Wrogowie moich wrogów... - Armia Krajowa i sowiecka partyzantka na ziemiach polskich

opublikowano: 2014-10-10 10:41
wszystkie prawa zastrzeżone
poleć artykuł:
"Mając takich sojuszników, wrogowie są niepotrzebni". Ten cytat dobrze pasuje do działań sowieckich grup partyzanckich, które oficjalnie walczyły z Wehrmachtem na ziemiach polskich. Jak w rzeczywistości wyglądała walka czerwonej partyzantki?
REKLAMA

Zobacz też: Żołnierze Wyklęci – historia i pamięć

Strategia i taktyka AK

Od pierwszego do ostatniego dnia wojny w Europie głównym wrogiem Polaków były nazistowskie Niemcy. To one 1 września 1939 roku dokonały agresji na Polskę, a następnie prowadziły rasistowską politykę okupacyjną, w której dla ludności polskiej — po eksterminacji elit — przewidziano rolę nie­wykształconej siły roboczej. Jej konsekwentna realizacja w wypadku zwycięstwa hitlerowców groziła wręcz biologiczną zagładą całego narodu.

Dlatego ZSRS traktowany był jako wróg numer dwa, który w dodatku, po podpisaniu układu Sikorski–Majski w 1941 roku, oficjalnie stał się sojusznikiem. I choć polskie podziemie patrzyło na niego bardzo nieufnie, to jednocześnie udzielało Sowietom wsparcia wywiadowczego, organizowało pomoc dla głodzonych sowieckich jeńców (w latach 1941–1942 Wehrmacht zagłodził w obozach jenieckich ponad 2 000 000 czerwonoarmistów wziętych do niewoli, co było drugą po Holocauście największą zbrodnią drugiej wojny światowej), i tym też należy tłumaczyć spontaniczne poparcie, z jakim z polskiej strony spotykały się sowieckie oddziały partyzanckie pojawiające się na przykład w końcu 1942 roku na Wołyniu.

Gen. Kazimierz Sosnkowski, pierwszy dowódca ZWZ (domena publiczna)

Najważniejszą polską organizacją podziemną był Związek Walki Zbrojnej, późniejsza Armia Krajowa, będąca ponadpartyjnym zbrojnym ramieniem rządu emigracyjnego. Wszystkie pozostałe organizacje podziemne — Narodowa Organizacja Wojskowa, Narodowe Siły Zbrojne, Bataliony Chłopskie — miały charakter partyjnych bojówek prowadzących swoją działalność ściśle według wskazówek otrzymywanych od polityków takiej lub innej formacji politycznej.

Struktura ZWZ-AK była podzielona na obszary (obejmujące teren kilku województw), okręgi (odpowiedniki województw) i obwody (odpowiedniki powiatów). Siatka organizacyjna objęła terytorium całej przedwojennej Polski, choć na ziemiach wschodnich w latach 1939–1941 została ona niemal całkowicie zniszczona przez sowieckie aresztowania lub przejęcie kierownictwa organizacji przez agentów. Dopiero po uderzeniu Niemiec na ZSRS struktury na tych terenach odbudowano niemal od zera. W 1942 roku polskie podziemie posiadało już prężne siatki organizacyjne także na wschodzie. Na Wołyniu działał samodzielny Okręg Armii Krajowej, w Galicji Wschodniej istniał Obszar Lwowski AK złożony z trzech Okręgów: Lwowskiego, Stanisławowskiego i Tarnopolskiego. Bardziej na północ powstały jeszcze trzy Okręgi: Wileński, Nowo­gródzki i Poleski (ten ostatni jednakże był bardzo słaby). Przypomnieć trzeba, że niezależnie od konspiracji wojskowej istniała równolegle cywilna Delegatura Rządu na Kraj, traktowana jako podziemna administracja rządu na uchodźstwie.

REKLAMA

W 1943 roku AK stanowiła już poważną siłę. Według oficjalnych szacunków należało do niej około trzystu tysięcy żołnierzy, z których wszakże tylko niewielka część prowadziła bieżącą walkę dywersyjną. Było to spowodowane zarówno brakami w uzbrojeniu, jak i strategią działań przyjętą przez dowództwo. Stosowanie przez nazistów zasady zbiorowej odpowiedzialności i mordowanie w odwecie za zabójstwo jednego Niemca stu cywilnych osób czy palenie całych wsi skłaniały żołnierzy podziemia do tego, by ograniczać działania zbrojne do absolutnego minimum. Dlatego dopiero w 1943 roku zaczęły powstawać oddziały partyzanckie, głównie w regionach szczególnie dotkniętych represjami okupanta, jak na przykład na Zamojszczyźnie. A i tam starano się ograniczyć żywiołowy ruch oporu przeciwko niemieckiej akcji wysiedleńczej, w obawie, by nie przekształcił się on w ogólne powstanie, które Niemcy z łatwością by stłumili.

ZWZ-AK od początku przygotowywał się do wywołania powstania powszechnego. Miało ono wybuchnąć w chwili, gdy zauważalny stanie się rozkład osłabionej ciosami aliantów armii niemieckiej lub jeszcze lepiej państwa niemieckiego. Główny wysiłek zbrojny miał dotyczyć ziem centralnych Polski, gdzie siły Armii Krajowej były największe. Ponieważ zakładano powtórzenie sytuacji z 1918 roku — według tej koncepcji Niemcy miały ponieść klęskę na Zachodzie, na Wschodzie zaś do końca utrzymać przewagę militarną — oddziały AK na ziemiach wschodnich otrzymały rozkaz zablokowania, poprzez dywersje na szlakach kolejowych, możliwości przerzutu wojsk niemieckich ze wschodu na zachód. Drugim ważnym zadaniem było przeciwstawienie się ewentualnej litewskiej lub ukraińskiej „dywersji” mającej na celu opanowanie Wilna lub Lwowa. Choć w polskich planach Ukraińcy przez cały czas byli traktowani jako groźny przeciwnik i nie wykluczano nawet stoczenia z nimi kolejnej wojny galicyjskiej, to znacznie większe obawy wywoływały poczynania środowisk litewskich. Na Litwie bardzo szybko, jeszcze na przełomie lat 1941–1942, dokonała się zagłada Żydów, przy czym jej sprawcami byli członkowie kolaborującej z Niemcami policji litewskiej. Z tego powodu całkiem poważnie liczono się z możliwością rozpoczęcia przez Litwinów akcji eksterminacji Polaków na Wileńszczyźnie. W takim wypadku AK miała natychmiast przystąpić do otwartej walki zbrojnej w obronie ludności.

Zerwanie stosunków dyplomatycznych z rządem londyńskim przez ZSRS stało się dla dowódców AK ważnym sygnałem ostrzegawczym zapowiadającym przyszłe wydarzenia. Następne kilkanaście miesięcy upłynęło w gorączkowej atmosferze, ciągle bez odpowiedzi pozostawało bowiem pytanie, jakie są prawdziwe zamiary „sojusznika naszych sojuszników”. Przy czym, jak przypuszczam, błędnie diagnozowano sytuację i za podstawowe zagrożenie uznawano sowieckie pretensje terytorialne do wschodnich województw II RP, a nie chęć narzucenia systemu komunistycznego całej Polsce.

REKLAMA

Powyższy tekst pochodzi z:

Grzegorz Motyka
„Na Białych Polaków obława. Wojska NKWD w walce z polskim podziemiem 1944-1953”
cena:
49,90 zł
Wydawca:
Literackie
Okładka:
twarda
Liczba stron:
516
Data i miejsce wydania:
I
Format:
165x240 mm
ISBN:
978-83-08-05393-5

Armia Krajowa nie zamierzała jednak biernie przyglądać się rozwojowi sytuacji. Zaraz po odkryciu grobów katyńskich jej dowódca gen. Stefan Rowecki „Grot” rozkazał wstrzymanie wszelkich dywersji kolejowych na kierunku wschód–zachód (dozwolone było ich prowadzenie na linii północ–południe), aby w ten sposób pośrednio nie wspierać ZSRS. W kontaktach z partyzantami sowieckimi natomiast należało bardzo wyraźnie podkreślać, że znajdują się oni na terenie Rzeczypospolitej. Między polskim a sowieckim podziemiem często zresztą dochodziło do zadrażnień. Wynikały one z nieuregulowanej kwestii przyszłej granicy polsko-sowieckiej. Polscy konspiratorzy oczekiwali, że na terenach II RP, w tym w województwach wschodnich, Sowieci im się podporządkują, a przynajmniej że będą ściśle koordynowali z nimi swoje poczynania. Dla Sowietów było to oczywiście nie do przyjęcia. Więcej, na działania polskiego podziemia na terenach anektowanych w 1939 roku przez ZSRS patrzyli oni z wyraźną niechęcią. Sytuacji nie poprawiał fakt, że Sowieci dążyli do wzniecenia jak najszerszej walki partyzanckiej przeciwko Niemcom, przy czym prowadzili masowe akcje rekwizycyjne, częściowo planowe, a po części wynikające z rozpowszechnionego w ich oddziałach maruderstwa.

Gen. Tadeusz Komorowski, ps. „Bór” (domena publiczna)

Generał Tadeusz Komorowski „Bór”, który zastąpił na stanowisku szefa ZWZ-AK aresztowanego w czerwcu 1943 roku przez gestapo gen. Roweckiego, jesienią 1943 roku wydał dwa ważne rozkazy. Pierwszy związany był z oczywistym przewidywaniem, że Armia Czerwona niebawem wkroczy na tereny II Rzeczypospolitej jako zwycięzca. Dlatego równolegle do koncepcji wybuchu powstania przygotowano plan przeprowadzenia w momencie nadejścia frontu wschodniego wzmożonej akcji dywersyjnej. Operacji tej nadano kryptonim „Burza”. W lutym 1944 roku Komenda Główna AK przyjęła w tym zakresie nowe wytyczne. Jak zaznaczono w wytycznych uzupełniających do planu, celem operacji miało być „podkreślenie naszej nieprzerwanej walki z Niemcami, oraz [...] rozpoznanie na podstawie faktów i dokumentów rzeczywistego stosunku bolszewików do nas. Pozatem chodzi o osłonę ludności cywilnej przed ewentualnemi wybrykami nieprzyjaciela”1. W chwili odwrotu Niemców zadaniem oddziałów AK miało być zaatakowanie ich straży tylnych i zajęcie jak największej liczby miejscowości i ważnych obiektów, co należało też formalnie udokumentować w celu wykazania polskiego wkładu w pokonanie Rzeszy. Jak pisano, „można przypuszczać, że sytuacja bojowa wycofujących się wojsk niemieckich i nadchodzących bolszewików nadarzy nie jedną sposobność uderzenia na nieprzyjaciela i podkreślenia, że sami przyczyniamy się do wywalczenia niepodległości”. Po opanowaniu jak największych połaci terenu Polacy wobec wkraczających Sowietów mieli występować w roli gospodarza i w ten sposób demonstrować siłę rządu emigracyjnego, a na terenach wschodnich także polskość zajmowanych obszarów.

REKLAMA

Drugi rozkaz „Bora” z pozoru w ogóle nie odnosił się do stosunków polsko-sowieckich, lecz jedynie do uciążliwego dla ludności polskiej bandytyzmu, który przeżywał prawdziwy rozkwit w realiach wojny. Wydanie tego rozkazu miało wszakże głębszy sens, gdyż na jego podstawie stało się możliwe nie tylko niszczenie zwykłych band rabunkowych, lecz także tych oddziałów komunistycznej partyzantki, które prowadziły szczególnie brutalne rekwizycje. Zresztą rekwizycje, rabunki i gwałty dokonywane przez partyzantkę sowiec­ką były prawdziwą plagą dla miejscowej ludności zmuszanej pod bronią do wspierania komunizmu. Właśnie dlatego już w końcu 1942 roku władze polskiego podziemia rozważały możliwość przeprowadzenia operacji sprowadzającej się do wyeliminowania komunistycznych grup leśnych. Jednym z najważniejszych celów misji Jana Karskiego, kuriera polskiego podziemia, dzięki któremu dowiedziano się na Zachodzie o szczegółach Zagłady Żydów, było uzyskanie zgody gen. Sikorskiego na zlikwidowanie sowieckich oddziałów partyzanckich działających na ziemiach II Rzeczypospolitej.

Ponieważ polski rząd nie mógł się zgodzić na przyjęcie takiego rozwiązania, kierownictwo AK postanowiło wydać rozkaz o zwalczaniu bandytyzmu. Na mocy tego rozkazu możliwe było zatem potraktowanie jako rabunkowe grup komunistycznych często napadających na dwory, ale też dokonujących bez zgody AK rekwizycji wśród mieszkańców wsi. Pozwalał on tym samym na niszczenie w świetle prawa tych grup powiązanych z ZSRS, które nie liczyły się z Polskim Państwem Podziemnym. I odwrotnie — te oddziały, które zachowywały się poprawnie i nawiązywały kontakty z polskim ruchem oporu, akceptując jego rolę jako gospodarza, miały być traktowane jak sojusznicy. Realizując te zalecenia, jednostki AK dokonały likwidacji licznych komunizujących i otwarcie bandyckich grup zagrażających polskiemu podziemiu. Ta w sumie zręczna, choć niepozbawiona kontrowersji polityka miała nie tylko ograniczyć skalę bandytyzmu, lecz także zarazem zmusić Sowietów do uznania Polaków za prawowitych gospodarzy tego terenu, przy czym do minimum sprowadzano możliwość wywołania szerszego konfliktu. Jak widać, żołnierze AK, kiedy była taka konieczność, walczyli z komunistami, ale w taki sposób, aby ZSRS nie mógł tego faktu wykorzystać na arenie międzynarodowej.

REKLAMA

Równolegle jeszcze jesienią 1943 roku dowództwo polskiego podziemia zaczęło brać pod uwagę możliwość, że Sowieci wejdą na ziemie polskie w roli okupanta. Przygotowując się na taki scenariusz, postanowiono zbudować „konspirację w konspiracji”, elitarną organizację, która miała podjąć działalność przeciwko komunistom. Taka organizacja, znana pod nazwą NIE (Niepodległość), powstała również na ziemiach wschodnich.

Autorytet AK jako zbrojnego ramienia rządu sprawił, że w 1943 roku podporządkowały się jej dowództwu niemal wszystkie organizacje zbrojne. Ta tak zwana akcja scaleniowa doprowadziła do włączenia w akowskie szeregi żołnierzy BCh i NOW, zachowujących wszakże w niektórych regionach sporą autonomię. Poza Polskim Państwem Podziemnym pozostały natomiast komunistyczna i sterowana z moskiewskiej centrali Kominternu Polska Partia Robotnicza i podległe jej oddziały Gwardii Ludowej (od 1944 r. Armii Ludowej), a także część Narodowych Sił Zbrojnych grupujących polskie środowiska nacjonalistyczne.

Powyższy tekst pochodzi z:

Grzegorz Motyka
„Na Białych Polaków obława. Wojska NKWD w walce z polskim podziemiem 1944-1953”
cena:
49,90 zł
Wydawca:
Literackie
Okładka:
twarda
Liczba stron:
516
Data i miejsce wydania:
I
Format:
165x240 mm
ISBN:
978-83-08-05393-5

Członkowie tej ostatniej organizacji jeszcze w 1943 roku ogłosili publicznie, że Związek Sowiecki jest dla Polski wrogiem numer jeden, i przystąpili do otwartego zabijania działaczy komunistycznych. Do najgłośniejszego zdarzenia doszło w Borowie, gdzie oddział NSZ dowodzony przez dezertera z Armii Krajowej cichociemnego Leonarda Zub-Zdanowicza „Zęba” wymordował 9 sierpnia 1943 roku grupę Gwardii Ludowej Stefana Skrzypka „Słowika” (śmierć poniosło wówczas trzydzieści osób). Jako oficjalny powód egzekucji w apologetycznej dla NSZ literaturze przedmiotu najczęściej jest podawana prowadzona przez członków GL działalność bandycka. Tymczasem uważna lektura choćby książki Marka Jana Chodakiewicza pokazuje, że komuniści zostali rozstrzelani „za zdradę”. Cytowany przez Chodakiewicza Zub-Zdanowicz wyraźnie podkreślił, że rozkazał rozstrzelać komunistów jako „wrogów Polski”. Zwolnił nawet służącego w GL czerwonoarmistę, uciekiniera z obozu jenieckiego, gdyż temu takiego zarzutu postawić nie mógł. W dodatku NSZ-owcy przed egzekucją zaproponowali schwytanym wstąpienie do własnych szeregów i dopiero po ich odmowie dokonali mordu. Trudno uwierzyć, aby taka propozycja została skierowana do znanych złoczyńców (w każdym razie nawet wrogowie NSZ nie zarzucali tej organizacji, że prowadziła rekrutację wśród zwykłych rabusiów).

Dragoljub Mihailović (domena publiczna)

W licznych współczesnych publikacjach nie tylko całkowicie usprawiedliwia się działania NSZ, lecz także wręcz uznaje się taktykę tej organizacji za najlepszą dla ówczesnych interesów Polski. Tymczasem nic bardziej błędnego. Realizacja przez Polskie Państwo Podziemne taktyki NSZ mogłaby doprowadzić do podzielenia przez żołnierzy AK losów serbskich czetników. Przypomnijmy, że serbskie podziemie, kierowane przez „Drażę” Mihailovicia, przystąpiło do zwalczania komunistów wespół z Niemcami i w efekcie szybko utraciło poparcie aliantów zachodnich, co przekładało się między innymi na wstrzymanie transportów z bronią. Czetnicy zostali uznani za niemieckich kolaborantów z wszystkimi tego konsekwencjami (także dla współczesnej polityki historycznej). Do tej właśnie roli próbował sprowadzić żołnierzy AK Stalin, dlatego mord w Borowie natychmiast został nagłośniony i oprotestowany przez władze ZSRS. Skłoniło to gen. Komorowskiego „Bora” do potępienia tej zbrodni na łamach „Biuletynu Informacyjnego”, oficjalnego organu AK. W swoich wspomnieniach dowódca AK wystawił działaczom NSZ surową ocenę: „Polityczne następstwa samowolnych poczynań tej nieodpowiedzialnej grupy były jak najgorsze, dając Sowietom do ręki atut, że są przez polski ruch podziemny czynnie zwalczani. Choć zasięg i liczebność ich nie były znaczne, stwarzali oni duże trudności, bałamucąc demagogicznymi hasłami młodzież”.

REKLAMA

Ludobójcze czystki etniczne UPA i polsko-sowiecka współpraca na Wołyniu

Zadanie organizacji ruchu partyzanckiego na okupowanych terenach ZSRS początkowo wzięły na siebie organy NKWD. Dopiero 30 maja 1942 roku, po długich sprzeciwach Ławrientija Berii, władze sowieckie powołały Centralny Sztab Ruchu Partyzanckiego, którego naczelnikiem został Pantelejmon Ponomarenko. Centralnemu Sztabowi podlegały sztaby partyzanc­kie poszczególnych republik. Białoruskim Sztabem Ruchu Partyzanckiego faktycznie kierował Ponomarenko. W czerwcu 1942 roku powstał Ukraiński Sztab Ruchu Partyzanckiego, na którego czele stanął gen. Tymofij Strokacz, wcześniej w czerwcu 1941 roku kierujący Wojskami Pogranicznymi USRR. W ten sposób rozpoczął się proces podporządkowywania ruchu partyzanckiego podziemnemu kierownictwu partyjnemu.

Sowieci byli zainteresowani przede wszystkim rozwinięciem walki partyzanckiej z Niemcami i przeciwko nim właśnie kierowali większość akcji bojowych. Szczególnie istotne było prowadzenie dywersji na kolei. W maju i czerwcu 1943 roku tylko na liniach Kowel–Sarny–Kijów oraz Kowel–Równe–Kijów dokonano — odpowiednio — 282 i 229 działań dywersyjnych. Sowieci, szukając sojuszników w walce z Niemcami, nawiązywali też kontakty z Polakami. Jednocześnie uważali za swoich wrogów zarówno polskich, jak i ukraińskich, litewskich oraz białoruskich „nacjonalistów”. Dlatego partyzantka sowiecka, z myślą o późniejszym ich wykorzystaniu przez NKWD, sporządzała na przykład spisy osób wspierających Niemców lub narodowe organizacje podziemne. To jednak „bitwa o szyny” zajmowała centralne miejsce w planach walki partyzanckiej przez cały okres wojny.

REKLAMA

W styczniu 1943 roku Ponomarenko zaniepokojony, jak można się domyślać, siłą polskiego podziemia zaproponował utworzenie na ziemiach wschodnich II RP (w sowieckiej nomenklaturze Ukrainy Zachodniej i Białorusi Zachodniej) kilku oddziałów partyzanckich złożonych z Polaków, które miały następnie zostać przerzucone do Polski centralnej w celu wywołania tam antyniemieckiej wojny partyzanckiej. Ponomaren­ko nawet nie krył, że chodzi mu także o to, aby wykrwawić polskie podziemie i społeczeństwo przed przewidzianym wkroczeniem Armii Czerwonej. Jak stwierdził, takie działanie: „Oprócz efektu wojskowego spowoduje [...] że Polakom nie uda się w całości zachować swych sił [do walki z ZSRS — G.M.]”.

Powyższy tekst pochodzi z:

Grzegorz Motyka
„Na Białych Polaków obława. Wojska NKWD w walce z polskim podziemiem 1944-1953”
cena:
49,90 zł
Wydawca:
Literackie
Okładka:
twarda
Liczba stron:
516
Data i miejsce wydania:
I
Format:
165x240 mm
ISBN:
978-83-08-05393-5

Z tym właśnie należy wiązać utworzenie prokomunistycznych grup zbrojnych Roberta Satanowskiego i Wincentego Mroczkowskiego. Jak wynika z listu napisanego przez Satanowskiego, głównym zadaniem jego powstałej na Wołyniu grupy miało być „wciągnięcie polskich mas do aktywnej walki z okupantami ręka w rękę z sowieckimi oddziałami partyzanckimi”. Satanowski obiecywał: „Przenikać do nacjonalistycznych organizacji [czyli AK — G.M.] w celu wykrycia ich zamiarów i działalności oraz rozłożenia ich szeregów. Czerwony polski oddział partyzancki będzie zaufanym agenturalno-zwiadowczym oddziałem na terenie Polski”. Polityczny charakter tej formacji dobrze oddaje Odezwa do całego narodu polskiego przyjęta na mityngu polskiego oddziału partyzanckiego 1 maja 1943 roku, wydana w związku z zerwaniem stosunków dyplomatycznych pomiędzy rządem polskim w Londynie a ZSRS. W odezwie rząd Sikorskiego określono jako „faszystowski”, a oskarżenie Sowietów o wymordowanie polskich oficerów w Katyniu uznano za wymysł i prowokację. Choć pojawiające się na Wołyniu sowieckie grupy partyzanckie spotykały się z dużą życzliwością ludności polskiej, to nie przekładało się to na poparcie dla grupy Satanowskiego. Do 1 maja 1943 roku znalazło się w niej zaledwie czterdziestu trzech ludzi. Sytuacja ta zmieniła się dopiero pod wpływem działalności ukraińskich nacjonalistów.

Godło OUN-B (fot. Alex Tora, udostępniono na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa 3.0)

Na przełomie lat 1942–1943 mający mocne oparcie wśród zachodnioukraińskiej społeczności odłam Organizacji Ukraiń­skich Nacjonalistów — frakcja Bandery — przystąpił do tworzenia oddziałów partyzanckich, które przyjęły nazwę Ukraińskiej Powstańczej Armii. W lutym 1943 roku pierwszy oddział UPA rozpoczął jednoczesną walkę z Niemcami, sowiecką partyzantką i Polakami. W tym ostatnim wypadku chodziło o wypędzenie pod groźbą śmierci całej polskiej ludności z ziem, które nacjonaliści uważali za ukraińskie (Wołyń, Ga­licja Wschodnia, część Podkarpacia i Lubelszczyzna). Koncepcja OUN-B zakładała więc wymordowanie lub przepędzenie około półtora miliona Polaków! Na Wołyniu plan ten banderowcy najprawdopodobniej postanowili zrealizować poprzez wymordowanie wybranych całych wiosek. Zakładali, że po pierwszych napadach ludność polska sama zacznie szukać ratunku w ucieczce. Aby wywołać jeszcze większe przerażenie, a zarazem ukryć fakt, że cała akcja ma zorganizowany charakter, członkowie UPA dokonywali masowych mordów za pomocą siekier oraz wideł, a w samych napadach uczestniczyli także — przynajmniej w części pod przymusem — miejscowi chłopi ukraińscy, przez co miały one wyglądać na coś w rodzaju buntu ludowego. Pierwszą polską wioską, która padła ich ofiarą, była Parośla w powiecie Sarny (zamordowano tam co najmniej 155 osób). Do czerwca 1943 roku we wschodniej części województwa wołyńskiego zginęło kilka tysięcy Polaków. Ponieważ te działania nie wywołały takiej fali wyjazdów, na jaką liczyli banderowcy, na przełomie maja i czerwca 1943 roku kierownik OUN-B na Wołyniu Dmytro Klaczkiwski „Kłym Sawur” wydał rozkaz zlikwidowania wszystkich wołyńskich Polaków. 11 lipca 1943 roku banderowcy wymordo­wali dziewięćdziesiąt dziewięć polskich wiosek. W efekcie tych i kolejnych napadów w lipcu–sierpniu 1943 roku zginęło około dwudziestu tysięcy Polaków. Liczba ofiar prowadzonej także w innych regionach do maja 1945 roku akcji antypolskiej OUN-B i UPA wyniosła ostatecznie około stu tysięcy (trzeba też pamiętać o trzystu do czterystu tysiącach osób, które ratowały się ucieczką z zagrożonych terenów).

REKLAMA

Ciekawe, że polski wywiad dość szybko poznał prawdziwe cele banderowskiej operacji. Stało się tak dzięki cichociemnemu ppor. Leonowi Ładzie pseudonim „Żagiew”, który przeniknął w szeregi banderowskiej formacji. Według jego doniesienia jeden z dowódców UPA tak ocenił sytuację: „Z dniem 1 marca 1943 roku przystępujemy do powstania zbrojnego. Jest to działanie wojskowe i jako takie skierowane jest przeciw okupantowi. Obecny jednak okupant jest przejściowym, nie należy więc tracić sił w walce z nim. Właściwy okupant to ten, który nadchodzi. Jeśli chodzi o sprawę polską, to nie jest to zagadnienie wojskowe, tylko mniejszościowe. Rozwiążemy je tak, jak Hitler sprawę żydowską. Chyba, że usuną się sami”.

Niestety sygnał ten zlekceważono, a sam cichociemny „Żagiew” zginął niebawem z rąk OUN-B — został rozpoznany lub zlikwidowany „profilaktycznie”. Długo natomiast w meldunkach podziemia błędnie próbowano przedstawiać te metodyczne ludobójcze czystki jako lokalne chłopskie pogromy lub wiązano je z aktywnością sowieckiej partyzantki.

Warto w tym miejscu podjąć problem sowieckiej prowokacji, która jakoby doprowadziła do rzezi ludności polskiej na ziemiach wschodnich II RP. Według tej teorii konflikt polsko-ukraiński mieli wywołać sowieccy partyzanci, którzy udając UPA, dopuścili się pierwszych mordów na polskiej ludności. Te sowieckie poczynania miały rzekomo wywołać polski odwet, który z kolei zmusił do reakcji UPA. Hipoteza ta nie znajduje żadnego potwierdzenia w źródłach, dlatego należy ją zdecydowanie odrzucić. Wśród setek ataków na polskie miejscowości nie sposób wskazać żadnego, który można by przypisać Sowietom. Za to wszędzie tam (także w wypadku mordu w Parośli), gdzie udało się ustalić tożsamość sprawców, okazali się nimi banderowcy.

REKLAMA

Powyższy tekst pochodzi z:

Grzegorz Motyka
„Na Białych Polaków obława. Wojska NKWD w walce z polskim podziemiem 1944-1953”
cena:
49,90 zł
Wydawca:
Literackie
Okładka:
twarda
Liczba stron:
516
Data i miejsce wydania:
I
Format:
165x240 mm
ISBN:
978-83-08-05393-5

Ludobójcze czystki etniczne prowadzone przez UPA sprawiły, że wielu Polaków szukało ratunku w sowieckiej partyzantce. Właśnie dlatego wiosną 1943 roku liczba Polaków w komunistycznych leśnych szeregach zaczęła raptownie rosnąć, by dojść w końcu do pięciu–siedmiu tysięcy ludzi. Powstawały kolejne polskie oddziały partyzanckie — imienia Tadeusza Kościuszki, Feliksa Dzierżyńskiego, Wandy Wasilewskiej i inne. Kierownictwo ukraińskiego podziemia tłumaczyło to następująco: „W czerwonej partyzantce znaleźli sobie przytułek wszyscy prześladowani politycznie przez Niemców, czy Ukraińców, jak np. Polacy, Żydzi, Kozacy, Cyganie itd.”. Oczywiście sporo w tym stwierdzeniu przesady: w oddziałach podległych USzRP znajdowali się co prawda przedstawiciele sześćdziesięciu dwóch narodowości, ich trzon stanowili jednak Rosjanie i Ukraińcy z Ukrainy Wschodniej.

Piotr Piotrowicz Werszyhora (udostępniono na licencji PD-RU-EXEMPT)

Z partyzantką sowiecką współpracowały w 1943 roku na Wołyniu bazy samoobrony. Jej wsparcie niejednokrotnie ratowało polską ludność przed zagładą. W sierpniu 1943 roku to odsiecz oddziału płk. NKWD Iwana Prokopiuka ocaliła wieś Przebraże, w której schroniło się dziesięć tysięcy Polaków. Nieoczekiwane sowieckie uderzenie na tyły banderowców doprowadziło do rozbicia ich zgrupowania. Także samoobrona w Starej Hucie zdołała przetrwać właśnie dzięki sowieckiej pomocy. Również utworzone latem 1943 roku na Wołyniu oddziały partyzanckie Armii Krajowej podejmowały wspólne działania z komunistami. W styczniu 1944 roku, w trakcie rajdu z Wołynia na Lubelszczyznę, powstała na bazie zgrupowania Sidora Kowpaka 1 Ukraińska Dywizja Partyzancka dowodzona przez Petra Werszyhorę wspólnie z żołnierzami AK zajęła Lasy Świnarzyńskie, zniszczyła znajdującą się tam bazę UPA (tzw. Sicz) i rozbiła zahon (oddział) im. Bohuna oraz szkołę oficerską „Leśnych czortów”.

Nie oznacza to bynajmniej, że nie dochodziło do konfliktów. Ludzi przebywających w prokomunistycznych oddziałach partyzanckich poddawano ideologicznej obróbce. W jednym z polskich meldunków tak oceniano sytuację: „Polaków chętnie partyzanci przyjmują do siebie, a opiekę nad nimi roztacza politruk. Natomiast mordowani są bezlitośnie ci Polacy, których uważa się za tzw. nacjonalistów Sikorskiego. Do tych ostatnich zalicza się całą inteligencję”. Zdarzały się też wypadki jawnie wrogich działań ze strony czerwonych wobec formacji AK. W grudniu 1943 roku jedna z sowieckich grup partyzanckich rozbroiła zaproszonych na rozmowy żołnierzy AK z oddziału cichociemnego kpt. Władysława Kochańskiego „Bomby”. Część Polaków rozstrzelano, a samego dowódcę przerzucono za front, skąd trafił do łagru (do Polski powrócił dopiero w 1956 r.). Tego typu zachowania nie przybrały jednak masowego charakteru. Na Wołyniu Sowietom zwyczajnie nie opłacało się niszczenie polskich oddziałów. Całkowicie inaczej wyglądało to na północy.

REKLAMA

Wojna partyzancka w nowogródzkiem i wileńskiem

W połowie 1943 roku Sowieci dysponowali na Białorusi potężną armią partyzancką. Według różnych szacunków liczyła ona od stu pięćdziesięciu do trzystu pięćdziesięciu tysięcy ludzi, jej aktywność koncentrowała się jednak na terenach należących już przed 17 września 1939 roku do ZSRS. Taka sytuacja była co najmniej kłopotliwa dla Pantelejmona Ponomarenki — zarówno z wojskowego, jak i politycznego punktu widzenia priorytetem było dla niego objęcie swoimi wpływami także zachodnich obwodów BSRS, w tym Białostocczyzny aż po Łomżyńskie, które Sowieci okupowali w latach 1939–1941. W czerwcu 1943 roku Komitet Centralny KP(b)B zdecydował się na podjęcie energicznych działań mających na celu odtworzenie zachodnich granic republiki białoruskiej z 22 czerwca 1941 roku. W związku z tym Pantelejmon Ponomarenko polecił przerzucić w rejony Białegostoku i Brześcia czterdzieści oddziałów partyzanckich. Ich zadaniem było rozwinięcie tam „masowego ruchu partyzanckiego”. Sowieci zamie­rzali też stworzyć podległe sobie „polskie” prokomunistyczne grupy, które chcieli następnie wysłać na teren Generalnego Gubernatorstwa.

Komuniści białoruscy byli zdecydowani uderzyć w polskie podziemie. Jaki był stosunek Ponomarenki do Polaków, jasno wynika z listu okólnego z 22 czerwca 1943 roku: „W rejonach objętych wpływami naszych oddziałów partyzanckich i centrów partyjnych działalności grup polskich, utworzonych przez nacjonalistyczne koła reakcyjne, nie dopuszczać. Kierowników w sposób niedostrzegalny usuwać. Oddziały rozpuszczać i magazyny broni przejmować lub, jeśli będzie możliwość, brać takie oddziały pod swoje pewne wpływy. Wykorzystywać, kierując je do aktywnej walki z Niemcami. W odpowiedni sposób przegrupowując i rozdrabniając, należy pozbawić je znaczenia [jako] samodzielne jednostki bojowe i dołączyć do wielkich oddziałów [sowieckich], po czym po cichu przeprowadzić odpowiednią czystkę z elementów wrogich. Brać pod uwagę, że nacjonaliści polscy są dobrymi konspiratorami, mistrzami wiarołomstwa i prowokacji. Oni będą wysyłali i już wysyłają do naszych oddziałów swoich przedstawicieli, którzy udają osoby lojalne [...]. Takich osobników należy wykrywać i likwidować”.

Powyższy tekst pochodzi z:

Grzegorz Motyka
„Na Białych Polaków obława. Wojska NKWD w walce z polskim podziemiem 1944-1953”
cena:
49,90 zł
Wydawca:
Literackie
Okładka:
twarda
Liczba stron:
516
Data i miejsce wydania:
I
Format:
165x240 mm
ISBN:
978-83-08-05393-5

W trakcie dyskusji z komunistycznymi aktywistami, którzy mieli tworzyć partyjne podziemie w obwodach zachodnich, Ponomarenko bez skrępowania zachęcał ich do „wystawiania” polskiego podziemia „pod uderzenia niemieckich okupantów”. Tak natomiast widział kwestię pozyskania „poparcia” miejscowej ludności dla działań partyzantki sowieckiej: „Po co wydawać rozkazy, wystarczy, że rozstrzela się sołtysa, albo powiesi, niech powisi trzy dni i odechce się im sprzeciwiać naszym zaleceniom”.

W listopadzie 1943 roku niezadowoleni z rozwoju sytuacji Sowieci zadecydowali o wysłaniu do zachodnich obwodów Białorusi kolejnych dwunastu tysięcy partyzantów. Kategorycznie zakomenderowali też, aby w każdym rejonie zostały utworzone choćby szkieletowe, podziemne komórki partyjne i komsomolskie. W zaleceniach przesłanych oddziałom Ponomarenko napisał: „Zachodnie obwody Sowieckiej Białorusi są nieodłączną częścią republiki białoruskiej. Na zajętym przez Niemców terytorium Białorusi są dopuszczalne działania wyłącznie tych grup, organizacji i oddziałów, które kierują się interesami ZSRS. Istnienie różnego rodzaju organizacji kierowanych przez polskie nacjonalistyczne centra należy rozpatrywać jako nieprawne mieszanie się w sprawy naszego państwa”.

Naliboki (fot. Alex Zelenko, udostępniono na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa 3.0)

Tego typu wytyczne tylko zwiększały brutalność sowieckiej partyzantki. Utrapieniem dla mieszkańców były przede wszystkim bezwzględne rekwizycje. Członkini oddziału AK Jadwiga Wasiłojć-Smoleńska pisała: „Grabież ludności była tak wielka, że dopiero, jak my przychodziliśmy do wsi, to ludność wyciągała poukrywaną odzież, bieliznę, pościele, aby to przewietrzyć, póki jesteśmy. Sowieci zabierali wszystko. Myśmy przychodzili do wsi, zjedliśmy i szliśmy dalej”. Dochodziło również do mordów. Przykładowo 9 maja 1943 roku w Nalibokach partyzanci z Brygady im. Stalina rozbroili miejscową samoobronę powstałą za zgodą Niemców, lecz mającą kontakty z polskim podziemiem. Jeńcy zostali rozstrzelani. Zginęło wtedy stu dwudziestu ośmiu ludzi, w większości mężczyzn.

Niebawem Sowieci wystąpili zbrojnie także przeciwko Armii Krajowej. Na ich celowniku znalazł się oddział Antoniego Burzyńskiego „Kmicica”. Była to pierwsza polska grupa partyzancka na Wileńszczyźnie, powstała w marcu 1943 roku. Prowadziła walki z Niemcami i utrzymywała poprawne stosunki z Sowietami, obozując nawet w bliskiej od nich odległości w okolicy jeziora Narocz. Mimo to 26 sierpnia 1943 roku płk Fiodor Markow, komisarz Brygady im. Woroszyłowa, były więzień Berezy Kartuskiej, aresztował „Kmicica”, którego wcześniej zaprosił na rozmowy do swojego obozowiska. Następnie, działając z zaskoczenia, Sowieci rozbroili trzystuosobowy oddział i dokonali selekcji: około osiemdziesięciu żołnierzy AK razem z dowódcą rozstrzelano, osiemdziesięciu puszczono wolno, a siedemdziesięciu wcielono do prokomunistycznego „polskiego” oddziału por. Wincentego Mroczkowskiego. Markow w swoim meldunku z tej akcji podkreślił, że nie rozstrzelał większej liczby Polaków, aby uniknąć oskarżeń o dokonanie „drugiego Katynia”. Jednocześnie zapowiedział kolejne operacje przeciwko Polakom. Napisał wówczas: „Oczyścimy wszystkie nasze rejony z tego paskudnego śmiecia”.

Rozbrojenie oddziału „Kmicica” nie zahamowało rozwoju polskiej partyzantki, było natomiast ważnym sygnałem nakazującym Polakom większą ostrożność. Do końca 1943 roku powstało z inicjatywy dowódcy Okręgu AK Wilno ppłk. Aleksandra Krzyżanowskiego „Wilka” kilka kolejnych leśnych oddziałów. Z czerwonych szeregów przy pierwszej okazji uciekli nawet ocalali żołnierze „Kmicica”. Dowództwo nad nimi „Wilk” powierzył kpt. Zygmuntowi Szendzielarzowi „Łupaszce”. Trudno sobie wyobrazić lepszy wybór. Urodzony w 1910 ro­ku w Stryju kawalerzysta, odznaczony za kampanię 1939 ro­ku krzyżem Virtuti Militari V klasy, Szendzielarz szybko wykazał się wybitnym talentem dowódczym. Kierowany przez niego oddział w krótkim czasie odzyskał zdolność bojową i stał się śmiertelnym zagrożeniem dla Sowietów. Pomimo licznych starć z komunistami ich zwalczanie nie było jednak głównym celem działań „Łupaszki”. Tak on sam opowiadał później o swoich zadaniach: „Przeprowadzanie akcji bojowych w stosunku do Niemców, w stosunku do oddziałów partyzantki sowieckiej, unikanie za wszelką cenę starć, a jeżeli bym został [...] zmuszony do walki, w miarę mojej umiejętności i siły dać im nauczkę, ażeby na przyszłość podobnych walk nie wszczynali”.

Polacy bez wątpienia byli zainteresowani współpracą z Sowietami, ale opartą na warunkach partnerskich. Na przełomie lat 1943–1944 doszło do rozmów pomiędzy „Wilkiem” i „Łupaszką” a dowódcą Brygady im. Gastello Fiodorem Manochinem. Nie przyniosły one nic oprócz krótkotrwałego zawieszenia broni. W końcu stycznia 1944 roku szesnaście sowieckich oddziałów partyzanckich liczących co najmniej półtora tysiąca ludzi rozpoczęło rajd mający na celu „oczyszczenie” obwodu Wilejka z „białego polskiego śmiecia”. 2 lutego 1944 roku pod Radziuszami Sowieci dowodzeni przez Manochina próbowali zniszczyć zgrupowanie „Łupaszki” odpoczywające tam po świeżo odniesionym krwawym zwycięstwie nad Niemcami pod Worzianami. Szendzielarz nie dał się jednak zaskoczyć i zręcznie wymknął się z potrzasku. Opisując przebieg tego nieudanego rajdu, Manochin stwierdził: „jedyne, co możemy z nimi zrobić — to bić ich, rozbrajać, niszczyć”. W lutym 1944 roku rozwścieczeni porażkami komuniści spacyfikowali wieś Koniuchy, mordując kilkudziesięciu mieszkańców.

Powyższy tekst pochodzi z:

Grzegorz Motyka
„Na Białych Polaków obława. Wojska NKWD w walce z polskim podziemiem 1944-1953”
cena:
49,90 zł
Wydawca:
Literackie
Okładka:
twarda
Liczba stron:
516
Data i miejsce wydania:
I
Format:
165x240 mm
ISBN:
978-83-08-05393-5

W tym samym czasie trwał intensywny rozwój polskiej partyzantki w sąsiednim Okręgu Nowogródzkim. Tamtejszy komendant ppłk Janusz Prawdzic-Szlaski uznał, że powinien dysponować jak największą siłą i dał zielone światło do tworzenia podziemnych formacji zbrojnych pod dowództwem między innymi rtm. Józefa Świdy „Lecha”, Czesława Zajączkowskiego „Ragnera” i Jana Borysewicza „Krysi”. Błyskawicznie powstało pięć oddziałów, które do końca roku przekształciły się w zgrupowania. Prowadziły one działania bojowe przeciwko Niemcom. W stosunku do Sowietów ograniczano się początkowo, przynajmniej teoretycznie, jedynie do samoobrony, szukając z nimi porozumienia. Szybko wszakże doszło do zbrojnych starć z komunistami, podczas których to Polacy często jako pierwsi otwierali ogień. Tylko w czerwcu i lipcu 1943 roku w czasie „różnych wypadów i zasadzek” oddział partyzancki 312 „zniszczył ponad 100 partyzantów sowieckich”.

Pantelejmon Kondratowicz Ponomarienko (fot. Pot, Harry / Anefo, udostępniono na licencji Creative Commons Attribution-Share Alike 3.0 Netherlands)

Większość polskich sił była skoncentrowana w rejonie Lidy i Szczuczyna, na północ od Niemna. Wyjątek stanowiło zgrupowanie w powiecie Stołpce, wysuniętym najdalej na wschód zakątku II Rzeczypospolitej, odciętym od reszty polskich terenów Puszczą Nalibocką. Już na początku 1943 roku partyzanci sowieccy uzyskali na tym obszarze druzgocącą przewagę i całkowicie go zdominowali, toteż powstanie w tym rejonie oddziału AK było możliwe wyłącznie dzięki zręcznemu podstępowi. Polacy nieświadomie wykorzystali instrukcję Ponomarenki zalecającą tworzenie polskich oddziałów prokomunistycznych. Podporucznik Kasper Miłaszewski, który wystąpił do Sowietów z propozycją utworzenia grupy bojowej, w trakcie negocjacji dał im do zrozumienia, że będzie ona miała właśnie taki charakter. I rzeczywiście przez kilka miesięcy ta współpraca rozwijała się w miarę harmonijnie, Polacy i Sowieci wspólnie zdobyli Iwieniec, rozbijając tamtejszy garnizon okupacyjny, przetrwali również wielką niemiecką operację przeciwpartyzancką „Herman”. Jesienią 1943 roku oddział był już na tyle silny, że coraz wyraźniej podkreślał swoją akowską przynależność, tym bardziej że znalazła się w nim grupa oficerów przybyłych z centrali, w tym nowy dowódca mjr Wacław Pełka „Wacław”.

Sowieci, zorientowawszy się w sytuacji, postanowili wyeliminować Polaków. Rankiem 1 grudnia 1943 roku „Wacław” wraz z grupą oficerów (wśród nich był też ppor. Miłaszewski) udali się do sowieckiej strefy partyzanckiej. Celem spotkania były rozmowy o dalszej współpracy, na miejscu zaś zostali natychmiast aresztowani. Jednocześnie Sowieci otoczyli obozowisko batalionu AK w rejonie chutoru Prudziszcze koło jeziora Kromań. Rozbroili Polaków i rozstrzelali niemal całą kadrę dowódczą (w sumie około 50 ludzi) z wyjątkiem kilku osób wysłanych do Moskwy na potrzeby dalszego śledztwa. Z potrzasku, ścieżką prowadzącą przez bagna, wyrwała się mała grupa partyzantów na czele z cichociemnym por. Adolfem Pilchem „Górą”. Dołączyli oni do szwadronu kawalerii chor. Zdzisława Nurkiewicza „Nocy”, któremu udało się uniknąć rozbrojenia. Pod dowództwem „Góry” Polacy natychmiast przystąpili do kontrakcji. W ciągu dwudziestu czterech godzin rozbroili około siedemdziesięciu Sowietów, przejmując broń i ważne dokumenty, w tym rozkaz rozbrajania oddziałów AK. Został on przekazany do Londynu, gdzie wszakże powątpiewano w jego autentyczność.

Był to dopiero początek starć. W okresie od grudnia 1943 do czerwca 1944 roku oddział „Góry” stoczył około stu dwudziestu potyczek z Sowietami, w których — według oficjalnych (raczej przesadzonych) danych — zabił aż około sześciuset ludzi, przy stratach własnych wynoszących pięćdziesięciu zabitych.

Rozbrojenie zgrupowania stołpeckiego AK — jak pisze znawca problematyki Zygmunt Boradyn — „zostało odebrane jako wypowiedzenie wojny Armii Krajowej na Nowogródczyźnie, sprawiło, iż konflikt przeistoczył się faktycznie w polsko-sowiecką wojnę partyzancką”. Odtąd do polsko-sowieckich potyczek dochodziło niemal codziennie. Walkę toczono bezwzględnie, likwidując całe rodziny sympatyzujące z drugą stroną. Nieformalną granicą wyznaczającą strefy wpływów Polaków i Rosjan stała się rzeka Niemen.

Z kolei Niemcy postanowili wykorzystać polsko-sowiecki konflikt do swoich celów, toteż zaproponowali oddziałom AK zawarcie antysowieckiego przymierza. Wobec sowieckiej przewagi niektórzy z polskich dowódców rzeczywiście zdecydowali się na ten dramatyczny krok. Polacy podjęli kontrowersyjną, lecz z ich punktu widzenia słuszną decyzję o zawieszeniu broni z Niemcami. Postąpił tak nie tylko por. „Góra”, co jeszcze można zrozumieć ze względu na trudną sytuację panującą na jego terenie, ale również rtm. Józef Świda „Lech”.

Powyższy tekst pochodzi z:

Grzegorz Motyka
„Na Białych Polaków obława. Wojska NKWD w walce z polskim podziemiem 1944-1953”
cena:
49,90 zł
Wydawca:
Literackie
Okładka:
twarda
Liczba stron:
516
Data i miejsce wydania:
I
Format:
165x240 mm
ISBN:
978-83-08-05393-5

Wiadomość o porozumieniu z Niemcami wywołała ogromne zaniepokojenie w Komendzie Głównej Armii Krajowej, która natychmiast zażądała jego zerwania. W Warszawie świetnie zdawano sobie bowiem sprawę z tego, że ujawnienie informacji o takim przymierzu mogło całkowicie zdyskredytować polskie podziemie. Rozkaz centrali wywołał jednak widoczne niezadowolenie miejscowych akowskich dołów. Dla nich Sowieci często stanowili takie samo (lub nawet większe) zagrożenie jak niemieccy okupanci. Żołnierze nie rozumieli, że przyjmując ofertę nazistów, w istocie zgadzają się na diabelską alternatywę, jaką przygotowało dla nich stalinowskie kierownictwo ZSRS. Z punktu widzenia komunistów wsparcie AK w jej walce z Niemcami było zbędne na tym etapie wojny. Dlatego oczekiwali pełnego podporządkowania się ich władzy, w przeciwnym zaś razie planowali zepchnąć polskie podziemie na pozycje niemieckich kolaborantów. Tę grę doskonale pojmowała natomiast KG AK i rozpaczliwie próbowała do samego końca walczyć o uznanie podmiotowości Polskiego Państwa Podziemnego, a kluczem do tego był jedynie jego niepodważalny wkład w zwycięstwo nad Niemcami.

Maciej Kalenkiewicz (domena publiczna)

Ponieważ rtm. „Lech” faktycznie odmówił wykonania rozkazu dowódcy Okręgu i nie zamierzał zrywać porozumienia, Komenda Główna wysłała w Nowogródzkie specjalnego emisariusza ppłk. Macieja Kalenkiewicza „Kotwicza”. Uczestnik kampanii polskiej 1939 i francuskiej 1940 roku, żołnierz „Hubala”, cichociemny, wreszcie człowiek całkiem nieźle zorientowany, jeśli chodzi o specyfikę ziem północno-wschodnich II RP, dobrze nadawał się do tej misji. Pozbawił on rtm. „Lecha” dowództwa i zorganizował sąd polowy, który za niesubordynację skazał go na karę śmierci. Wykonanie wyroku zawieszono do końca wojny, dając „Lechowi” możliwość zmycia win na polu walki. Sytuacja panująca w terenie na tyle poruszyła Kalenkiewicza, że poprosił KG AK o pozostawienie go w Nowo­gródzkiem.

Rozmowy z Niemcami w sprawie taktycznego współdziałania przeciwko Sowietom podjęła również wileńska AK. Niemcy zwolnili nawet z więzienia kpt. „Łupaszkę”, którego przypadkowo aresztowali w kwietniu 1944 roku. Na rozkaz warszawskiej centrali szybko zostały one wszakże przerwane.

Aktywność partyzancka podkomendnych ppłk. Prawdzic-Szlaskiego i Krzyżanowskiego oraz płk. Liniarskiego (komendanta Okręgu AK Białystok) niewątpliwie pokrzyżowała zamiary Ponomarenki i Białoruskiego Sztabu Ruchu Partyzanckiego. Nie powiódł się (lub w najlepszym razie zakończył tylko częściowym sukcesem) jego plan zakładający ogarnięcie wszystkich terenów BSRS w granicach z 22 czerwca 1944 roku działalnością partyzancką, nie mówiąc już o wyeliminowaniu Armii Krajowej. Na terenach, gdzie dominowała ludność polska, sowiecka partyzantka operowała z największą trudnością i nie mogła odegrać tej roli politycznej, jaką przewidywali dla niej białoruscy komuniści. Właśnie to (z czego ani żołnierze AK, ani sam Ponomarenko nie zdawali sobie wówczas sprawy) ostatecznie przekreśliło możliwość włączenia Białostocczyzny do BSRS.

W przededniu „Burzy”

Na początku 1944 roku polskie oddziały partyzanckie w Wileńskiem i Nowogródzkiem zaczęły szybko zwiększać swój stan liczebny, w zależności od regionu przeformowując się w brygady i pułki. Na Wileńszczyźnie powstało szesnaście brygad liczących w sumie około ośmiu tysięcy żołnierzy pod bronią, z kolei w Nowogródzkiem w dziesięciu batalionach piechoty i siedmiu szwadronach kawalerii służyło od siedmiu do ośmiu tysięcy ludzi. Byli oni w miarę jednolicie umundurowani i dobrze uzbrojeni. Siłą rzeczy wzrastała też intensywność działań bojowych. Pełnym zwycięstwem zakończyła się operacja przeciw rozlokowywaniu w województwie wileńskim utworzonych przez Niemców litewskich oddziałów policyjnych. Polskie akcje obnażyły niewielką wartość bojową tej formacji — zabito kilkudziesięciu i rozbrojono kilkuset policjantów. Cieniem na tych sukcesach położyła się wszakże sprawa akcji odwetowej w Dubinkach, w których, w zemście za wymordowanie przez litewskich policjantów grupy Polaków w Glinciszkach, podkomendni „Łupaszki” zabili kilkudziesięciu cywilów tej narodowości.

Latem starcia z sowieckimi oddziałami stały się niemal codziennością. Podpułkownik „Wilk” rozważał nawet plan przeprowadzenia operacji „Serce” i oczyszczenia Puszczy Rudnic­kiej z komunistów. Ostatecznie jednak zrezygnował z tego pomysłu.

Stały wzrost liczebności polskich oddziałów, odnoszone przez nie sukcesy, także w potyczkach z sowieckimi partyzantami, coraz częściej skłaniały dowództwo AK do zastanowienia się nad tym, co się wydarzy po wkroczeniu na te tereny Armii Czerwonej. Realna stawała się wizja sowieckich represji. Dlatego w pierwotnych założeniach przyjęto, że gdy rozpocznie się ofensywa, polskie formacje wycofają się do centralnej Polski. Aby ułatwić realizację tego planu, Polacy na polecenie płk. Prawdzica przystąpili do niszczenia placówek Grenzschutzu (straży granicznej) blokujących granicę pomiędzy Nowogródczyzną (Komisariat Rzeszy Ostland) a Biało­stocczyz­ną (Bezirk Białystok). Operacja ta doprowadziła w czerwcu 1944 roku do likwidacji siedmiu strażnic (w czasie ataku na jedną z nich poległ Jan Piwnik „Ponury”, legendarny żołnierz AK ze Świętokrzyskiego).

Świadomość rosnącej siły polskich oddziałów skłaniała jednak do tego, aby podjąć się efektownej demonstracji zbrojnej mającej na celu zamanifestowanie polskości Wileńszczyzny. Właśnie do takiego rozwiązania parł pułkownik Kalenkiewicz, który zdołał przekonać do swojej wizji także KG AK. W czerwcu 1944 roku płk Prawdzic, który odniósł się sceptycznie do tego pomysłu, został odwołany ze stanowiska, a cały Okręg Nowogródzki podporządkowano Wileńskiemu. Wszystko po to, by zrealizować nowy plan o kryptonimie „Ostra Brama”. Nawet niechętnie nastawiony Prawdzic przyznał: „Łakomić się na Wilno ostatecznie było można”.

Powyższy tekst pochodzi z:

Grzegorz Motyka
„Na Białych Polaków obława. Wojska NKWD w walce z polskim podziemiem 1944-1953”
cena:
49,90 zł
Wydawca:
Literackie
Okładka:
twarda
Liczba stron:
516
Data i miejsce wydania:
I
Format:
165x240 mm
ISBN:
978-83-08-05393-5
REKLAMA
Komentarze

O autorze
Grzegorz Motyka
Historyk, zajmuje się głównie tematyką ukraińską. Członek Rady Instytut Pamięci Narodowej, autor licznych publikacji na temat historii stosunków polsko-ukraińskich.

Wszystkie teksty autora

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści. Za darmo.
Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2023 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone