Wiesław Chrzanowski: fotograf Powstania Warszawskiego (cz. 2)

opublikowano: 2015-07-30 17:45— aktualizowano: 2015-09-07 17:45
wszystkie prawa zastrzeżone
poleć artykuł:
O losie powstańców po wojnie, pracy fotografa w walczącej Warszawie i losach kobiety, która przeżyła obozy w Pruszkowie i Ravensbrück...
REKLAMA

Czytaj też: Wiesław Chrzanowski: fotograf Powstania Warszawskiego

Wiesław Chrzanowski w czasie powstania warszawskiego

„Od chwili uwolnienia wysyłałem dziesiątki listów do różnych organizacji charytatywnych, do Czerwonego Krzyża w kraju i w Europie, w poszukiwaniu mojej narzeczonej Dziusi.

5 października dostałem wiadomość, że jest w Szwecji. Halina była w trzech obozach koncentracyjnych i z ostatniego – Ravensbrück – ją zwolniono. Z grupą więźniarek przewieziono ją do Szwecji w ramach akcji hrabiego Folke Bernadotte (członka szwedzkiej rodziny królewskiej), który uzyskał zgodę od Himmlera na uwolnienie dwudziestu pięciu tysięcy kobiet z obozów koncentracyjnych, w tym czterech tysięcy Polek z obozu w Ravensbrück. Nawiązaliśmy kontakt listowy. Anglicy nie dawali mi zezwolenia na przejazd do Szwecji.

Pewnego dnia, idąc ulicą koło dworca w Lubece, zobaczyłem mojego brata Jerzego, który w mundurze przyjechał z Londynu. Brat zabrał mnie do Brukseli, a sam wrócił do Anglii. Zdecydowałem się na powrót do Niemiec i w Monachium, które należało do strefy amerykańskiej, podjąłem studia na Politechnice.

Przez pewien czas zaangażowałem się jako dowódca 2 kompanii w Polskim Ośrodku Pracy (POP), rozładowywałem żywność. Poznałem dowódcę 1 kompanii, podporucznika Stanisława Zybałę. Dostałem mundur amerykański, utrzymanie i żołd. Na obu naramiennikach miałem naszywki «Poland». Polski Obóz Pracy rozwiązano.”

Siedziba Politechniki w Monachium (fot. Rufus46, opublikowano na licencji Creative Commons Attribution-Share Alike 3.0 Unported)

Dyplom Politechniki w Monachium uzyskał 11 sierpnia 1947 roku z wynikiem bardzo dobrym. Jak wspomina, jego praca dyplomowa była przez kilka lat tematem ćwiczeń dla studentów.

Do Polski wrócił w listopadzie 1947 roku. Zamieszkał u rodziców w Chorzowie, w połowie września 1948 roku wrócił do Warszawy. Mieszkał u różnych ludzi. Ślub z Haliną (Dziusią) odbył się 16 września 1950 roku w Warszawie. Urodziła im się córka Marta, skończyła studia farmaceutyczne. Jest zamężna z Grzegorzem Ławniczakiem, mają dwie córeczki: Anię i Dorotę.

Wiesław początkowo pracował w fabryce traktorów w Ursusie na oddziale mechanicznym, po miesiącu został przyjęty do Instytutu Mechaniki Precyzyjnej (IMP) i równocześnie dostał początkowo pół etatu na stanowisku starszego asystenta na Politechnice Warszawskiej, w Katedrze Obróbki Metali na Wydziale Mechanicznym Technologicznym. Na Politechnice Warszawskiej, gdzie się doktoryzował w 1975 roku i otrzymywał kolejne tytuły naukowe, w sumie przepracował trzydzieści dwa lata, w Instytucie Mechaniki Precyzyjnej – czterdzieści trzy lata, do roku 1991.

REKLAMA

Tekst stanowi fragment książki „Druga bitwa o Monte Cassino i inne opowieści”:

Aleksandra Ziółkowska-Boehm
„Druga bitwa o Monte Cassino i inne opowieści”
cena:
49,90 zł
Okładka:
twarda z obwolutą
Liczba stron:
516
Format:
242 x 170 x 35
ISBN:
978-83-244-0363-9

Z dumą mówił:

– Całe lata propagowałem etos Powstania Warszawskiego, „Stolica” 1 sierpnia 1957 roku poświęciła cały numer Powstaniu, były tam pokazane także moje zdjęcia. Podobnie jak w albumach Miasto Nieujarzmione i Dni Powstania (IW PAX), w opracowaniu historycznym Powstanie Warszawskie Adama Bartkiewicza (1964), w Przemarszu przez piekło Stanisława Podlewskiego (1971). Nie znam wszystkich opracowań książkowych, gdzie są moje fotografie, myślę że jest ich około czterdziestu. Zorganizowałem wystawy indywidualne w 1984 roku w PTTK przy Rynku Starego Miasta w Warszawie i w 1994 roku w Muzeum w Lesznie.

Pytałam go o aparaty fotograficzne i o to, jak je przechował w czasie Powstania.

Czytam we wstępie do spisanego Życiorysu : „Ponieważ po Powstaniu mieszkanie Wiesława Chrzanowskiego zostało wraz z całym domem spalone, zachowanie wielu fotografii, a nawet negatywów z lat przedwojennych, można uznać za rzecz niebywałą”.

Stwierdził, że podczas Powstania wykonał sto czterdzieści pięć zdjęć małoobrazkowymi aparatami Kodak Retina i Kine Exakta na negatywach między innymi: Agfa Ultrarapid, Agfa Isopan F, Agfa Isopan ISS i Mimosa; w sierpniu na Starówce, we wrześniu w Śródmieściu Północnym. Część niewywołanych filmów ukrył w piwnicy domu przy ulicy Wilczej 3, resztę udało mu się przemycić do kolejnych obozów jenieckich. W niewoli, w Bergen-Belsen i Lubece, wykonał ponad dziewięćdziesiąt zdjęć Exaktą.

Zapytałam o pierwszy aparat fotograficzny – pamiętał, że był to Computer firmy Carl Zeiss Jena, który należał do jego ojca. Powiedział: „Ostrość nastawiana była na matówce, ale był ze statywem, z możliwością regulacji położenia obiektywu w płaszczyznach poziomej i pionowej za pomocą śrub i co jest najważniejsze – z automatyczną migawką (od 1 do 1/250 sek.) i regulacją przesłony (diafragmy) obiektywu”.

Aparat ten przetrwał wojnę, był w pełni sprawny, Wiesław zachował go i używał przy robieniu tak zwanych mikrozdjęć w dużym zbliżeniu.

Od ojca dostał aparat fotograficzny Kodak, który mu służył w Powstaniu. Tak go opisał: „Ostrość ustawiano, obracając pierścień ze skalą odległości. Mankamentem były negatywy: plik dwunastu sztuk błon formatu 6x9 cm, przegrodzonych czarnym papierem. Wyciągając kolejne przesłony, przeciągało się błonę z tyłu aparatu w położenie przystosowane do zdjęcia”.

Wiesław Chrzanowski na Starym Mieście w czasie powstania (domena publiczna).

Na Starym Mieście pożyczył aparat fotograficzny Retina. W Śródmieściu miał Leicę (światło 3,5).

REKLAMA

Zapytałam, jak ochraniał te aparaty. Usłyszałam niezwykłą odpowiedź:

Do obozu przeniosłem aparat fotograficzny Exacta, dwie rolki nienaświetlonego filmu (w tym jeden w aparacie) oraz część niewywołanych filmów z powstania. Filmy przenosiłem pod czapką na głowie, a aparat w raportówce zawieszonej z tyłu na pasie.

Byliśmy łącznie w pięciu obozach trzykrotnie rewidowani. Najbardziej szczegółową rewizję przeprowadzono nam w Bergen-Belsen. Niemcy zapowiedzieli przeniesienie nas do innego obozu. W rzeczywistości po spakowaniu się przeprowadzili wszystkich na część «spacerową» i po dokładnej rewizji przeprowadzonej przy samej furtce przez trzech wartowników równocześnie, wpuszczali na teren baraków, w których, jak się później okazało, wszystko było wywrócone, a sienniki rozprute. Wobec takiej rewizji podporucznik Henryk Ożarek dał się szybko zrewidować, a ja włożyłem aparat i filmy do niemieckiej raportówki, którą jak dysk przerzuciłem ponad głowami rewidujących, nad płotem i najbliższym barakiem, za którym już stał Henio. Aparat uległ uszkodzeniu (mechanizm przesuwania filmu). Warunki do naprawy miałem dopiero w piątym obozie w Lubece.

Wiesław Chrzanowski zapytany przeze mnie w 2006 roku, jaki ma teraz aparat, odpowiedział: „W 1995 roku kupiłem japoński aparat fotograficzny Yashica. Sam robi wszystko”.

Tekst stanowi fragment książki „Druga bitwa o Monte Cassino i inne opowieści”:

Aleksandra Ziółkowska-Boehm
„Druga bitwa o Monte Cassino i inne opowieści”
cena:
49,90 zł
Okładka:
twarda z obwolutą
Liczba stron:
516
Format:
242 x 170 x 35
ISBN:
978-83-244-0363-9

Halina, urodzona 16 września 1920 roku w Warszawie, w Powstaniu Warszawskim najpierw przygotowywała jedzenie i zanosiła je – często pod ostrzałem – żołnierzom do okopów i na barykady.

Usłyszałam od niej:

„Nigdy o tym nie opowiadałam wcześniej, dopiero mówię pani, pani Aleksandro... Byłam w oddziale specjalnym Armii Krajowej „Juliusz” na warszawskiej Ochocie. Na naszym odcinku braliśmy udział w zbieraniu rannych. Taki mam obraz w pamięci... Niosłam z kolegą na noszach rannego powstańca. Niemcy strzelali wysoko, oświetlając teren. Zobaczyliśmy w trawie leżącego rannego. Miał otwartą ranę na brzuchu, widoczne były wewnętrzne organy. Płakał i błagał, by go zastrzelić. Uszliśmy kawałek z noszami, mój kolega zatrzymał się. Wrócił i strzelił do rannego.

Po klęsce Powstania wywieziono nas powstańców i ludność cywilną do Pruszkowa pod Warszawą. Duża część ludzi szła pieszo w długim smutnym szpalerze. Warszawa stała się opustoszałym miastem pełnym gruzów.

Mieszkanki Warszawy z obozu w Pruszkowie w oczekiwaniu na deportację (domena publiczna).

Z Pruszkowa ludzi przewożono grupami do rozmaitych obozów. Niektórzy próbowali ucieczki i im się udało. Na przykład moja siostra Danuta, też żołnierz AK, założyła biały fartuch z tarczą z biało-czerwonym sztandarem, brano ją za lekarza i udało się jej siebie i inne osoby przemycić poza teren zamknięty przez Niemców w Pruszkowie. Nie byłyśmy razem, więc nie mogła mi pomóc.

REKLAMA

Ludzie uciekali także po drodze, gdy się pociąg zatrzymał, wyskakiwali i już nie wracali.

Wywiezionych – żołnierzy Powstania i ludność cywilną – zamykano w tak zwanych obozach pracy. Niemcy wykorzystywali więźniów do różnych robót, na przykład do odgruzowywania terenu po bombardowaniach wojsk alianckich.

Ja się najpierw na krótko dostałam do Woldenbergu, potem do Ravensbrück, Bergen-Belsen i z powrotem do Ravensbrück. Był to obóz dla kobiet (ale przebywały tam też dzieci), który istniał już od 1939 roku. Kobiety ciężko pracowały w specjalnych halach produkcyjnych, na wielu (zwanych „króliczkami doświadczalnymi”) przeprowadzano eksperymenty medyczne, poddawano je operacjom kostnym i mięśniowym, wstrzykiwano bakterie. Umierały też z głodu, zimna, wycieńczenia, chorób. Były mordowane pojedynczo i masowo. Zbiorowe egzekucje dotyczyły w szczególności kobiet z polskiego ruchu oporu oraz Żydówek. Pod koniec 1944 roku zbudowano komorę gazową, w której uśmiercono około pięciu, sześciu tysięcy kobiet.

Tekst stanowi fragment książki „Druga bitwa o Monte Cassino i inne opowieści”:

Aleksandra Ziółkowska-Boehm
„Druga bitwa o Monte Cassino i inne opowieści”
cena:
49,90 zł
Okładka:
twarda z obwolutą
Liczba stron:
516
Format:
242 x 170 x 35
ISBN:
978-83-244-0363-9

Znalazłam się w grupie, gdzie było dziesięć Niemek. Ja byłam najmłodsza, one miały od trzydziestu do pięćdziesięciu lat. Spytałam jedną, dlaczego znalazła się w obozie. Powiedziała, że Niemcy aresztowali wszystkich, którzy byli w sektach religijnych, jak nazywano na przykład świadków Jehowy. Mówiła, że obchodzono się z nimi ze szczególnym okrucieństwem, wysyłano do najcięższych prac, chciano, aby odzwyczaiły się od „innego myślenia”. Te Niemki były dla mnie dobre, niemal opiekuńcze.

Więźniarki obozu Ravensbrück przy pracy (autor nieznany, udostępniono na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa – Na tych samych warunkach 3.0 Niemcy)

Kiedyś, gdy byłam chora, poszłam do zarządzającej blokiem Czeszki i powiedziałam, że źle się czuję, że może poszłabym do lazaretu. Był to barak z pryczami, który pełnił funkcję szpitala. Pokazała mi go: były tam łóżka z ludźmi umierającymi, prawie nieruszającymi się. Poradziła, bym starała się przetrwać.

Kazano nam chodzić po barakach i zabierać ciężko chore kobiety. Nosiło się je do specjalnego oddziału, zdejmowało ubrania i układało na dużym stosie – ciało na ciele. Kobiety żyły, były wychudzone, osłabione, wycieńczone, ale żyły. Prosiły, by je zostawić. Błagały o pomoc w języku polskim, niemieckim, czeskim, błagały o litość. To są takie straszliwe obrazy i z wiekiem coraz cięższe do odsunięcia. Pamiętam, jak wyglądały ich nogi ze śladami robionych na nich eksperymentów, całe ciała często były pokryte ranami. Tak dokładnie wszystko pamiętam... Budzę się w nocy i ból jest we mnie nie do wytrzymania.

REKLAMA

Zobacz też:

To, co widziałam w Ravensbrück, śni mi się dotychczas po nocach. Byłam w grupie sprzątającej baraki „króliczków”. Niektóre z tych kobiet leżały ciężko chore. Pamiętam, były dwie – szesnasto- i siedemnastoletnia, które czekały na eksperymenty i udało im się ich uniknąć, bo zakończyła się wojna. Tylko te dwie się uchowały. Jedna z nich była kuzynką mojej przyjaciółki.

Hrabia Folke Bernadotte.

Kiedyś przywieziono Francuzki... To, co one robiły, jak się zachowywały, zburzyło moje wyobrażenie o kobietach z Francji. Były samolubne, niemoralne, nieprzyjemne, wiedziały, że nic złego im się nie stanie. Niemcy rzeczywiście traktowali je inaczej niż pozostałe kobiety. Dotychczas nie umiem się z tego, co widziałam, otrząsnąć.

Przy tym wszystkim ukrywaliśmy w ostatnim baraku numer 32, tam gdzie były „króliczki”, dwoje żydowskich dzieci: siedmioletniego chłopca i dziesięcioletnią dziewczynkę. Udało się nam, pomimo stałych rewizji, ukryć i trzymać ich – gdy trzeba – pod przykryciem. Gdy robiono inspekcję, nie znaleziono ich. Przeżyły.

Byłam w Ravensbrück do kwietnia 1945 roku. Wtedy, w wyniku pertraktacji prowadzonych przez Międzynarodowy oraz Szwedzki i Duński Czerwony Krzyż [pośredniczył w tych pertraktacjach wspominany wcześniej hrabia Folke Bernadotte – przyp. A.Z.-B.], do Szwecji wywieziono około 7500 więźniarek, wśród nich Polki.

I tak znalazłam się w Szwecji. Najpierw przewieziono nas towarowymi wagonami do Danii i potem statkiem do Malmö. Tam przyszła wiadomość o końcu wojny. Chodziłam do szkoły, nauczyłam się szwedzkiego, pracowałam najpierw jako sanitariuszka w szpitalu dla wywiezionych z obozu, potem w fabryce tkackiej.

Tekst stanowi fragment książki „Druga bitwa o Monte Cassino i inne opowieści”:

Aleksandra Ziółkowska-Boehm
„Druga bitwa o Monte Cassino i inne opowieści”
cena:
49,90 zł
Okładka:
twarda z obwolutą
Liczba stron:
516
Format:
242 x 170 x 35
ISBN:
978-83-244-0363-9

Wciąż umiem się porozumieć po szwedzku. Ale nie mam sentymentu do tego narodu. Całą wojnę pomagali Niemcom i handlowali z nimi, wzbogacili się na tym. Znanym faktem jest, że przepuścili wojsko niemieckie, które uderzyło na Norwegię. Obstawili przejazdy kolejowe, gdy jechał pociąg z niemieckim wojskiem, aby im się jakaś krzywda nie stała.

REKLAMA

Ze Szwecji wiele osób wróciło natychmiast do Polski. Ja się wahałam. Dochodziły do nas wieści, że aresztują akowców, innych wysyłano na Wschód. Jak się dowiedziałam, do Ostaszkowa wysłali Cezarię Iljin (późniejszą Szymańską) „Kaję”, która pojechała do rodziny w Białymstoku i tam ją aresztowano. Bałam się wracać, ale ostatecznie jednak zdecydowałam się. Dostałam paszport i wizę w obie strony, myślano, że pojadę w odwiedziny i że wrócę do Szwecji.

Był październik 1947 roku. Gdy wysiadłam z pociągu, który jechał z Gdyni do Warszawy, nie rozpoznałam własnej matki. Miała czterdzieści siedem lat, a wyglądała jakby miała dziewięćdziesiąt. Wychudzona, skulona. Mój ojciec zginął w Woldenbergu, mama przeszła różne obozy, między innymi w Neustadt Gleve.

Zamieszkałam z nią w naszym dawnym mieszkaniu na placu Narutowicza, gdzie dokwaterowano też inne osoby. Mieszkałyśmy w jednym piętnastometrowym pokoju, obok żyła obca rodzina.

Mama nigdy nie otrząsnęła się z tego, co przeżyła w czasie wojny. Zmarła w Warszawie, mając sześćdziesiąt dwa lata.

Pobraliśmy się z Wiesławem w 1950 roku, ale nie byliśmy takimi samymi ludźmi jak wtedy, gdy się zaręczyliśmy osiem lat wcześniej. Nie widzieliśmy się blisko cztery lata i chociaż pisywaliśmy do siebie, to każdy z nas przeszedł osobno różne koleje ciężkiego losu, każdy z nas widział i przeżył wiele smutku i nieszczęść. Zmieniliśmy się i te przeżycia nas nie łączyły. Mieliśmy własne bóle i własne tragedie, zapamiętane sceny. Ja nie wypytywałam jego, a i on nie wypytywał mnie. Byliśmy jakby sami ze swoimi doświadczeniami. Wiesław wiedział, gdzie byłam, ale nie znał moich przeżyć.

Wiesław widział umierających i cierpiących ludzi, ale dużym wsparciem i atutem dla niego było, że ukończył studia, i to ze złotą odznaką. Po wojnie pracował na Politechnice i w Instytucie Mechaniki Precyzyjnej, czuł satysfakcję zawodową. Ja lubiłam swoją pracę redaktora w Biurze Projektów, ale byłam i wciąż jestem obolałą kobietą.

Grób Wiesława Chrzanowskiego na Cmentarzu Bródnowskim w Warszawie (fot. Mateusz Opasiński, opublikowano na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa – Na tych samych warunkach 3.0).

Dużą radością są dla mnie córka i wnuczki. Mam już także prawnuczkę Paulinę. Córka i wnuczki skończyły wyższe studia i żyją własnym życiem. Ja jestem „z innej epoki”, odebrałam inne wychowanie. I mam swoje trudne przeżycia.

Obrazy obnażonych ciał ludzi ciężko chorych, które wraz z innymi więźniarkami nosiłam i układałam na stosach, całymi latami mnie prześladowały i teraz jeszcze mocniej wracają. Nie umiem tego zepchnąć na dno pamięci. Tyle lat po wojnie, a mnie te wspomnienia nękają po nocach.”

Tekst stanowi fragment książki „Druga bitwa o Monte Cassino i inne opowieści”:

Aleksandra Ziółkowska-Boehm
„Druga bitwa o Monte Cassino i inne opowieści”
cena:
49,90 zł
Okładka:
twarda z obwolutą
Liczba stron:
516
Format:
242 x 170 x 35
ISBN:
978-83-244-0363-9
REKLAMA
Komentarze

O autorze
Aleksandra Ziółkowska-Boehm
Autorka kilkunastu książek, doktor nauk humanistycznych. Stypendystka m.in. amerykańskiej Fundacji Fulbrighta (2006/2007), kanadyjskiego Ministerstwa Kultury Ontario, nowojorskiej Fundacji Kościuszkowskiej. Wśród jej książek są publikacje poświęcone życiu i twórczości Melchiora Wańkowicza, a także opowieści oparte na współczesnej polskiej historii, takie jak: Z miejsca na miejsce, Kaja od Radosława, czyli historia Hubalowego Krzyża. Inne książki to m.in. Dreams and Reality, The Roots Are Polish, Moje i zasłyszane. Swoje życie opisała w barwnej autobiografii Ulica Żółwiego Strumienia. Mieszka na stałe w Wilmington w stanie Delaware.

Wszystkie teksty autora

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści. Za darmo.
Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2023 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone