Z dziennika Kisiela - patrząc na 1968

opublikowano: 2015-05-11 16:30— aktualizowano: 2021-05-30 22:25
wszystkie prawa zastrzeżone
poleć artykuł:
Stefan Kisielewski „Kisiel” to rogata dusza polskiej kultury. Intrygujący, błyskotliwy i przekorny, przez lata wojował z cenzurą i komunistycznymi władzami. W 1968 r. w ramach represji zakazano mu publikować w prasie, dzięki czemu powstał unikalny dziennik...
REKLAMA

31 maja [1968]

Nareszcie po długim okresie chmurnego zimna trochę słońca. Waham się, czy pisać czy też pojechać na rowerze lub opalać się na słońcu. Pisanie „dla siebie” rzecz złudna, trudna, choć czasem w perspektywie lat owocna. Wybieram kompromis: godzinę poopalam się na balkonie, a potem będę pisał. Przy Śniadaniu przedłużam lekturę gazet – są pod znakiem Francji. Decyzja de Gaulle’a pozostania i rozwiązania parlamentu głupia i niebezpieczna. Innej się po jego wielkomocarstwowej megalomanii nie spodziewałem: jego pogarda dla partii opozycyjnych, ruchów społecznych, parlamentaryzmu etc. do złudzenia przypomina naszą Sanację. Tępawy korespondent „Życia Warszawy” po raz pierwszy pisze, że robotnicy komuniści krytykują wydawanie forsy na force de frappe. Przed Komunistyczną Partią Francji stoi ciekawy problem: polityka zagraniczna de Gaulle’a odpowiada Rosji i jej satelitom, ale pociąga za sobą olbrzymie koszta na własną energię nuklearną i rezygnację z dobrodziejstw amerykańskich inwestycji. Co wybierze KPF? Ciekawe!

W ogóle widzę we Francji trzy wyjścia: 1) de Gaulle tłumi wszystko siłą (wojsko) i rządzi dalej jak Piłsudski, 2) komuniści podburzają masy i doprowadzają do Frontu Ludowego (co wtedy z polityką zagraniczną?!), 3) tworzy się rząd centrolewicy Mendes-France’a lub Mitteranda, który powraca do tradycyjnego proamerykanizmu, wpuszcza Anglię do Wspólnego Rynku, rezygnuje z mrzonek. Trzecie najrozsądniejsze, ale rozsądek nie zawsze wygrywa.

Miałem już zacząć pisać, gdy przyniesiono paczkę książek z PWM [Państwowe Wydawnictwo Muzyczne]. Przejrzałem zmajstrowaną przez muzykologów „Polską współczesną kulturę muzyczną 1944–1964” i tak się zdenerwowałem, że straciłem ochotę do wszelkiej pracy (starcza nerwowość!). Bristiger i Jarociński łżą jak z nut, wazelinują się Lissie i Chomińskiemu, sprawę socrealizmu niemal pomijają, zamazują, kręcą. Jeszcze Jarociński trochę się tam bije w cudze piersi, skrzętnie przemilczając swój udział, ale Bristiger pisze już istny panegiryk, sławiąc pod niebiosa najgłupsze wypociny „Zosi”. Cóż za skurwysyn – bo co do tamtego, to nigdy nie miałem złudzeń. Przy okazji oczywiście całkiem wymazali mnie i moje polemiki estetyczne, Bristiger pominął nawet zbiory artykułów i recenzji pisząc: „Co się zaś tyczy codziennego życia muzycznego w Polsce, to tylko Zygmunt Mycielski i Jerzy Waldorff wydali w formie książkowej felietony Śledzące jego przebieg”. Głupie bydlę. Fałszerstwom sprzyja pominięcie w bibliografii pism „Tygodnika Powszechnego”. Cała zresztą książka roi się od typowo muzykologicznych niechlujstw, błędów i nonszalancji – kronika wydarzeń skandaliczna. Jeden artykuł Chomińskiego o najnowszej muzyce dobry – ten ma zawsze wszystko w dupie, robi swoje – jeden coś wart, choć „wtedy” tak był cyniczny. Ale cynizm to przynajmniej postawa jakoś uczciwa (przyznał mi się do niej kiedyś).

REKLAMA

I pomyśleć, że nic się nie da sprostować, bo akurat trwa moja niełaska i te skurwysyństwa zostaną w bibliotekach na wieki. Po cholerę być uczciwym – naprawdę chyba uczciwość to głupota, a dobra pamięć – choroba umysłowa. Bristigera odtąd nie znam – ale co mi z tego?

Przeczytaj:

Zdenerwowałem się przesadnie i potem już niewiele zrobiłem. Cała nadzieja w lekcji angielskiego: nad angielskim pracuję mało, ale krzepi mnie bezosobowy obiektywizm tej czynności. Lubię przy tym atmosferę u Henia [Henryka Krzeczkowskiego]: rozsądna narcyzowatość, pracowitość, konsekwencja w literackiej pracowitości, która mi dość imponuje, bom do niej niezbyt zdolny. Może to zresztą u Henia taka poza, ale mnie krzepi – nie bardzo jest się czym krzepić, wobec zwłaszcza szerzącego się skurwysyństwa i bzika. No nic: obiadek i na lekcję!

3 czerwca [1968]

Generał Charles André Joseph Marie de Gaulle (fot. Office of War Information, Overseas Picture Division, domena publiczna)

Byłem dziś w ambasadzie włoskiej na Święcie narodowym. Koktajl na stojąco, atmosfera niezbyt ciekawa. Z rządu widziałem Jędrychowskiego, Trompczyńskiego i kogoś tam jeszcze. Patrzyli na mnie koso, oczywiście obyło się bez żadnych ukłonów. Oni w ogóle nie mają pojęcia o niczym, są „zalienowani”, zajęci, przepracowani, wkręceni w warszawski kołowrót. Biedni ludzie – ale kto im to wytłumaczy. Byli też wszyscy posłowie „Znaku”. Zawiey [Jerzy Zawieyski] roztrzęsiony, żyje jeszcze wypadkami sejmowymi, zhisteryzowany. Stach [Stanisław Stomma] zaabsorbowany (nie wiedzieć czym), roztargniony, chce wciąż z kimś rozmawiać, ale nie wie z kim. Jeden Mazowiecki rozsądnie spokojny, tyle że zbyt przejęty personalną walką o władzę. Po co mu to – toć on rządził nie będzie! (inna rzecz, że go mogą wyrzucić).

REKLAMA

Korespondenci zagraniczni zdezorientowani – Niemki najwyraźniej przerażone, nie bardzo chcą rozmawiać z opozycją pod pretekstem, żeby „nie szkodzić” – one też już dały się zbzikować. Francuzów nie ma – wstydzą się za de Gaulle’a. Paru ubeków nasłuchu- je ostentacyjnie. Ja byłem z J., dziwny facet – czyż to możliwe, co twierdzi Lidka, że on jest „na usługach”? Aż się boję pisać. W sumie wieczór niemiły, raczej nie będę chodzić – nic się z tego nie ma, a właścicieli naszej polityki szlag trafia – że coŚ się tam niby robi za ich plecami. Nic oni nie rozumieją, prowincja się tu zrobiła, sztywna i drętwa – oni uważają, że im dłużej nic się nie dzieje, tym lepiej – a znów M. [Moczar] jedyną szansę zrobienia ruchu widzi w „antysyjonizmie”. W sumie mydło czy jak się mówi w krykiecie „masło”, sytuacje, gdy kilka kul ugrzęźnie w bramce i nie sposób ich wybić. Nie mógł tego pojąć poczciwy Gronousky i wyjechał rozgoryczony – jemu też się Śniła idea Polski jako pośrednika między Wschodem a Zachodem, z nim jako akuszerem. Ba – niejeden by chciał... (– Chciałbym panią mieć po raz drugi. – Jak to po raz drugi?! – Bo już raz chciałem).

Tekst jest fragmentem książki:

Stefan Kisielewski
„Dzienniki”
cena:
60,30 zł
Wydawca:
Iskry
Rok wydania:
2001
Okładka:
twarda z obwolutą
Liczba stron:
1008
Format:
130 x 205 mm
ISBN:
83-207-1673-X

5 czerwca [1968]

Czytam ciągle całą prasę, tygodniki „literacko-społeczne”, jeszcze dokupuję różne dziwolągi w rodzaju „Żołnierza Wolności” lub „Walki Młodych”. Jest to istny masochizm, bo ilość bzdur tam zamieszczonych przekracza normalne ludzkie pojmowanie. W dodatku przygnębiająca jest niezręczność tej roboty – dowodziłaby ona, że to wszystko niczemu nie służy i jest w ogóle bez znaczenia. Obok siebie na przykład umieszczone są: wymyślania na Amerykanów, że nie chcą bezwarunkowo zaprzestać bombardowań w Wietnamie, i triumfalne zachwyty, jak to „bojownicy” walą tychże Amerykanów z moździerzy w samym Środku Sajgonu. Albo rozdzieranie szat na kłamliwe wieści zagraniczne o polskim antysemityzmie, a obok radosna rewelacja, że Marian Kargul nazywa się w istocie Abraham Icek Kargiel. Co za idioci to robią – i dranie, bo przecież Kargul (zresztą zaiste ministerialna głowa) załatwiał sprawki różnym „aryjskim” wiceministrom – o czym pisze się enigmatycznie, a raczej nie pisze się. A niech ich szlag! I to posłuszne, sowieckie szczucie na Amerykę, budowanie całego systemu o demonizmie Amerykanów, systemu mitów: marksizm to mitologia dla mas.

REKLAMA

Przeczytaj:

Ta lektura uświadamia mi coraz dobitniej, na jaki pechowy dla siebie okres trafiłem: moje zamiłowanie to publicystyka polityczna, oczywiście moja własna, indywidualna – a tego jednego właśnie tutaj robić nie wolno, bo to zakłóciłoby tutejszą mitologię. Mitologia ta dostaje zresztą od czasu do czasu w łeb, ale nikt tego nie zauważa. Tak było z de Gaulle’em: moje proroctwa w „Interplayu” sprawdziły się jak złoto, a ileż było o to wrzasku. Teraz za to nikt nic nie mówi – ja mówię, ale prywatnie: kawiarniany polityk, tyle że miewa rację (jak profesor Kot za czasów Piłsudskiego). Czyżby z pogardzanych „okien kawiarni” widać było lepiej?

7 czerwca [1968]

Robert Kennedy został zabity i to, jak się zdaje, wręcz przypadkowo, przez młodego fanatyka jordańskiego, jako odpowiedź na oświadczenie „Bobby’ego”, że należy dostarczyć Izraelowi pięćdziesiąt samolotów „Fantom”. Jest to dla mnie wstrząsająca tragedia osobista – polityczna mniej. Specjalnego nabożeństwa do tego działacza nie miałem, wydawał mi się zimnym graczem, owładniętym ambicją. Nie miałem zresztą (pewno to herezja) przesadnego nabożeństwa do jego zabitego brata. Moim zdaniem dla sprawy pokoju Świata, a raczej w ogóle jakiegoś ogólnego sensu (czy to jest możliwe?), lepiej by było, gdyby na czele Ameryki stał taki Nixon, nie kokietujący liberalizmem, lecz kierujący się jasno i bezwzględnie amerykańską racją stanu. Taki dogadałby się z Sowietami, bo rzekomy czy prawdziwy liberał kusi Rosjan, aby go „rozgrywać” taktycznie (słynna rozmowa Chruszczowa z Kennedym w Wiedniu: rozmawiali jak gęś z prosięciem, podczas gdy z Nixonem rozmawiałoby się cynicznie i o realiach – wy nam dacie to, my wam damy to). Co prawda, jak się Amerykanie znów dogadają z Rosjanami, to Polska będzie sprzedana Rosji jeszcze raz, tym razem bardzo uroczyście, „w imię koegzystencji”. Usiłowałem to kiedyś wytłumaczyć (przez tłumacza) Gronousky’emu, ale z udaną czy prawdziwą naiwnością nie dawał się przekonać.

Upał straszny, słońce, truskawki, próbuję kończyć tę nieszczęsną kołysankę na fortepian. Wacek [Wacław Kisielewski – syn autora] przyjechał z Niemiec, opowiada o staroświeckim luksusie w Baden-Baden (hrabiny, książęta, kasyno, golf). Szkopom dobrze, bo podobnie jak Japończycy nie wydają forsy na broń nuklearną, spuszczając się na Amerykanów. A Francja?!

REKLAMA
Witold Lutosławski (domena publiczna)

Mam różne zabawne myśli na temat, jak to młodzi zwolennicy Marcuse’a i Cohn-Bendita (coś w rodzaju naszego Michnika) przelicytowali w rewolucyjności komunistów, na co ci ostatni okropnie się gniewają. Istotnie: Komunistyczna Partia Francji, licząca się z tysiącznymi „względami i urzędami”, a przede wszystkim z rosyjską racją stanu, to już obrośli w mieszczańskość konformiści wobec „płomiennej” młodzieży z czarnym sztandarem. Pszon twierdzi, że kiedy Żydzi opuścili komunizm, który niegdyś stworzyli, ten prze- stał być sobą, przestał być rewolucyjny. Zaopatrzył się nawet w swój antysemityzm – cha, cha, cha!

Ą propos Żydów. Chomiński, którego pochwaliłem za cynizm, dał jego próbkę, ale ohydną: w wywiadzie dla „Kierunków” oskarżył Lissę, że sprzyja muzykologom niemieckim i amerykańskim i pośrednio oddaje Niemcom nasze muzyczne Średniowiecze. Jestem w rozterce: Lissa to postać spod ciemnej gwiazdy, za stalinizmu działała w sposób wiadomy, potem obzdurzyła swym quasi-naukowym bełkotem całą naszą muzykologię, ale ta denuncjacja jest głupia i obrzydliwa. Wczoraj spotkałem na Krakowskim Lutosa [Witolda Lutosławskiego] i Grażynę [Bacewicz], mówili, że Chomiński jest umierający i po co mu to. Ano po prostu zawsze Świnia. A swoją drogą, „kto mieczem wojuje...”

Chomiński kiedyś w okresie stalinowskim powiedział mi wprost, że pisze o muzyce przeciwnie, niż myśli. Wtedy uważałem,że to była odwaga, teraz widzi mi się, że Świńskie asekurowanie się.

Tekst jest fragmentem książki:

Stefan Kisielewski
„Dzienniki”
cena:
60,30 zł
Wydawca:
Iskry
Rok wydania:
2001
Okładka:
twarda z obwolutą
Liczba stron:
1008
Format:
130 x 205 mm
ISBN:
83-207-1673-X

Prasa konstruowała już teorię, że pastor King i obaj bracia Kennedy padli ofiarą spisku „reakcji”, czyli prawicy. Ciekawym, co ci łgarze zrobią z owym młodym Arabem – coś na pewno wymyślą. A swoją drogą smutne to, lecz prawdziwe, że zamachy te są wynikiem... nadmiernej demokracji: gdy każdy człowiek może mieć broń, każdy stan jest osobną republiką, policja ma ograniczone możliwości działania prawnego – to i skutki. Czyżby tylko jeden Stalin wiedział, jak rządzić 200-milionowym narodem? Czy demokracja to przeżytek? Smutne myśli, a tu w dodatku tak gorąco: gorąco przygnębia mnie zawsze, ma w sobie coś trupiego. Odpowiada to zresztą może charakterowi niniejszych notatek, mających być czymś w rodzaju „pamiętników żółciowca”, gdzie wyładuje się drobne wściekłości, których nie sposób wylać gdzie indziej. Zwłaszcza od czasu wydarzeń marcowych, od kiedy przestano mi puszczać felietony czy cokolwiek – wprawdzie i tak z powodu cenzury pisało się o niczym, to jednak można było jakoś wyładować się zastępczo – np. naurągać na usługi, turystykę etc. Teraz już nic nie można – tylko w domu sobie a muzom. Być skazanym na życie „w wieży z kości słoniowej”, i to w Środku socjalizmu – niebywały paradoks. Ano cóż, jak powiedział towarzysz Kraśko, kultura polska nie skorzysta z naszych usług. Znalazł się właściciel polskiej kultury – przerażony osioł. Zawsze, poza Poznaniem, był bojowy (bojowy = boi się).

REKLAMA

8 czerwca [1968]

Melchior Wańkowicz (Narodowe Archiwum Cyfrowe, sygn. 20-112)

Wczoraj wieczór byłem u Wańkowicza: siedzieliśmy na narożnym wysokim balkonie, żeby uniknąć podsłuchu – widok piękny na kino „Moskwa”, plac Unii i w ogóle. Wypiłem butelkę jarzębiaku. Stary gadał, kręcił, zachodził mnie z różnych stron, jak to on, pytał o coś i nie czekał na odpowiedź. W istocie rzeczy szło mu o to, że ma dawno napisaną książkę o Żydach, chciałby ją teraz wydać, a nie wie, czy go tu „Środowisko” nie zadziobie. Dał mi maszynopis, rzecz ciekawa, choć nie najgłębsza i efekciarska. Zgodziliśmy się, że o ile po Bermanie i Różańskim zrozumiały może być w Polsce antysemityzm, to już antysyjonizm jest kompletną bzdurą. Nie chcieć Żydów w Polsce i nie chcieć ich w Palestynie – no to gdzie mają być?! Wańkowicz ciekawie mówił o Ameryce.

Dziś, jak przypuszczałem, prasa kręci jak może w sprawie zabójstwa Kennedy’ego. Karolek Małcużyński w „Trybunie Ludu” bredzi o prawicowym spisku, że zawsze ofiarą padają ludzie „postępowi” – a właśnie wczoraj Wańkowicz opowiadał o zabiciu wodza faszyzmu amerykańskiego – Rockwella. Ten Karolek z dobrej rodziny, brat Witka, ojciec dyrektor Giełdy Warszawskiej (he, he, gdzie te czasy), a on łże jak stary komunista. Pojętny ludek ci Pola- cy! A znowu w „Polityce” wymądrza się Passent. Głupie Żydy, aby się ratować, napiszą z patosem każdą bujdę – a potem i tak wylecą. I dziwią się, że się ich nie żałuje.

W „Polityce” wiceminister, [Kazimierz] Rusinek, pisze o literaturze współczesnej, obłudnie pyta, dlaczego w Polsce pisarze uciekają od aktualnego tematu, bagatelizuje rolę cenzury. Też łgarz – i po co to staremu? A dawniej wydawał mi się lepszy od innych.

REKLAMA

Dziś, idąc parkiem po gazety, układałem sobie imaginacyjny dialog ze Stommą: że zajmowanie się dziś u nas polityką wymaga ustawicznego kłamania, powtarzania kłamliwej historiozofii opartej na pomijaniu niewygodnych faktów i Ślepym kopiowaniu sowieckiego schematu propagandowego (np. o demonizmie i imperializmie Amerykanów oraz o barankowej łagodności rosyjskiej).

Przeczytaj:

Ponieważ jestem człowiekiem słowa i nie chcę niszczyć jego wartości ustawicznym kłamstwem, więc – rezygnuję z polityki. Implicite zawiera się tu myśl, że i Stomma powinien zrezygnować, boć katolik nie powinien kłamać. Ale dialog był nie tylko imaginacyjny, lecz i trochę sztuczny, bo Stomma o nic mnie nie pyta, a moja splendid isolation trochę jest obłudna, bo wymuszona.

Upał ogromny – ze 30 stopni w cieniu. Piszę kołysankę, wieczorem idę na koncert. Forsy nam starczy na parę miesięcy, stworzono mi więc, co mnie wciąż frapuje, osobliwą karę: życie w łagodnej próżni, w samym Środku gotującej się jak kocioł Warszawy. Jak długo można żyć i pisać bez społecznego odzewu, dla siebie, po klasztornemu (podobnie żyje o piętro niżej rzekomy „spiskowiec”, niedawno butny gaduła, teraz smętny i na utrzymaniu żony Staszewski)? Oto jest pytanie – jak długo? Jednak w okresie stalinowskim w Krakowie było mi łatwiej – miałem swoje Środowisko, zaplecze, przyjaciół. W Warszawie jest demoniczniej, bardziej po sowiecku. Ale cóż: żyć trzeba! („Życie w odbycie, czyli pamiętnik gówna”).

9 czerwca [1968]

Wczorajszy koncert znakomity. Para amerykańskich skrzypków grała podwójny Koncert Bacha niezrównanie: z soczystą swobodą, a zarazem precyzyjnie, ten przepiękny. Sporo też było Ravela, nudnawy Berlioz, no i „Areana” Varese’a, potęga – pomyśleć, że to utwór sprzed 40 lat! Widać to może w perkusji, która choć tak bogata, brzmi już dziś jak coś znanego. Ale utwór fascynujący – wyobrażam sobie ryki protestu 40 lat temu w Nowym Jorku. A swoją drogą rozumiem, że Varese zamieszkał w Ameryce: to muzyka Nowego Świata!

REKLAMA
Edward Gierek (fot. Dutch National Archives, Bestanddeelnummer 930-9674; CC BY-SA 3.0 nl)

Na zjeździe Pisarzy Ziem Zachodnich i Północnych sekretarz Śląski Gierek wyrąbał mowę. Tym razem mizdrzył się i łasił, a wszystko co złe zwalił na „wichrzycieli i bankrutów politycznych”. Literatura winna współtworzyć socjalizm, podnosić na duchu, szukać pozytywów – choć i dawać „krytyczne spojrzenie” (tyle że nie powiedział, jak to zrobić wobec cenzury, która rządzi wszechwładnie). Mowę ktoś mu oczywiście napisał (Szewczyk?), jest gładka, obła, frazesy uszeregowane prawidłowo, nic ze stereotypów nie opuszczone. Nie przychodzi mu na myśl, z jakiego właściwie tytułu on poucza pisarzy, jak mają pisać. Bardzo katolicka mowa, „módl się i pracuj” – tyle że modlić się trzeba do partii, która realizuje logikę dziejów. A co, jeśli dzieje nie są logiczne, lecz bzdurne i pisarz to widzi? Ano – powinien tę wiadomość schować dla siebie, a pisać nobliwie ku pokrzepieniu serc. Koncepcja nader konformistyczna – kardynał Wyszyński się kłania. A co z literaturą buntu, rewolucji, opozycji? Alles ist vorüber, alles ist vorbei. Komuniści przy władzy biją konformizmem wszelkie rządy mieszczańskie, stąd też wyręczać ich muszą Cohn-Bendity (Żydom, ode- rwanym od tradycyjnego podłoża, łatwiej uchwycić imponderabilia nowej negacji – negacja przecież wciąż się odnawia. Pisze o tym Wańkowicz, poza tym jego książka o Żydach dość jest słaba, chaotyczna i niezdyscyplinowana, miejscami nazbyt osobiście nienawistna).

Dziś już słońca nie ma. Cieszę się na wyjazd do Sopotu, kołysankę piszę małymi dawkami: jakoś leci, ale pierwotna idea całości gdzieś się rozproszyła – to skutek długiej przerwy (przeszło dwa lata, zacząłem ją przecież w Karolinie, w listopadzie 1966). Mam ciągle ideę krótkiego, szybkiego utworu na orkiestrę, który zrealizowałby wszystkie moje skłonności do perpetuum mobile. Jedno wielkie crescendo, smyczki jako ruchliwe tło, grupy dęte jako soliści, no i oczywiście perkusja. Problem tylko w temacie – jak naj- mniej tematycznym, lecz wyrazistym, wbitym w głowę jak obsesja. Pisownia nutowa jak zawsze tradycyjna. Napisałbym to szybko – aby tylko zacząć.

Komuniści dużo w Polsce zrobili, odbudowali, przemieszali, zintegrowali, wykształcili (tyle że siebie nie), dlaczego dalej już nie mogą? Bo wykluczyli element fermentu i zmiany – a bez tego nie ma ognia, entuzjazmu, wszyscy obojętni, rozleniwieni. Moczar to chyba trochę rozumie, ale antidotum chce dać tanie: nacjonalizm, antysemityzm. Na epokę z jednej strony big-beatowych degeneratów, z drugiej Cohn-Benditów (Michników) to za mało i za słabo. Żeby był w marcu pojechał na uniwersytet, toby coś zrozumiał z tego „buntu młodych” – ale on się boi: też już stary. Zresztą i mnie ta młodzież złości beztroską niewiedzą o niedawnej przeszłości – ale w tym pewno ich siła. Siła to jest coś, co wykracza poza dotychczasowe kategorie, zaskakuje, dziwi, drażni – ale jest!

Tekst jest framgmentem książki:

Stefan Kisielewski
„Dzienniki”
cena:
60,30 zł
Wydawca:
Iskry
Rok wydania:
2001
Okładka:
twarda z obwolutą
Liczba stron:
1008
Format:
130 x 205 mm
ISBN:
83-207-1673-X
REKLAMA
Komentarze

O autorze
Stefan Kisielewski
(1911 - 1991). Polski prozaik, publicysta, kompozytor, krytyk muzyczny, pedagog. Jeden z najbardziej barwnych dziennikarzy i publicystów polskich w okresie PRL, współpracownik wielu pism katolików świeckich, przede wszystkim „Tygodnika Powszechnego”. Poseł na Sejm PRL z ramienia ruchu Znak, założyciel Unii Polityki Realnej (1987).

Wszystkie teksty autora

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści. Za darmo.
Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2023 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone