Witold Jerzy Ławrynowicz: bitwa pod Arras miała zakończyć Wielką Wojnę już w 1917 roku
Natalia Pochroń: W Pana pisarskim dorobku znajduje się wiele specjalistycznych książek tak z zakresu historii ogólnej, jak i historii wojskowości. Skąd u chemika zainteresowanie taką tematyką?
Witold Jerzy Ławrynowicz: Historią interesuję się od dziecka. Jest dla mnie hobby, natomiast chemia pozostaje zawodem. Zawsze uważałem, że oprócz pracy zawodowej trzeba mieć hobby, żeby istniała odskocznia od codziennego kieratu. Moje zainteresowanie historią zaczęło się dużo wcześniej niż chemią i jak widać – zostało ze mną dłużej, gdyż jestem już emerytem i chemią przestałem zajmować się zawodowo. Historia wypełnia mi obecnie czas wolny, którego ostatnio mam więcej, zatem nie nudzę się.
„Arras 1917” to już druga – po „Amiens 1918” – książka Pana autorstwa w serii „Historyczne bitwy” Bellony. Dlaczego akurat ta bitwa? Co skłoniło Pana do zajęcia się tym tematem?
Arras jest jedną z niewielu bitew, które nie zostały jeszcze opisane w serii HB, w których podczas Wielkiej Wojny brały udział czołgi. Moje zainteresowanie – co widać w innych moich publikacjach – koncentruje się na czołgach z okresu 1916 ‒ 1918, a że w bitwie pod Arras piechota brytyjska cieszyła się – lepszym lub gorszym – wsparciem brytyjskiego Korpusu Czołgów, zatem stała się przedmiotem moich badań. Podczas tej bitwy doszło do jednego z ciekawszych epizodów związanych z pojazdami pancernymi w Wielkiej Wojnie – chodzi o bardzo efektywne działania czołgu „Lusitania” i ich ostateczne zakończenie.
Bitwa pod Arras była częścią ofensywy Nivelle’a. Jaki był jej cel?
Bitwa pod Arras z 1917 roku była częścią strategicznego francusko ‒ brytyjskiego planu przełamania frontu i zakończenia wojny. Zgodnie z planem trzy armie brytyjskie, które uderzyły pod Arras, miały ściągnąć na siebie odwody niemieckie, a w każdym razie nie pozwolić na przesunięcie odwodowych dywizji na front pod Aisne, gdzie nacierali Francuzi. Generał Nivelle zakładał, że dzięki temu uda mu się przełamać obronę niemiecką i doprowadzić do spotkania wojsk francuskich i brytyjskich gdzieś w okolicy Cambrai. Taki wynik wiązałby się z okrążeniem poważnych sił niemieckich, przerwaniem frontu na ogromnej szerokości i powrotem do wojny manewrowej, a w efekcie – z zakończeniem wojny jeszcze w 1917 roku.
Czy rzeczywiście było to w tamtym czasie możliwe? Na ile realistyczne były te oczekiwania?
Tak, to miała być gigantyczna operacja prowadzona jednocześnie w kilku punktach. Brytyjskie 1, 3 i 5 Armie miały rozpocząć działania ofensywne pod Arras, francuska 3. Armia pod St. Quentin, a główne uderzenie miało zostać przeprowadzone na froncie nad Aisne, gdzie Groupe d'armées de Reserve w składzie 5, 6 i 10 Armii miały dokonać wyłomu.
Trudno powiedzieć, czy było to w tamtych czasach możliwe. Z pewnością armia niemiecka nie była jeszcze tak przerzedzona i zdemoralizowana jak rok później pod Amiens i była potężną siłą. Przełamanie głęboko ufortyfikowanej linii umocnień ziemnych i betonowych, jaką była Linią Hindenburga, tylko przy wsparciu artylerii było – moim zadaniem – bardzo trudnym o ile nie niemożliwym zadaniem, o czym przekonano się rok wcześniej nad Sommą. Nawet jeśli udałoby się przebić pola drutów kolczastych i wszystkie trzy linie transzei stanowiące front niemiecki, powodzenie akcji stało pod znakiem zapytania z wielu przyczyn.
Straty, jakie siły nacierające musiały ponieść przy przełamaniu frontu i likwidowaniu umocnień, spowodowały, że zabrakło wojsk zdolnych wyjść na prowadzenie. Po stronie niemieckiej transport odbywał się koleją, zatem był on dość szybki. Strona nacierająca musiała z kolei polegać na koniach i piechocie, a więc jej komunikacja była spowolniona. W końcu nogi piechura poruszały się wolniej niż koła kolei. Przy braku wojsk szybkich, kawaleria była całkowicie nieefektywna w dobie nasycenia oddziałów piechoty karabinami maszynowowymi, a innej broni szybkiej nie posiadano. Niemcy mogli znacznie szybciej przerzucić rezerwy na zagrożony odcinek frontu niż Anglicy i Francuzi mogli maszerować w głąb zdobytego terenu.
Do tego wszystkiego doszło zniszczenie terenu, na którym rozegrała się bitwa, które poważnie opóźniło przesuwanie do przodu świeżych oddziałów, artylerii i zaopatrzenia. Dawało to Niemcom czas na ściągnięcie odwodów i budowę kolejnej linii obrony.
Dlaczego na miejsce bitwy wybrano właśnie francuskie Arras?
Wybór miejsca ataku pod Arras najpierw przez marszałka Joffre, a potem przez generała Nivelle’a, nie był szczęśliwą decyzją z wielu powodów. Nad polem bitwy dominował silnie ufortyfikowany grzbiet Vimy, który Niemcy uważali za niemożliwy do zdobycia. W praktyce został zdobyty przez Korpus Kanadyjski, co było wielkim sukcesem Kanadyjczyków okupionym jednak poważnymi stratami. Ponadto Niemcy mieli przygotowane na tym terenie silne i głębokie linie obrony, których szerokość była większa niż zasięg polowej artylerii Brytyjczyków. Niemniej przełamanie pod Arras, w połączeniu z sukcesem nad Aisne, pozwalałoby przeprowadzić próbę okrążenia poważnych sił niemieckich. Wizja ta okazała się jednak zbyt optymistyczna.
Dla Niemców sama ofensywa nie była chyba zaskoczeniem?
Natarcie brytyjskie pod Arras było całkowitym zaskoczeniem dla dowództwa niemieckiego. Inaczej miała się sytuacja z ofensywą Nivelle’a. Operacja, żeby zachować ją w sekrecie, powinna rozpocząć się po krótkich, intensywnych przygotowaniach, czyli – jak było w oryginalnym planie marszałka Joffre’a – w lutym 1917 roku. Jednak ustalenia na najwyższych szczeblach dowodzenia, problemy z transportem zaopatrzenia oraz przejęcie 32 kilometrów francuskiego frontu przez Brytyjczyków opóźniły rozpoczęcie ofensywy do kwietnia. Generał Nivelle usiłował przekonać do swojego planu polityków po obu stronach kanału La Manche i wobec tego dużo mówił na ten temat – nie zawsze w najściślejszym gronie.
Zainteresował Cię ten temat? Koniecznie sięgnij po książkę „Arras 1917”!
Informacje o planach francuskich wyciekły do Niemców zapewne za sprawą szpiegów. Następnie zostały potwierdzone przez zwiad lotniczy, który wykrył zwiększoną aktywność Francuzów na odcinku nad Aisne. W konsekwencji artyleria niemiecka dokonała koniecznych przygotowań i wstrzelała się na rozpoznane odcinki natarcia. Do tego doszła niefrasobliwość Francuzów. W nocy z 4 na 5 kwietnia z okopów francuskich zniknął sierżant 3. Pułku Żuawów, który nieostrożnie zabrał ze sobą na linię frontu plany natarcia. Najprawdopodobniej został wzięty do niewoli przez Niemców podczas rajdu okopowego. Zdobyte plany potwierdziły ponownie czas i miejsce ataku francuskiego.
Napisał Pan, że przygotowując się do ataku, Brytyjczycy mieli na uwadze błędy popełnione w czasie bitwy pod Sommą i wyciągnęli z niej wnioski, opracowali nową taktykę. Na czym ona polegała?
Najwyższe czynniki wojskowe armii brytyjskiej zrozumiały błędy popełnione w poprzednim roku i próbowały je naprawić za pomocą nowych instrukcji szkoleniowych wydanych na szczeblu dywizyjnym (SS 135 z grudnia 1916 roku) i na szczeblu plutonu (SS 143 z lutego 1917 roku).
Po raz pierwszy wprowadzono standardowe wymagania w przygotowaniu i planowaniu natarcia na wszystkich szczeblach dowodzenia, czyli dla armii, korpusu i dywizji. Dywizja przygotowywała plan ataku piechoty i wybierała cele dla artylerii, korpus zatwierdzał plany dywizji, armia kontrolowała zasady przydzielania celów i kierunki natarć. Dzięki takiemu podziałowi dywizja, która dzięki własnym obserwacjom miała najlepsze rozeznanie terenu na kierunku natarcia, z pomocą zdjęć lotniczych i rozsyłanych patroli mogła zdecydować o celach, długości i intensywności ostrzału artyleryjskiego. Działania artylerii na wszystkich szczeblach były koordynowane przez General Officer Commanding, Royal Artillery (oficerów dowodzących królewskiej artylerii), którzy znajdowali się we wszystkich sztabach.
Korpus kontrolował ogień przeciwbateryjny i prowadzący atak piechoty wał ogniowy, ale dywizja miała możliwość dołączenia dodatkowych baterii. Dowódca dywizji mógł dla tych baterii wyznaczyć inne cele niż przewidziane w planie ogólnym. Po doświadczeniach znad Sommy, gdzie artyleria niemiecka była odpowiedzialna za połowę strat piechoty brytyjskiej w pierwszym dniu natarcia, położono duży nacisk na eliminowanie niemieckich baterii. Stanowiska artylerii były namierzane za pomocą obserwacji z powietrza ogni wylotowych w momencie strzału, zdjęć lotniczych i nasłuchu prowadzonego z ziemi. Do rozpoczęcia przygotowania ogniowego na odcinku natarcia pod Arras wykryto lokalizację 80% niemieckich baterii!
W instrukcji SS 143 dla piechoty odrzucono tragiczną w skutkach taktykę linearnego ataku piechoty zastosowaną nad Sommą. Według wymogów nowej instrukcji pluton piechoty został podzielony na cztery sekcje: z lekkim karabinem maszynowym Lewis, grenadierską z czterema karabinowymi miotaczami granatów nasadkowych, snajperską i grenadierską z dwoma żołnierzami wyszkolonymi w rzucaniu granatami ręcznymi oraz dowodzenia. Każda sekcja miała w swoim składzie podoficera i ośmiu żołnierzy, sztab składał się z oficera i czterech żołnierzy. Skład plutonu nie mógł być mniejszy niż 28 ludzi, gdyż przy niższej liczbie żołnierzy tracił on zdolność do wykonania zadania. Średnią liczebność plutonu określono jako 36 żołnierzy.
Pluton w ataku z okopu na okop nacierał w dwóch falach: pierwszej złożonej ze strzelców i miotaczy granatów i drugiej od 15 do 25 jardów (od 13 do 20 m) z tyłu z sekcją lekkiego karabinu maszynowego i granatów nasadkowych, przy których był oficer. Instrukcja nakazywała atak na bagnety, a jeśli przeciwnik miał przewagę ogniową – związanie go ogniem przez sekcję z karabinem maszynowym i sekcję granatów nasadkowych ukryte za dostępną osłoną. Pozostałe dwie sekcje miały za zadanie obejść punkt oporu i zaatakować go z flanki i z tyłu. Pluton w natarciu miał posługiwać się zaskoczeniem, rozpoznawać przedpole, zabezpieczać zdobyty teren, a także utrzymywać łączność z dowódcą kompanii oraz sąsiednimi plutonami.
Zdobycze brytyjskie w początkowych dniach bitwy były imponujące – Brytyjczykom udało się opanować pokaźne terytoria przy stosunkowo niewielkiej liczbie ofiar. Z czasem to się jednak zmieniło. Dlaczego?
Stało się tak dlatego, że Brytyjczycy zatrzymali się na przerwę operacyjną, ale nie mogli zrobić inaczej. Natarcie piechoty wymagało potężnego wsparcia artylerii, która musiała zostać zaopatrzona w pociski, a te trzeba było dowieźć. Artylerię polową trzeba było przesunąć do przodu, co w terenie wcześniej zniszczonym przez własny ogień było zadaniem trudnym, o ile nie niewykonalnym. Drogi nie istniały, grunt został przeorany i zamieniony w błoto, a artyleria niemiecka doskonale wstrzelana niszczyła wszelkie próby ruchu w ciągu dnia. Piechota była zmęczona i po poważnych stratach niezdolna do dalszego natarcia. Podciągnięcie nowych sił z rezerw musiało potrwać, a rezerwy nie były wystarczające. W efekcie bitwa zmieniła się w zwykłą bitwę materiałową. Podobnie stało się w kilka miesięcy później pod Cambrai.
W książce napisał Pan, że jest problem z jednoznacznym rozstrzygnięciem tej bitwy. Dlaczego?
Brytyjczycy odnieśli wielkie zwycięstwo pierwszego dnia bitwy. W całej bitwie Niemcy zostali pobici, stracili ponad 20 000 jeńców i 250 dział. Jednak po zakończeniu działań w maju 1917 roku to Niemcy uważali się za zwycięzców, gdyż zablokowali przełamanie frontu. Strategicznie operacja wiosenna była porażką, gdyż plan przełamania i zwinięcia frontu, a następnie okrążenia dużych sił niemieckich, nie powiódł się. Ale ocena z punktu widzenia dowódców brytyjskich w Wielkiej Wojnie musiała być inna. Frontu nie przełamano, ale zdobycze terenowe były największe podczas trwania wojny, jeńców wielu, liczba zdobytych dział imponująca. Zatem kto wygrał?
Zainteresował Cię ten temat? Koniecznie sięgnij po książkę „Arras 1917”!
Brytyjczycy uważali, że oni. Wnioski, jakie głównodowodzący Brytyjskich Sił Ekspedycyjnych (British Expeditionary Force, BEF) przedstawił rządowi premiera Lloyda George’a po bitwie, były bardzo pozytywne. Słusznie?
Czy raport marszałka Haig’a był słusznie napisany w bardzo pozytywnym tonie? Cytuję:
„Tylko na froncie brytyjskim podczas jednomiesięcznych działań wzięliśmy 19 500 jeńców, w tym 400 oficerów. Zdobyliśmy także 257 dział, w tym 98 ciężkich, 464 karabiny maszynowe, 227 moździerzy okopowych i ogromne ilości innego materiału wojennego. Nasze linie zostały przesunięte do przodu na maksymalną odległość pięciu mil (8 km) na froncie o szerokości 20 mil (32 km), co stanowi 60 mil (96 km) kwadratowych terenu. Znacznie poprawiliśmy ogólną sytuację naszych wojsk na całym froncie natarcia. Zdobycie grzbietu Vimy usunęło stałe zagrożenie dla bezpieczeństwa naszych linii” (J. Grehan, M. Mace, Dispatches from the Front. Western Front 1917 ‒ 1918, Pen & Sword, Barnsly 2014, s. 18).
W rzeczywistości liczba jeńców i zdobyczy była nieco wyższa. Czy to był sukces? Postawmy się w roli marszałka Haiga: jego wojska pobiły w polu wojska niemieckie i zajęły największy w wojnie do kwietnia 1917 roku wycinek terenu, przełamały na dużą głębokość obronę niemiecką, zdobyły ważną dla tej części frontu pozycję na grzbiecie Vimy i zadały przeciwnikowi poważne straty. W tym samym czasie strategiczne okrążenie przeciwnika, które miało zakończyć wojnę, nie powiodło się, a straty własne były olbrzymie. Jednak w 1917 roku mniej liczono straty własne niż powodzenie operacji, która przyniosła sukcesy, chwilowe, ale jednak. Wobec tego głównodowodzący BEF napisał o pozytywnej stronie wyników bitwy, która została zatwierdzona przez premiera Lloyd George’a.
Napisał tak dlatego, że raz – bronił własnej pozycji, dwa – przełamanie pod Arras bez przerwania frontu nad Aisne miało znaczenie taktyczne, a nie strategiczne. Zatem brak przełamania nie zmieniał aż tak dużo. Przy tym straty własne mogły zostać uzupełnione i w tamtym czasie liczono się z nimi mniej niż obecnie. Do tego dochodziła druga sprawa: marszałek Haig planował zdobycie portów belgijskich wychodzących na morze Północne, gdyż stanowiły one bazy dla łodzi podwodnych. Niemiecka nieograniczona wojna podwodna zaczęła mieć poważny wpływ na gospodarkę wojenną Wielkiej Brytanii, wobec tego bitwa pod Arras była dla Haig'a i BEF rodzajem działań ubocznych i do tego wymuszonych przez Francuzów.
Marszałek Haig napisał swój raport zgodnie z tym jak w 1917 roku widziano przebieg i wyniki tej bitwy. W naszej ocenie raport był zdecydowanie zbyt pozytywny, ale jak zawsze zaznaczam: nie wolno przykładać miarki XXI wieku do wydarzeń, sposobu myślenia i ocen wydawanych w roku 1917. Wtedy było inaczej.
Straty ponoszone przez obie strony w tej wojnie były ogromne – przytacza Pan w książce obliczenia, z których wynika, że armia brytyjska traciła dziennie średnio 4076 oficerów i żołnierzy, o wiele więcej niż w bitwie nad Sommą, gdzie dzienne straty wynosiły 2943 ludzi. Jak te straty miały się do korzyści odniesionych w bitwie? Co w zasadzie udało się dzięki niej osiągnąć?
Bitwa nad Sommą trwała dłużej i miała długie przestoje, kiedy Brytyjczycy nie szturmowali pozycji niemieckich. Stąd statystyczne porównanie wypada na jej korzyść (mniejsze straty dzienne) podczas gdy w przekroju całej bitwy kompleksowe straty brytyjskie w bitwie nad Sommą w 1916 roku były w przybliżeniu trzykrotnie wyższe niż w bitwie pod Arras w 1917 roku.
Można powiedzieć, że każda bitwa Wielkiej Wojny niezakończona przełamaniem frontu, czyli do roku 1918, była marnotrawieniem życia żołnierzy. Tu należy zadać sobie pytanie – czy istniała inna możliwość prowadzenia wojny? Czy wojna pozycyjna bez operacji ofensywnych mogła rozstrzygnąć konflikt na korzyść Ententy? Odpowiedź zależy od punktu widzenia i sprowadza się do gdybania. Z pewnością działania można było zaplanować lepiej. Przykładem są ataki w drugiej połowie bitwy pod Arras, kiedy sztaby planowały za szybko, opierając się na niekompletnych danych i żądając od wojska wykonania niewykonalnych rozkazów. Efektem marnego planowania było niepotrzebne marnowanie dobrych żołnierzy.
Z czego brytyjscy oficerowie sztabowi w 1917 roku nie zdawali sobie sprawy, to fakt, że szybkość marszu piechoty była niższa od szybkości przewożenia wojsk koleją. Jestem zwolennikiem twierdzenia, że żadne uderzenie z okresu 1915 ‒ 1917 nie mogło doprowadzić do strategicznego przełamania frontu. Dokonano tego dopiero w roku 1918, kiedy pojawiły się czołgi i wojska amerykańskie, a armia niemiecka została zdemoralizowana nieudaną ofensywą wiosenną Ludendorff’a i poniesionymi w niej stratami.
Natarcie pod Arras poważnie uszczupliło siły i morale niemieckiej armii, choć ich nie złamało – to stało się dopiero pod Amiens. Znacznie gorzej pod tym względem wygląda uderzenie we Flandrii w lipcu 1917 roku, kiedy wysłano żołnierzy do walki w błocie, w terenie prawie niemożliwym do przejścia piechotą.
Jakie konsekwencje pociągnęła za sobą ta bitwa?
Konsekwencje uderzenia pod Arras w 1917 roku to dla BEF usunięcie generała dowodzącego armią, drugiego (najbardziej nieudolnego) usunięto dopiero w lipcu. Oczywiście generał Nivelle też stracił stanowisko. Armia brytyjska nie straciła ducha bojowego i przeprowadziła drugą, też nieudaną, operację w tym samym roku ‒ Flandria. Nieco później jednak ogół strat poniesionych w bitwach doprowadził do dziwnej sytuacji, kiedy premier Lloyd George zaczął wstrzymywać dopływ uzupełnień dla BEF, żeby uniemożliwić marszałkowi Haig’owi rozpoczęcie kolejnej dużej operacji ofensywnej na Froncie Zachodnim. Po bitwie flandryjskiej do kolejnego wielkiego ataku Brytyjczyków doszło dopiero Amiens w sierpniu 1918 roku.
Po bitwie pod Arras Niemcy przeszli do obrony do czasu ofensywy wiosennej w 1918 roku. Nie stracili ducha bojowego, a straty uzupełnili wojskiem przesuniętym z frontu wschodniego. W ocenie niemieckiej to oni wygrali bitwę.
Materiał powstał dzięki współpracy reklamowej z wydawnictwem Bellona.