było grzebać na cmentarzach. W konserwatywnych, religijnych społecznościach wiejskich, zakaz ten był kolejnym elementem represji za złamanie niemieckich zarządzeń. Pomordowani byli grzebani w przydrożnych rowach i przy domach, a dopiero po zakończeniu wojny ich prochy przenoszono na cmentarze. Wszystko to wzmacniało atmosferę terroru.

REKLAMA

W miastach ratownicy byli także traceni w egzekucjach, ale znacznie częściej trafiali do obozów koncentracyjnych. Doczekać końca wojny dane było tylko nielicznym spośród nich. Na ziemiach polskich włączonych do Rzeszy pozostało niewiele osób narodowości żydowskiej, gdyż większość z nich Niemcy przesiedlili do GG. Tutaj także Polak udzielający pomocy ściganym musiał liczyć się z naprawdę dotkliwymi represjami.

Obwieszczenie z 22 lipca 1942 o rozpoczęciu wielkiej akcji likwidacyjnej warszawskiego getta

P.Cz.: Jakie były motywacje osób, które postanawiały pomóc polskim Żydom? Wiązało się z tym przecież ogromne ryzyko.

S.P.: To bardzo złożone zagadnienie. Najczęściej pomagano osobom, które znano już przed wybuchem wojny – przyjaciołom, koleżankom i kolegom ze szkoły lub pracy, sąsiadom, ludziom, z którymi prowadzono niegdyś interesy. Często jednak w drzwiach domu lub mieszkania stawała osoba zupełnie obca, prosząc o możliwość ukrycia się choćby przez kilka dni.

Motywacją pomocy była najczęściej litość. Widać to wyraźnie zwłaszcza w relacjach mieszkańców wsi, zazwyczaj żyjących bardzo ubogo, wyczulonych na ludzką krzywdę i nędzę. Często podkreślali oni także rolę wiary w swym życiu, a więc chrześcijański nakaz niesienia pomocy innym. Niekiedy proszący o pomoc obiecywał za nią nagrodę, zapowiadając, że „po wojnie odwdzięczmy się wam”, lub, że „jak odejdą Niemcy, to niczego wam nie zabraknie”. Ten aspekt ekonomiczny był również bardzo ważny, gdyż utrzymanie nawet jednej dodatkowej osoby w gospodarstwie, nie mówiąc już o kilku, było w realiach okupacji zadaniem bardzo trudnym. Znane są przypadki ratowników, którzy chcąc wyżywić swych bliskich i ukrywanych Żydów musieli żebrać, a nawet kraść.

Nieco łatwiej było w Warszawie i innych dużych miastach, gdzie Polacy – zwłaszcza zaangażowani w działalność konspiracyjną – traktowali niesienie pomocy prześladowanym jako obywatelski obowiązek. Nie oznacza to oczywiście, że pomocy udzielano zawsze i każdy uciekinier z getta mógł liczyć na wsparcie ze strony Polaków. Strach przed Niemcami był często wręcz paraliżujący, a odpowiedź na pytanie, czy pomóc, czy też nie, wywoływała konflikty nawet wśród bardzo bliskich sobie osób – małżonków, rodziców, rodzeństw.

REKLAMA

Polecamy książkę „Relacje o pomocy udzielanej Żydom przez Polaków w latach 1939–1945. Tom 1: Dystrykt warszawski Generalnego Gubernatorstwa”:

Sebastian Piątkowski
„Relacje o pomocy udzielanej Żydom przez Polaków
cena:
40,00 zł
Wydawca:
Instytut Pamięci Narodowej
Rok wydania:
2019
Liczba stron:
536 s.
Premiera:
2019-07-08
ISBN:
978-83-8098-557-5
EAN:
9788380985575
Drzewo Ireny Sendlerowej w Yad Vashem w Jerozolimie (aut. Ehud Amir, CC BY-SA 4.0)

P.Cz.: Niemcy organizowali często akcje wyłapywania ukrywających się Żydów. Te makabryczne „polowania” były oczywiście niezapowiedziane. Czy istniał jakikolwiek sposób, by skutecznie obronić ukrywające się osoby przed takimi nalotami? Gdzie można było zapewnić im pewne schronienie?

S.P.: Podstawą było zachowanie tajemnicy, gdyż mówimy o świecie, w którym główną rozrywką wielu osób było obserwowanie życia innych ludzi. Jeżeli zbieg z getta posiadał fałszywe, tzw. aryjskie dokumenty i udawał Polaka, jego ratownicy musieli wymyślić jaką wiarygodną „historyjkę” dla ciekawskich, opowiadając np., że nowy domownik jest uciekinierem z Kresów Wschodnich, czy też znajomym wysiedlonym z ziem polskich włączonych do Rzeszy. Na wsi każde nietypowe zachowanie – pojawienie się nowej osoby w obejściu, większe zakupy żywności, czy wypieczenie kilku bochenków chleba więcej, niż zazwyczaj – wzbudzało od razu zainteresowanie sąsiadów. W przypadku rewizji żadna skrytka – piwnica w domu, bunkier wykopany pod stodołą, kryjówka na strychu (czy też w innym miejscu) nie dawały gwarancji bezpieczeństwa. Niemcy ostukiwali ściany, nakłuwali szpikulcami sterty słomy i siana, nakazywali zrywanie podłóg. Sytuację ratowały bunkry leśne, których mieszkańców Polacy wspierali żywnością. Żydzi mogli korzystać z nich jednak od późnej wiosny do wczesnej jesieni. Zimą, ze względu na niskie temperatury, nie było to możliwe.

Niemcy ujawniali fakty ukrywania przez Polaków zbiegów z gett w najróżniejszych okolicznościach. Miało to miejsce w czasie rutynowego kontrolowania dokumentów, czy też podczas rewizji w mieszkaniach i domach w poszukiwaniu broni, prasy konspiracyjnej, mięsa z nielegalnego uboju itd. Dochodziło też do denuncjacji, mających źródła w zwyczajnej, ludzkiej głupocie i zawiści, zemście za dawne, sąsiedzkie urazy, czy też uleganiu bardzo agresywnej, antyżydowskiej propagandzie prowadzonej przez Niemców. Wielką rolę odgrywał strach przed Niemcami i przekonanie, że „jeśli u nich znajdą Żydów, to wymordują nas wszystkich” – spalą całą wieś, aresztują wszystkich mieszkańców kamienicy, oskarżą sołtysa, dozorcę, czy też właściciela domu, że nie doniósł o uciekinierach z gett. Przekonania te nasilały się wraz z upływem czasu, gdy Niemcy rozpoczęli przeprowadzanie masowych pacyfikacji obszarów wiejskich, a miasta stały się miejscami publicznych egzekucji, w których rozstrzeliwano i tracono przez powieszenie Polaków skazanych na śmierć. Bardzo często fakt ukrywania Żydów nie był żadną tajemnicą dla sąsiadów osób ratujących, z czego oni zazwyczaj nie zdawali sobie wówczas sprawy.

REKLAMA
Stefania Tyryłło z córką Stanisławą Pawłowską-Tyryłło, uhonorowane odznaczeniem Sprawiedliwe wśród Narodów Świata. Rodzina Tyryłłów ukrywała w Wilnie grupę Żydów, którzy uciekli z miejscowego getta

P.Cz.: Każda z relacji zawartych w książce jest z pewnością unikalna. Czy jednak któraś z nich w sposób szczególny Pana zaciekawiła lub poruszyła?

S.P.: Każda z tych historii jest niezwykła, opowiadając zazwyczaj nie tylko o bohaterstwie, ale też o strachu, cierpieniu i śmierci. Jeżeli chodzi o ten tom, natrafiłem swego czasu na relację, która po prostu wstrząsnęła mną. Miałem wątpliwości, czy ją publikować, ale wszyscy historycy, z którymi rozmawiałem wyrażali podobną opinię: „Publikuj, bo ta właśnie opowieść ukazuje realia okupacji i ludzkie dramaty tego czasu”.

Mieszkanka Warszawy opisała mianowicie, iż przyjęła do swego mieszkania w kamienicy na Pradze trójkę uciekinierów z getta – młode małżeństwo i matkę mężczyzny w zaawansowanym wieku. Po kilku dnia ukrywania starsza pani zmarła z przyczyn naturalnych, prawdopodobnie na atak serca. Pojawiło się wówczas pytanie: co zrobić z ciałem zmarłej Żydówki? Nie można go było wynieść nie wzbudzając podejrzeń, podrzucić gdzieś, wezwać policję, czy też lekarza. Ratująca, syn zmarłej i jego żona zdecydowali się wówczas na skrajnie radykalny, ale jedyny w tych warunkach krok: poćwiartowali ciało przy pomocy rzeźnickiego noża i zapakowali szczątki w paczki, które następnie rykszarz porozrzucał w różnych punktach miasta. Trauma związana z tym wydarzeniem była widoczna jeszcze w wiele lat po zakończeniu wojny.

Jeżeli na wsi w bunkrach i schronach umierali Żydzi (były to sytuacje częste), ich ciała wynoszono nocą i zakopywano w sadach, lub ogrodach. W miastach taki „luksus” nie był możliwy.

Okładka broszury pt. „Masowa eksterminacja Żydów w okupowanej przez Niemców Polsce” wydanej przez Rząd RP na Uchodźstwie

P.Cz.: Jak na przestrzeni dekad kształtowało się zainteresowanie tematyką pomocy niesionej Żydom przez Polaków? Od którego momentu dziejów Polski powojennej możemy mówić o poważniejszym zwróceniu uwagi na owe historie?

S.P.: Wiele lat temu, jeszcze jako młody badacz, rozmawiałem z jednym z wybitnych historyków o dorobku Głównej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich w Polsce. Powiedział on wymowne wówczas zdanie: „Dorobek jest wspaniały, natomiast zaprzepaszczono jedną szansę – nie zajęto się Polakami, którzy w okresie okupacji udzielali pomocy Żydom”. To wielka prawda – w kontekście ogromu zbrodni dokonanych przez Niemców i dominacji historii militarnej, ludzkie, obywatelskie postawy nie interesowały niemalże nikogo. Nie dotyczy to tylko Polaków ratujących Żydów, ale np. setek osób związanych w okresie okupacji z Polskim Czerwonym Krzyżem i lokalnymi strukturami Rady Głównej Opiekuńczej, którzy heroicznie nieśli pomoc najuboższym i najbardziej potrzebującym, a o których dzisiaj niemalże nikt już nie pamięta.

REKLAMA

W przypadku ratowników „obudzono się” dopiero w 1968 r., kiedy to po antysemickiej kampanii rozpętanej przez Władysława Gomułkę i jego ekipę, która zrujnowała wizerunek Polski na arenie międzynarodowej, ważne stało się podkreślenie, że Polacy nie są antysemitami, gdyż w latach okupacji masowo udzielali pomocy Żydom prześladowanym przez Niemców. Pomimo kontekstu politycznego, na fali tej akcji ukazało się szereg wybitnych, dzisiaj już uznanych za klasyczne na arenie międzynarodowej, publikacji, na czele z tomem pt. „Ten jest z ojczyny mojej”, pod redakcją Władysława Bartoszewskiego i Zofii Lewinowej, czy też książką pt. „Las sprawiedliwych” Szymona Datnera. Po krótkim czasie „fala” zainteresowania opadła, ale w latach osiemdziesiątych XX w. wzbiła się ona znowu, w związku z filmem „Shoah” Claude’a Lanzmanna, który postawił – co prawda, nie wprost – tezę, iż Zagłada została dokonana przez Niemców w Polsce, gdyż istniał tutaj życzliwy klimat społeczny dla eksterminacji ludności żydowskiej.

W ciągu ostatnich lat zainteresowanie ratownictwem jest w dużym stopniu reakcją na publikacje, których autorzy starają się udowadniać, że Polacy poprzez denuncjacje, wyłapywanie zbiegów z gett i oddawanie ich w ręce Niemców, wzięli aktywny udział w Holocauście i jako naród powinni zostać uznani w większym stopniu za współsprawców, niż za ofiary nazistowskich zbrodni. Przyczyny tego zjawiska, wpisujące się w politykę zdejmowania z Niemców odpowiedzialności za wybuch wojny i śmierć milionów ludzi, to temat na osobną rozmowę. Stało się jednak bardzo źle, że ratownictwem nie zajęto się w kompleksowy sposób wcześniej. Nie utrwalono ten sposób wiedzy, która dziś byłaby dla nas bardzo wartościowa. Niestety, nie ma już możliwości, by zrekompensować to zaniechanie.

Polecamy książkę „Relacje o pomocy udzielanej Żydom przez Polaków w latach 1939–1945. Tom 1: Dystrykt warszawski Generalnego Gubernatorstwa”:

Sebastian Piątkowski
„Relacje o pomocy udzielanej Żydom przez Polaków
cena:
40,00 zł
Wydawca:
Instytut Pamięci Narodowej
Rok wydania:
2019
Liczba stron:
536 s.
Premiera:
2019-07-08
ISBN:
978-83-8098-557-5
EAN:
9788380985575
Dyplom Sprawiedliwej Wśród Narodów Świata Marii Kotarby, która z narażeniem własnego życia niosła pomoc żydowskim więźniom obozów koncentracyjnych (fot. Jfoucar, opublikowano na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa 3.0 Unported).

P.Cz.: Jak Pan sądzi, jakie są obecnie najważniejsze wyzwania dla badaczy?

S.P.: Dla mnie osobiście najważniejszą sprawą jest wydobycie z otchłani niepamięci ludzi, którzy w okresie okupacji ryzykowali swe życie swoje i swych bliskich, chcąc ratować innych. Większość z nich po zakończeniu wojny nie doczekała się jakiegokolwiek, nawet najdrobniejszego, uznania. Często – a widać to wyraźnie także w edytowanych przeze mnie relacjach – spędzali oni ostatnie lata swego życia w osamotnieniu, materialnym ubóstwie i z poczuciem doznanej krzywdy.

REKLAMA

Wydobycie na światło dzienne wiedzy o ich losach musi wzbogacić merytoryczny wymiar dyskusji na temat postaw Polaków wobec Holocaustu, gdyż obecnie sprowadza się ona – zwłaszcza w mediach – do przerzucania się liczbami, nie mającymi jakiegokolwiek rzeczowego uzasadnienia. Musimy mieć świadomość, że tylko nikły procent wydarzeń związanych z ratownictwem pozostawił ślady w dokumentach. Każde ujawnione po wojnie wydarzenie dotyczące negatywnych, czy wręcz zbrodniczych, postaw Polaków wobec ukrywających się Żydów, które zaowocowało śledztwem prokuratorskim i sprawą sądową, pozostawiło po sobie pękatą teczkę pełną dokumentów. W przypadku postaw pozytywnych jest inaczej – zazwyczaj dysponujemy tylko szczątkowymi informacjami na ich temat. Warto jednak wydobywać te dane z akt. Wyzwania na tym polu są jednak ogromne, gdyż na wnikliwą kwerendę czekają dziesiątki tysięcy – to nie przesada – powojennych akt sądowych spraw o uznanie za zmarłego i uznanie za zaginionego, akt więziennych z okresu okupacji, a także innych materiałów.

I jeszcze jedna kwestia. Dyskusja o stosunkach polsko-żydowskich w okresie okupacji prowadzona jest bardzo często bez uwzględnienia jakiegokolwiek kontekstu okupacyjnych realiów. Czytając niektóre publikacje można odnieść wrażenie, że w okupowanej Polsce w ogóle nie było Niemców, a cały problem sprowadzał się do jakiejś makabrycznej „rozgrywki” między Polakami i Żydami. Brakuje nam badań nad życiem codziennym wsi i miasteczek, a także działaniami eksterminacyjnych, których wykonawcami byli funkcjonariusze niemieckiej żandarmerii.

To oni dopuszczali się bardzo często makabrycznych wręcz zbrodni na Polakach i Żydach. Całkowicie bezkarni, byli w stanie zabić, dotkliwie pobić, czy też aresztować i poddać torturom na swych posterunkach każdą osobę, która wydała im się podejrzana. Patrolowali oni systematycznie przydzielone im obszary, poszukując broni, mięsa z nielegalnego uboju, czy też ukrywanych konspiratorów, robotników przymusowych, lub zbiegów z gett. Polski rolnik przyjmujący Żydów pod swój dach miał świadomość, że w każdej chwili w jego obejściu mogą pojawić się Niemcy, chcący przeprowadzić rewizję, a w razie ujawnienia kryjówki zbiegów zginie on sam, jego żona, dzieci, rodzice… Bez wiedzy o tych realiach nie będziemy w stanie zrozumieć odwagi i poświęcenia ratowników, a także strachu, który towarzyszył im samym i ich bliskim.

Medal Sprawiedliwej wśród Narodów Świata przyznany pośmiertnie Marcie Bocheńskiej. (fot. Michał Józefaciuk, opublikowano na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa – Na tych samych warunkach 3.0 Polska).

P.Cz.: To dopiero pierwszy tom „Relacji o pomocy...”. Czego dotyczyć będą kolejne? Ilu mogą się spodziewać czytelnicy?

S.P.: Całe przedsięwzięcie zaplanowane zostało jako siedmiotomowe wydawnictwo. W rękach recenzentów znajduje się obecnie tom drugi, zawierający ponad 200 relacji z dystryktu krakowskiego GG. Mam nadzieję, że książka ta ukaże się jeszcze w tym roku. Tomy kolejne będą dotyczyć dystryktów lubelskiego, radomskiego i galicyjskiego, Białostocczyzny wraz z Wileńszczyzną i Nowogródczyzną, a wreszcie polskich ziem zachodnich i południowych włączonych do Rzeszy. Jak mogę przypuszczać, cała seria obejmie edycję około 1 tys. dokumentów.

Polecamy książkę „Relacje o pomocy udzielanej Żydom przez Polaków w latach 1939–1945. Tom 1: Dystrykt warszawski Generalnego Gubernatorstwa”:

Sebastian Piątkowski
„Relacje o pomocy udzielanej Żydom przez Polaków
cena:
40,00 zł
Wydawca:
Instytut Pamięci Narodowej
Rok wydania:
2019
Liczba stron:
536 s.
Premiera:
2019-07-08
ISBN:
978-83-8098-557-5
EAN:
9788380985575
REKLAMA
Komentarze

O autorze
Paweł Czechowski
Ukończył studia dziennikarskie na Uniwersytecie Śląskim. W historii najbardziej pasjonuje go wiek XX, poza historią - piłka nożna.

Wszystkie teksty autora

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści. Za darmo.
Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2023 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone