Dmitrij Bystrolotow - początek kariery superszpiega

opublikowano: 2014-12-06 13:50
wszystkie prawa zastrzeżone
poleć artykuł:
Dmitrij Bystrolotow był jednym z największych asów sowieckiego wywiadu w historii. I, jak przystało na asa wywiadu, nawet dzisiaj mało kto o nim słyszał.
REKLAMA
Stoją przede mną otworem wszystkie kraje świata.

(Bystrolotow w odpowiedzi na propozycję zostania nielegałem)

Praga (fot. Maciej Dembiniok, opublikowano na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa – Na tych samych warunkach 3.0).

Do gwałtownego i niespodziewanego zwrotu w życiu Dmitrija doszło pod koniec stycznia 1930 roku, kiedy późnym wieczorem ktoś zapukał do drzwi jego luksusowego mieszkania w eleganckiej praskiej dzielnicy Winogrady. Dmitrij i Jolanta pakowali walizki i palili w kominku papiery. Zamierzali opuścić Pragę na zawsze. W dowód uznania za pracę na terenie misji handlowej Dmitrij otrzymał rekomendację na studia podoktoranckie Moskiewskiej Akademii Handlu Zagranicznego.

Ale w przeddzień planowanego wyjazdu do Moskwy odwiedził ich późną porą „Golst” i zaproponował Dmitrijowi zmianę celu rychłej podróży. Powiedział, że zostaje przeniesiony do Berlina, i zasugerował, by Dmitrij mu towarzyszył. Uprzedził go jednak, że w Berlinie musiałby stać się „nielegalnym” – innymi słowy, kimś, kto działa całkowicie w podziemiu, pod przybranym nazwiskiem. Jolanta mogła dołączyć do niego później.

Dmitrij Bystrolotow – zobacz też:

Golst wyszedł. Dmitrij i jego żona przez całą noc nie zmrużyli oka. Błagała go, by porzucił wszystko i wyjechał do Moskwy. „Chodziłem niespokojnie po pokoju, z kąta w kąt, krążąc niczym zwierzę w klatce” – wspomina. Wyszedł z domu w zimową praską noc. Już na ulicy, jak to miał w zwyczaju robić przez całe swe burzliwe życie, dokonał bilansu wydarzeń tych dwóch lat spędzonych w stolicy Czechosłowacji.

Kilka lat wcześniej, pod koniec 1927 roku, wydawało się, że wszystko układa się dobrze. Dmitrij znalazł się pod opieką nowego mentora. Na stanowisku drugiego sekretarza misji handlowej – przykrywki dla oficera OGPU – „Golsta” zastąpił inny pracownik wywiadu, „Dnieprow” (kryptonim MAKAR). Naprawdę nazywał się Paweł Matwiejewicz Żurawlow. Urodzony w roku 1898 w zamożnej rodzinie chłopskiej, studiował w Kazańskim Instytucie Medycznym, gdzie należał do radykalnego ruchu studenckiego. Po przewrocie bolszewickim w 1917 roku wstąpił do Armii Czerwonej i niebawem zaczął robić karierę w szeregach Czeka. Kiedy wojna domowa dobiegła końca, pracował najpierw w Kazaniu, potem na Krymie. Przyjechał do Pragi po krótkim okresie zatrudnienia w centralnym aparacie wywiadu zagranicznego w Moskwie, gdzie wylądował, gdy został wydalony z Litwy w związku z działalnością szpiegowską.

Z chwilą jego przyjazdu do Pragi nastały trudne czasy dla sowieckich szpiegów w Czechosłowacji. Niezwykle popularny prezydent kraju, Tomáš Masaryk, zajął nieprzejednane stanowisko antyradzieckie. Ponieważ w przypadku misji kwestie handlowe były drugorzędne wobec szerzenia ideologii komunistycznej i szerokiego zakresu działalności propagandowej, ta sowiecka instytucja znalazła się pod ścisłym nadzorem policyjnym. By mieć ją stale na oku, policja ustawiła kiosk z wyrobami tytoniowymi tuż obok ogrodzenia wokół Villa Teresa. Zarówno radzieccy, jak i czescy obywatele byli tam często zatrzymywani na przesłuchanie. Na łamach miejscowej prasy, z wyjątkiem komunistycznego organu „Rudé Právo”, roiło się od tytułów w rodzaju Szpiedzy sowieckiej dyplomacji, Kiedy Villa Teresa zostanie oczyszczona? czy Kolejna prowokacja sowieckiej misji handlowej.

REKLAMA

Dnieprow zaproponował zmianę kursu radzieckiej działalności szpiegowskiej w Czechosłowacji. W związku ze znaczącą obecnością rosyjskich emigrantów, którzy z końcem wojny domowej uciekli przed bolszewickimi oddziałami, Praga stanowiła wylęgarnię przeróżnych grup o nastawieniu anty¬sowieckim. Uchodźcy wciąż mieli nadzieję, że uda się cofnąć falę historycznych zmian i przywrócić w ojczyźnie dawny porządek. Starając się osiąg¬nąć ten cel, przygotowywali tajnych agentów, którzy mieli penetrować terytorium sowieckie.

Tomáš Garrigue Masaryk (fot. Josef Jindřich Šechtl/ Creative Commons Uznanie autorstwa – Na tych samych warunkach 3.0.)

Obracając się w kręgach praskich wyższych sfer, Dmitrij nawiązał kontakt z synem tajnego radcy czechosłowackiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Człowiek ten nie tylko zapoznawał go ze szczegółami poufnych posiedzeń ministerstwa, ale też poinformował o szkole dla szpiegów funkcjonującej w Pradze. Emigrant rosyjski, generał Inostrancew, i jego żona prowadzili prywatne Liceum Języka Rosyjskiego, którego program nie ograniczał się do ćwiczeń językowych. Szkoła była poligonem dla ludzi mających wniknąć w radzieckie społeczeństwo. Pod kierunkiem generała, dzięki dokładnej analizie sowieckich gazet i kronik filmowych, studenci uczyli się codziennych zachowań i zwyczajów Rosjan wszelkich zawodów i środowisk – funkcjonariuszy partyjnych, oficerów armii, ludzi zatrudnionych w przemyśle, przedstawicieli inteligencji, robotników, a nawet przestępców.

Inostrancew oceniał cechy fizyczne i osobowościowe swoich uczniów i pomagał im się wcielać w najbardziej odpowiednie dla nich role. Dostarczał im właściwe ubiory, nie wyłączając takich akcesoriów jak haftowane czapki (tiubietiejki), przeznaczone dla agentów, których zadaniem była penetracja jednej z radzieckich republik w Azji Środkowej, albo cienkie paski skórzane, jakie mieli nosić przyszli „mieszkańcy” Kaukazu. Szkoła działała od 1919 roku, a jej pierwszymi uczniami byli oficerowie pobitej Białej Armii, którzy za sprawą tajnych operacji pragnęli przyłączyć się do walki z bolszewizmem. Jak dowiedział się jednak Dmitrij, szkoła ta przyciągała też zawodowych oficerów wywiadu z Anglii, Francji, Włoch i Szwecji.

REKLAMA

Pod jakimś niewinnym pretekstem Dmitrij nawiązał luźną znajomość z dwojgiem studentów – starszym porucznikiem marynarki brytyjskiej Edgarem Youngiem i jego żoną Geraldine. Małżonkowie planowali wspólnie infiltrować teren Związku Radzieckiego. Żeby mieć kogoś do pomocy w odkrywaniu sekretów szkoły, Dmitrij zaangażował niejakiego Josepha Leppina (kryptonim PEEP), studenta prawa Uniwersytetu Praskiego i członka czechosłowackiej Młodzieżowej Ligi Komunistycznej. Urodzony w Pradze w 1906 roku, Leppin posługiwał się biegle angielskim i francuskim, był wysoki i szczupły, sprawiał wrażenie intelektualisty i interesował się sztuką. Stał się najbardziej zaufanym współpracownikiem Dmitrija i brał z nim udział w wielu operacjach. Wraz z Leppinem i Gieorgijewem Dmitrij obserwował szkołę przez dwadzieścia cztery godziny na dobę i sfotografował wszystkich studentów, którzy wchodzili na jej teren. Jak ujawnia w lekko zawoalowanym obrazie swej pracy szpiegowskiej – pod postacią scenariusza filmowego Szczedryje Sierpcem (Szczodrzy sercem) – udało mu się w końcu włamać do mieszkania Inostrancewów i sfotografować dokumentację szkolną wraz z adresami i odciskami palców zarówno studentów, jak i absolwentów.

Równolegle z działalnością wywiadowczą Dmitrij próbował kontynuować swoją edukację. Jeszcze w roku 1925 został zmuszony do rezygnacji ze studiów na Wydziale Prawa Rosyjskiego. Praca na pełnym etacie w misji handlowej i funkcja przewodniczącego Związku Studentów Obywateli ZSRR w Czechosłowacji nie współgrały z uczęszczaniem na zajęcia przygotowujące prawników imperium rosyjskiego, które jakoby miało się wkrótce odrodzić, wyzwolone z rąk bolszewickich. Jak wynika z jego dokumentacji studenckiej, w roku akademickim 1924/1925 zdał tylko jeden egzamin (jedyny, do którego przystąpił). W październiku 1925 roku kierownictwo wydziału wezwało go na rozmowę w celu wyjaśnienia przyczyn braku postępów w nauce. Nie podał żadnych powodów tłumaczących zaniedbywanie studiów; nie złożył też wymaganego podania i wkrótce został usunięty z uczelni.

Nie jest do końca jasne, jak w tym okresie wyglądała jego dalsza edukacja. W swoich wspomnieniach napomyka o krótkotrwałych studiach medycznych na Uniwersytecie Praskim. Potem, w lecie 1927 roku, zapisał się na wydział prawa Ukraińskiego Wolnego Uniwersytetu – innej emigracyjnej uczelni z wykładowym rosyjskim. W 1928 roku obronił pracę zatytułowaną Powstanie i formowanie się prawa w świetle nauki Marksa, Lenina i Engelsa. W rezultacie awansował na stanowisko doradcy ekonomicznego misji. Napisał i opublikował kilka artykułów w prasie specjalistycznej, wydawał też biuletyn o tematyce ekonomicznej. Znajomość gospodarczych zagadnień państw zachodnich miała mu się niezwykle przydać w przyszłej działalności szpiegowskiej.

REKLAMA

Pomimo ówczesnych sukcesów zawodowych Dmitrij nie był jeszcze świadomy pewnego niepodważalnego faktu, o którym w późniejszym życiu miał się boleśnie przekonać – mianowicie tego, że żaden z pracowników tajnych służb sowieckich nie cieszył się pełnym zaufaniem; każdy był narażony na bezustanne podejrzenia. Jak wynika z dokumentacji Dmitrija przechowywanej w KGB, pierwszy niepokojący sygnał pojawił się piątego marca 1926 roku i nadszedł z jego stron rodzinnych – przesłał go przedstawiciel OGPU na Kaukaz Północny w formie listu do Wydziału Zagranicznego OGPU, informując moskiewskich kolegów, że zatrudnienie Dmitrija Bystrolotowa w sowieckiej misji w Pradze jest być może błędem. W liście zasugerował także rozwiązanie tego problemu: „Pozwolić Bystrolotowowi na powrót do Związku Radzieckiego, konkretnie do Anapy, i tam go aresztować”.

Niemniej jednak w odpowiedzi na ów sygnał ten sam Artuzow, który, jak się wydaje, sprawdził Dmitrija i udzielił błogosławieństwa jego szpiegowskiej karierze, poprosił, by go nie aresztować, kiedy stanie na rodzinnej ziemi, a w drugim liście zaproponował, by „w razie przyjazdu Bystrolotowa poddać go, w miarę możności, obserwacji i donieść o rezultatach”. Dmitrij nie był też świadomy tego, że jego listy do matki są rutynowo otwierane. Dwunastego grudnia 1928 roku przedstawiciel OGPU na Kaukaz Północny donosił o wakacjach Dmitrija planowanych na czerwiec następnego roku i prosił o instrukcje co do „środków, jakie należy podjąć w celu sekretnego aresztowania”.

Armata kaliber 75 mm produkowana w okresie międzywojennym przez zakłady Škoda (fot. Pudelek (Marcin Szala), opublikowano na licencji Creative Commons Attribution-Share Alike 3.0 Unported).

Choć Dmitrij nie został aresztowany, wydaje się, że pod koniec 1929 roku przestało mu dopisywać zawodowe szczęście. W działalności szpiegowskiej doznał kilku niepowodzeń i porażek. Najpierw przypadkowo zdekonspirował jednego ze swych czeskich agentów, inżyniera zatrudnionego w zakładach Škody, prawdopodobnie człowieka, dzięki któremu zdobył tajemnice hartowania luf armatnich.

Pewnego dnia Dmitrij napisał do niego niewinny list – sygnał do spotkania w ustalonym miejscu kontaktowym, czyli w barze kawowym hotelu Steiner. Mając na głowie mnóstwo pracy, polecił portierowi z misji zanieść list do miasta i wrzucić do jednej ze skrzynek pocztowych – zwyczajowy środek bezpieczeństwa, który sam stosował. Zajęty innymi obowiązkami, portier położył kopertę na stosie korespondencji przeznaczonej do wysyłki. Kiedy inżynier pojawił się kilka dni później w barze, Dmitrij zauważył, że stało się coś złego. Posłuszny zwykle i uległy mężczyzna z trudem ukrywał wściekłość. Zamiast się przywitać i spytać, czy może się dosiąść, rzucił kopertę na stół i syknął:

REKLAMA

– To pański list?

– Mój – odparł Dmitrij.

– Proszę spojrzeć jeszcze raz!

– Mój.

– Więc co to jest, jeśli wolno wiedzieć?

Odwrócił kopertę, na której, tak jak na innych przesyłkach nadawanych przez sowiecką misję handlową, widniała naklejka reklamowa z czerwoną gwiazdą i sloganem: „Pijcie Rosyjską Herbatę!”. W sytuacji, gdy rząd czechosłowacki śledził uważnie działania misji, otrzymanie listu z taką naklejką dowodziło niezbicie, że inżynier jest „źródłem”. Najprawdopodobniej człowiek ten znajdował się już pod obserwacją policyjną.

Powyższy fragment pochodzi z:

Emil Draitser
„Szpieg Stalina”
cena:
49,99 zł
Tytuł oryginalny:
„Stalin's Romeo Spy
Wydawca:
Andrzej Findeisen - A.M.F. Plus Group
Okładka:
twarda, 400 stron + 16 foto wkładka
Liczba stron:
+ 16 foto wkładka
ISBN:
978-83-60532-32-4

Potem doszło do kolejnego niepowodzenia, nie mniej kompromitującego. Choć agenci sowieccy dostarczali misji wielu poufnych informacji dotyczących czechosłowackiej gospodarki i know-how, „Golst” polecił Dmitrijowi rozszerzyć zakres szpiegostwa przemysłowego i zwerbować sekretarza wpływowego Czeskiego Związku Przemysłowców. Mając dostęp do najpilniej strzeżonych informacji, człowiek ten (określany we wspomnieniach Bystrolotowa jedynie jako „wytworny pan Doktor”) spełniał wszelkie wymogi kandydata do „miękkiego” werbunku: żył ponad stan i był poważnie zadłużony. „Golst” poinstruował Dmitrija, by od razu przystąpił do działania i bez szczególnych ceregieli zaproponował delikwentowi znaczną sumę pieniędzy w zamian za współpracę. Dmitrij znał pobieżnie pana Doktora, gdyż od kilku lat spotykał się z nim w praskich barach i teatrach. Wypełnił instrukcje „Golsta” co do joty. Zaprosił kandydata do swojego gabinetu, zamknął drzwi na klucz i położył na biurku gruby plik banknotów. Pan Doktor zareagował natychmiast – i w sposób nieoczekiwany. Wstał i napluł Dmitrijowi w twarz. Jako doświadczony szpieg Bystrolotow potrafił oddzielić godność osobistą od pracy zawodowej. „Chybił ze zdenerwowania – zauważa nonszalancko we wspomnieniach. – Nie zmieniło to jednak pewnego faktu: w Czechosłowacji byłem skończony”.

Czechosłowacja w roku 1930 (domena publiczna)

Największe jednak i najboleśniejsze niepowodzenie, jakiego doznał w Pradze, miało związek z operacją dotyczącą ambasady francuskiej. Prawdę mówiąc, zostawiło w nim głęboką ranę, z której na dobrą sprawę nigdy się nie wylizał. Ilekroć dostarczał swój łup – fotokopie najtajniejszej francuskiej korespondencji dyplomatycznej – „Golst” nie posiadał się z radości. Zapewniał Dmitrija, że centrala hojnie wynagrodzi jego wysiłki.

REKLAMA

Pewnego dnia jednak „Golst” wezwał go do swojego gabinetu i oświadczył, że centrala nakazała mu dać sobie spokój z francuskim „źródłem”. Wiadomość ta zaskoczyła i jednocześnie zdruzgotała Dmitrija. Był to jeden z nielicznych w jego szpiegowskiej karierze przypadków, kiedy sprzeciwił się nieludzkiemu traktowaniu ze strony przełożonych.

– Jestem żywym, czującym człowiekiem, nie zimną rybą – oznajmił „Golstowi”. – Jak mogę dać sobie spokój ze „źródłem”, nad którym tak ciężko pracuję od trzech lat? Zbrukałem trzy ludzkie dusze – kochanki, żony i własną. Przez trzy lata byłem skończonym draniem. A teraz, kiedy w końcu udało mi się odkryć dla ojczyzny ważne tajemnice, ty mi mówisz: „Nie potrzebujemy ich”? Gdzie byłeś wcześniej?

„Golst” tylko wzruszył ramionami. Wysunął przypuszczenie, że rozkaz zamknięcia francuskiego „źródła” wydał jakiś zdrajca, któremu groziło ujawnienie ze strony ludzi czytających poufną korespondencję dyplomatyczną.

– Tym lepiej! – zawołał Dmitrij. – Dorwiemy drania!

„Golst” zasugerował, że zdrajca przeniknął pewnie do najwyższych władz radzieckich i tym samym jest nietykalny.

„Nic nie rozumiałem, bo byłem idealistą i głupcem – wspomina Dmitrij. – Sytuacja budziła obrzydzenie, ale nie można jej było w żaden sposób zmienić”.

Poszedł zobaczyć się po raz ostatni z Marie-Eliane. Powiedział jej, że muszą się rozstać na zawsze: został nagle wezwany do Moskwy i musi natychmiast opuścić Pragę.

Reakcja Francuzki na tę wiadomość prześladowała go przez resztę życia. Najwidoczniej kobieta nie potrafiła zaakceptować faktu, że człowiek, którego kochała, od samego początku uczestniczył w operacji radzieckiego wywiadu, pomagając zastawić na nią pułapkę. Padła na kolana, objęła nogi Dmitrija i zaczęła płakać. Szlochając, spytała go, dlaczego – nim jeszcze splamiła sumienie, zdradzając sekrety swojego kraju – nie powiedziano jej, że może być w każdej chwili odwołany. „Stałem w milczeniu – wspomina Dmitrij. – Potem oderwałem jej dłonie od swoich nóg i zostawiłem ją leżącą na podłodze”.

Była to kropla, która przepełniła kielich goryczy. Dmitrij miał dosyć. Spełniając jego prośbę, praska misja handlowa przekazała mu list rekomendacyjny do Moskiewskiej Akademii Handlu Zagranicznego, gdzie miał rozpocząć studia podoktoranckie. Miał też inne plany. Od najmłodszych lat żywił ambicje artystyczne. Nawet w najbardziej dramatycznych momentach życia nie omijał okazji, by coś narysować albo zanotować. W ten sposób radził sobie z wszelkiego rodzaju wrażeniami, jakich nie szczędziło mu burzliwe życie. Teraz nadszedł czas, by dać w pełni wyraz długo tłumionym zamiarom twórczym. Chciał też wykorzystać osobiste doświadczenia związane z pobytem za granicą i napisać książkę satyryczną o burżuazyjnym życiu na Zachodzie. Miał już na koncie pewne dokonania literackie. W roku 1924 publikował w praskich gazetach artykuły o białej emigracji. W 1927, kiedy podjął studia na Wolnym Uniwersytecie Ukraińskim, pisywał do periodyków specjalizujących się w tematyce gospodarczej. Zaczął stopniowo gromadzić materiały do przyszłej książki. Na początku 1930 roku rękopis był już gotowy. Nie mógł się doczekać, kiedy zabierze go ze sobą do Moskwy i opublikuje.

REKLAMA

Przeczytaj również:

I właśnie teraz „Golst” przedstawił mu ofertę: odłożyć wszystkie plany na później i podjąć na nowo karierę szpiega w Berlinie. Oferta ta nie pojawiła się jednak ni stąd, ni zowąd. Latem 1925 roku, po przyjeździe do Moskwy i rozmowie z Artuzowem i Gorbem, Dmitrij otrzymał polecenie odbycia podróży z Pragi do Helsinek. Tam, w małej restauracji, doszło do tajnego spotkania z Michaiłem Trilisserem, ówczesnym szefem Wydziału Zagranicznego OGPU. O dobrych agentów zajmujących się werbunkiem było bardzo trudno. Podczas spotkania Trilisser starał się zbadać nastawienie Dmitrija względem planów przeniesienia go do Niemiec. Być może on sam już o tym zapomniał, ale teraz, po kilku latach, kiedy był zdecydowany wracać do Rosji, wyglądało na to, że przełożeni zdecydowali się ponowić ofertę.

Potsdamer-Platz w Berlinie, koniec lat 20. (domena publiczna).

Propozycja ze strony „Golsta” wiązała się z ogromnymi wysiłkami, jakie podejmował wówczas Związek Radziecki, by stworzyć nową armię nielegalnych agentów OGPU i zainstalować ich w krajach zachodnich. Istniały po temu konkretne powody. Wiosną 1927 roku radziecka sieć szpiegowska o zasięgu globalnym doznała poważnego uszczerbku. W ciągu dosłownie kilku miesięcy namierzono szpiegów sowieckich w ośmiu krajach: Polsce, Turcji, Francji, na Litwie, w Szwajcarii, Austrii, Japonii i Wielkiej Brytanii. W wyniku tych wywiadowczych skandali Wielka Brytania, którą Sowieci uważali za swego najniebezpieczniejszego wroga, zerwała nawet stosunki dyplomatyczne ze Związkiem Radzieckim. Stalin, sprawujący już w tym czasie pełnię władzy, był przekonany o istnieniu dobrze zorganizowanego spisku państw zachodnich, mającego na celu zniszczenie Rosji sowieckiej. I brak dowodów na zawiązanie takiego spisku przypisywał niedostatecznym wysiłkom podejmowanym przez wywiad radziecki. Domagał się ich znacznego nasilenia. Zgodnie z jego życzeniem Biuro Polityczne postanowiło w styczniu roku 1930 dokonać reorganizacji wywiadu zagranicznego i zintensyfikować jego działania.

REKLAMA

Aresztowania dotyczyły głównie agentów pracujących w misjach sowieckich i przebywających legalnie w danym kraju; aby zatem uniknąć powtórki podobnych skandali, główna działalność szpiegowska miała spoczywać na barkach agentów nielegalnych. W razie wpadki można było zaprzeczyć jakimkolwiek oficjalnym związkom z takim szpiegiem. Tym samym najbardziej pożądanymi przymiotami przyszłych agentów stały się znajomość języków obcych i umiejętność przenikania do wyższych warstw społeczeństw zachodnich. Biorąc pod uwagę masowe prześladowania dawnej arystokracji przed wojną domową i później, trudno było znaleźć odpowiednich ludzi. Wszystko wskazuje na to, że Artur Artuzow, nowo mianowany zastępca szefa Wydziału Zagranicznego OGPU, przypomniał sobie o młodym człowieku, który odebrał arystokratyczne wychowanie, a którego prześwietlał wiosną 1925 roku – o Dmitriju Bystrolotowie.

Dmitrij tłumaczy decyzję przyjęcia oferty swoją romantyczną wizją szpiegowskiego fachu: „Staną przede mną otworem wszystkie kraje świata. Będę podróżował przez jakieś pięć lat, a potem wrócę do Moskwy i pójdę na akademię, ale jako inny człowiek, bardziej doświadczony i użyteczny”.

Był jeszcze jeden bodziec, o wiele silniejszy. W przeciwieństwie do poprzedniego stanowiska, jakie Dmitrij zajmował w misji handlowej, gdzie chronił go immunitet dyplomatyczny, działanie w podziemiu, pod przybranym nazwiskiem, wiązało się z ogromnym ryzykiem. Nie mógł się spodziewać żadnej ochrony i musiał polegać wyłącznie na własnym sprycie i inteligencji. I – jak ostrzegł go Artuzow podczas rozmowy – praca agenta werbunkowego była najniebezpieczniejsza. Należy bardzo ostrożnie stąpać i bezbłędnie oceniać ludzkie charaktery. Sam rodzaj zadania wymagał, by ujawniać się potencjalnemu agentowi, nim ten zdecyduje, czy zmienić stronę. Każda błędna decyzja mogła się okazać fatalna w skutkach.

Aleksander Orłow (domena publiczna).

Szefowie OGPU wierzyli, że zachodnie kontrwywiady działają na takich samych zasadach jak ich własna służba i że mają wolną rękę w kwestii życia lub śmierci zagranicznego szpiega. Byli przekonani, że gdy zostanie złapany, czekają go tortury, uwięzienie, a nawet rozstrzelanie bez sądu. Tak więc przed wysłaniem jednego ze swych ludzi za granicę pracownicy sowieckiego wywiadu upewniali się, że jest on świadomy śmiertelnego zagrożenia. Radzili mu, by w razie schwytania zachował się „jak mężczyzna” – innymi słowy, popełnił samobójstwo.

REKLAMA

Ryzyko związane z nowym przydziałem nie dość, że nie zniechęciło Dmitrija, to jeszcze sprawiło, że praca wywiadowcza wydała mu się bardziej pociągająca, a jej urok nieodparty. Sowiecki as wywiadu Aleksander Orłow potwierdza, że „niebezpieczna działalność w podziemiu [była] otoczona w Moskwie taką aurą heroizmu, że niejeden pracownik wywiadu, niezależnie od swej oficjalnej służby za granicą, starał się za wszelką cenę otrzymać ten niezwykle ryzykowny przydział; była to dla niego kwestia honoru i osobistej dumy”. Dmitrij wierzył, że nimb bohaterstwa stłumi w nim poczucie niższości, które towarzyszyło mu od najwcześniejszych lat życia.

Choć wersy jednej z Puszkinowskich małych tragedii – Uczta podczas dżumy – przytacza wiele lat od podjęcia decyzji o zejściu do podziemia wywiadowczego, to jednak odnoszą się one do jego działalności szpiegowskiej za granicą. W gruncie rzeczy był to jeden z najbardziej znaczących powodów owego brzemiennego w skutki kroku.

Jest upojenie w boju, jest na

Brzegu przepaści mrocznej bez dna

I w rozwścieczonym oceanie,

Gdy w burzy wrą odmętów szumy,

I w afrykańskim huraganie,

I w śmiercionośnym tchnieniu Dżumy.

Wszystko, czym grozi noc straszliwa,

Dla śmiertelnego serca skrywa

Rozkosze niepojęte! Może

Nieśmiertelności obietnicę!

Szczęśliwy, kto w przerażeń porze

Poznawać mógł ich tajemnice!

Więc sławmy Dżumę! Chwała Dżumie.

Powyższy fragment pochodzi z:

Emil Draitser
„Szpieg Stalina”
cena:
49,99 zł
Tytuł oryginalny:
„Stalin's Romeo Spy
Wydawca:
Andrzej Findeisen - A.M.F. Plus Group
Okładka:
twarda, 400 stron + 16 foto wkładka
Liczba stron:
+ 16 foto wkładka
ISBN:
978-83-60532-32-4

Kiedy Jolanta z niechęcią przyjęła pomysł wyjazdu do Berlina i próbowała namówić Dmitrija, by wrócił do Moskwy, ten początkowo się zgodził. Lecz gdy następnego ranka „Golst” zjawił się ponownie, Dmitrij (niespodziewanie nawet dla samego siebie) odpowiedział: „Tak”. W nocy spalił swoje rękopisy i wszystkie dzieła literackie. Zostawił tymczasowo Jolantę w Pradze, wsiadł do pociągu jadącego do Moskwy i na pierwszej stacji przesiadł się do pociągu zdążającego w kierunku Berlina. Tym samym towarzysz Bystrolotow zniknął na dobre. Teraz Dmitrij stał się nielegalnym agentem wywiadu o kryptonimie ANDRIEJ, zmienionym później na HANS.

Pierwszym krokiem w podziemnej działalności wywiadowczej było przyjęcie nowej tożsamości. „Golst” podsunął Dmitrijowi sposób zdobycia legalnego paszportu. Wymagało to wyjazdu do Gdańska, który od roku 1920, na mocy traktatu wersalskiego, otrzymał status wolnego miasta pod zwierzchnictwem Ligi Narodów. Dziekan tamtejszego korpusu dyplomatycznego miał prawo wydawać paszporty wedle własnego uznania. Obowiązki dziekana pełnili na zmianę przedstawiciele różnych nacji. Tego roku funkcję tę sprawował konsul generalny Grecji, niejaki Henry Habert. „Golst” uprzedził Dmitrija, by nie dał się zwieść dostojeństwu tego człowieka, ponieważ, jak ustaliła OGPU, był on przestępcą, członkiem międzynarodowego gangu handlarzy narkotyków, którzy zdołali przeniknąć do Ligi Narodów. Sam Habert nie był nawet Grekiem, tylko Żydem z Odessy.

REKLAMA
Międzywojenny Gdańsk (fot. Mendel, ze zbiorów Bundesarchiv, Bild 101II-MN-1594-11, opublikowano na licencji Creative Commons Attribution-Share Alike 3.0 Germany).

Dmitrij wiedział, że może działać. Przypomnijmy, że przekroczył już raz radziecką granicę w Batumi, wmawiając straży celnej, że nie jest Rosjaninem, lecz włoskim marynarzem. Aby uniknąć prześladowań ze strony załogi „Farnaiby”, z powodzeniem udał atak wściekłości. I gdy doszło do kompromitacji pana Fischera, odegrał rolę wpływowego adwokata, który mógł wyciąg¬nąć nieszczęśnika z kłopotów.

– Wasza ekscelencjo – powiedział Dmitrij po angielsku, wchodząc do luksusowej rezydencji dziekana. Usiadł na brzegu krzesła przed imponującym starszym człowiekiem z monoklem w oku, w gorsie i białych szelkach. – Proszę pomóc nieszczęsnemu rodakowi. Właśnie skradziono mi walizkę razem z paszportem.

– Gdzie się pan urodził?

– W Salonikach.

– Ma pan świadectwo urodzenia?

– Niestety! Spłonęło dziesięć lat temu w pożarze ratusza miejskiego.

(Jeszcze przebywając w Konstantynopolu, Dmitrij słyszał o pożarze w Salonikach, kiedy to uległo zniszczeniu wiele dokumentów).

– Która z greckich ambasad może potwierdzić pańską tożsamość?

– Żadna.

– Czy ktokolwiek w Grecji może ręczyć za pana?

–Niestety, nigdy nie widziałem kraju rodzinnego. Moi rodzice uciekli stamtąd, kiedy byłem jeszcze dzieckiem.

– Jak się pan nazywa?

– Alexander S. Gallas.

– Mówi pan po grecku?

– Przyznam ze wstydem, że nie. Ani słowa.

– No cóż – oznajmił Habert. – Obawiam się, że nie mogę panu pomóc. Do widzenia!

W tym momencie Dmitrij położył na biurku dziekana dwieście dolarów.

– Co to takiego? – spytał Habert.

– Datek dla biedaków z Gdańska.

– To nie instytucja charytatywna. Niech pan zabierze swoje pieniądze i się wynosi.

Uświadomiwszy sobie, że z pierwszym zadaniem idzie mu kiepsko, Dmitrij postanowił działać bardziej agresywnie. Najwidoczniej zainspirowały go amerykańskie filmy z tego okresu: w 1928 roku w Europie pojawiły się na ekranach kin Światła Nowego Jorku, pierwszy całkowicie dźwiękowy film, o dziewczynie z chóru zadającej się z gangsterami. Robiąc groźną minę, Dmitrij wyjął paczkę amerykańskich papierosów, wetknął sobie jednego do ust i nad papierami, które leżały przed dziekanem, skrzesał zapałkę.

Habert spojrzał na niego z oburzeniem, ale Dmitrij warknął chrapliwie, posługując się amerykańskim slangiem:

– Zamknij mordę. Potrzebuję paszportu. I to w try miga!

Habert zbladł.

– Skąd pan jest?

Kilka dni wcześniej Dmitrij przeczytał w berlińskich gazetach o skandalu międzynarodowym: w śródmieściu Singapuru zastrzelono w biały dzień szefa brytyjskiej policji, w stopniu pułkownika. Morderca uciekł, ustalono jednak, że był amerykańskim gangsterem, handlarzem narkotyków i szpiegiem pracującym dla Japonii.

– Z Singapuru – odparł Dmitrij.

– Wie pan, co tam się stało?

– Wiem.

– I wie pan, kto zabił pułkownika?

– Tak. Ja.

Habert pod dyktando Dmitrija wypełnił drżącymi palcami puste kartki w paszporcie.

– Proszę wziąć dokument. To wszystko.

– Nie, to nie wszystko. Niech pan mi da jeszcze ten portret króla greckiego – powiedział Dmitrij, wskazując obraz nad biurkiem.

Habert już miał wyjąć obraz z ram oplecionych wstążkami w narodowych barwach greckich, białej i niebieskiej, ale Dmitrij go powstrzymał.

– Proszę tego nie dotykać, chcę dostać obraz z ramą. Chodzi o idiotów ze służby celnej. Jasne?

Habert odprowadził swego gościa do drzwi. W tym momencie Dmitrij wykonał fałszywy ruch: znowu wcielił się w grzecznego i kulturalnego greckiego uchodźcę, jakiego próbował udawać na początku wizyty. Wzbudziło to podejrzliwość dziekana, który nagle chwycił Dmitrija wpół i spytał po rosyjsku:

– Jesteś z Moskwy?

Zaskoczony Dmitrij miał już odpowiedzieć po rosyjsku, ale zreflektował się w ostatniej chwili i odparł po angielsku:

– Ja... nie znam polskiego.

– Och, proszę mi wybaczyć – odparł dziekan. – Jestem zmęczony. Pomyliłem się, sir.

Dmitrij uznał wizytę u dziekana za pierwsze małe zwycięstwo w swym nowym „podziemnym” życiu. Co więcej, doszedł do wniosku, że postać amerykańskiego gangstera pracującego dla wywiadu japońskiego jest bardzo przydatna; miał się nią jeszcze często posługiwać w przyszłych operacjach.

Zdobycie legalnego paszportu było zaledwie pierwszym krokiem w tworzeniu bazy operacyjnej na obcym terytorium. Teraz Dmitrij musiał opracować starannie liczne szczegóły, tak aby jego przybrana tożsamość nie wyróżniała się z otoczenia. Nie wolno było zaniedbać żadnej zasady ostrożności. Jak powiedział mi w trakcie naszej rozmowy:

– Jeśli udajesz handlarza śledzi, to musisz umieć odróżniać jednego śledzia od drugiego – norweskiego, oceanicznego, piklinga. Trzeba się nauczyć, jak się porusza i mówi handlarz śledzi. Trzeba cuchnąć śledziami.

Ponieważ postanowił uchodzić za greckiego kupca, najpierw obszedł greckie sklepy w Berlinie i nawiązał przygodne znajomości z kilkoma właścicielami. By usprawiedliwić nieznajomość greckiego, powtarzał historyjkę, którą opowiedział podczas spotkania z Habertem: jego rodzice uciekli z Grecji, kiedy był jeszcze małym dzieckiem, on jednak w głębi duszy czuje się prawdziwym Grekiem.

Następnie przystąpił do miejscowej parafii Cerkwi greckiej. Zaprzyjaźnił się z greckimi studentami i turystami uczęszczającymi na nabożeństwa. Po powrocie do ojczyzny przysyłali mu listy i kartki z greckimi znaczkami. Na ścianach swojego mieszkania powiesił obrazy, które przedstawiały jego „rodzinne miasto” Saloniki. Na wypadek śledztwa policyjnego sama obecność tych rekwizytów miała potwierdzać jego narodowość.

Berlin, początek lat 30. (fot. ze zbiorów Bundesarchiv, Bild 183-J1002-0500-002, opublikowano na licencji Creative Commons Attribution-Share Alike 3.0 Germany).

Należało teraz stworzyć legalną przykrywkę biznesową, taką, która pozwalałaby mu bez wzbudzania podejrzeń podróżować po kraju i za granicą. Musiała ona także stanowić wiarygodne źródło jego dochodów. Najpierw OGPU uczyniło go przedstawicielem do spraw sprzedaży, pracującym dla pewnego duńskiego biznesmena, niejakiego Skau-Cheldsena, który handlował ekskluzywnymi krawatami. Jednakże po dokonaniu obliczeń Dmitrij doszedł do wniosku, że taka przykrywka jest zbyt cienka. Jego prowizja nie starczyłaby na wystawne życie i wydatki związane z podróżami. Musiał stworzyć jakiś legalny biznes, dostatecznie dochodowy, by dzięki niemu finansować operacje wywiadowcze.

Wykorzystując swą wiedzę ekonomiczną, zaproponował stworzenie przedsiębiorstwa importowo-eksportowego zajmującego się handlem odpadami dziewiarskimi. Lokalizacja firmy w Amsterdamie byłaby niezwykle korzystna dla radzieckiej siatki wywiadowczej we wszystkich krajach zachodnioeuropejskich. W tym celu OGPU skontaktowało Dmitrija z niejakim Baruchem (Bernardem) Dawidowiczem, wujem sowieckiego rezydenta w Londynie. Człowiek ten znał się trochę na imporcie polskich odpadów i przerobie makulatury. Dmitrij mianował go dyrektorem nowo powstałej firmy; jej nazwę, GADA, tworzyły dwie pierwsze litery pseudonimu Dmitrija (Gallas) i nazwiska dyrektora.

Powyższy fragment pochodzi z:

Emil Draitser
„Szpieg Stalina”
cena:
49,99 zł
Tytuł oryginalny:
„Stalin's Romeo Spy
Wydawca:
Andrzej Findeisen - A.M.F. Plus Group
Okładka:
twarda, 400 stron + 16 foto wkładka
Liczba stron:
+ 16 foto wkładka
ISBN:
978-83-60532-32-4

By ułatwić rozkręcenie interesu, Dmitrij nawiązał znajomość z wpływowym bankierem i biznesmenem Izraelem Pollackiem. Tak się złożyło, że był on także opiekunem nielegalnego burdelu funkcjonującego w dzielnicy, w której Dmitrij wynajął duże mieszkanie. Zdobył zaufanie tego człowieka, oczarował go i niebawem, dzięki jego rekomendacji, otworzył sobie konto w jednym z amsterdamskich banków i przystąpił do lokalnej izby handlowej. Dawidowicz ze swej strony został członkiem lokalnej parafii i – także za pośrednictwem innych kongregacji – nawiązał konieczne kontakty biznesowe.

GADA zajmowała się oficjalnie hurtowym handlem suknem wełnianym. W rzeczywistości jednak wszystko było oparte na oszustwie. Najpierw firma zbierała wysokogatunkowe odpadki i ścinki na terenie całej Holandii, a także w Belgii, Anglii, Danii i innych krajach skandynawskich. Następnie surowiec był przesyłany do Łodzi, gdzie Dawidowicz pilnował, by te resztki zmieszały się z odpowiednio dużymi ilościami wełny. Końcowym rezultatem tych zabiegów było „wysokiej jakości” sukno wełniane. Pewien artysta belgijski (być może członek miejscowej partii komunistycznej; Dmitrij określa go mianem „towarzysz Gan van Looi), zatrudniony przez jedną z większych brytyjskich firm tekstylnych, dostarczał przedsiębiorstwu wzory na następny sezon. Sfałszowane sukno łódzkie przypominało do złudzenia oryginalny materiał. By sprawiało wrażenie całkowicie autentycznego, bele dostarczano do pewnego sklepu w Anglii, gdzie na ich brzegach wytłaczano napis: „Made in England”. Sprzedawano je następnie z dużym zyskiem w odległych miejscach globu, takich jak kontynent afrykański czy Ameryka Południowa. Tym samym Dmitrij i inni agenci OGPU dysponowali trwałą bazą, zapewniającą zarówno wiarygodne zajęcie, jak i finanse konieczne do przeprowadzania tajnych operacji w Europie Zachodniej.

Mając już tak dobry kamuflaż i zasoby pieniężne, Dmitrij przystąpił do „lotnego oddziału”, grupy tajnych agentów radzieckich, którzy mogli bez trudu i wzbudzania podejrzeń przekraczać granice wielu krajów europejskich. Zadania otrzymywał z nielegalnej rezydentury OGPU w Berlinie, kierowanej przez Borysa Bazarowa (kryptonim KIN). W rzeczywistości człowiek ten nazywał się Borys Szpak. Osiem lat starszy od Dmitrija, miał podobny życiorys. Z wykształcenia zawodowy oficer, podczas wojny domowej walczył najpierw w Białej Armii, ale po klęsce generała Denikina w południowej Rosji uciekł do Turcji, a potem osiedlił się w Berlinie. Tak jak uczynił to Dmitrij w Pradze, Bazarow – rozczarowany „sprawą białych” – zaoferował swe usługi rezydentowi OGPU w Berlinie i zaczął karierę jako agent wywiadu. Znał kilka zachodnioeuropejskich i słowiańskich języków (niemiecki, francuski, angielski, bułgarski i serbsko-chorwacki). Odznaczał się idealnym wyglądem jak na szpiega: był niskim rudowłosym człowiekiem o ruchliwej twarzy, nieśmiałym i nierzucającym się w oczy; bez trudu potrafił się wtopić w tłum uliczny.

Choć rezydujący w Berlinie, Bazarow kierował działaniami nielegalnych agentów sowieckich nie tylko w Niemczech, ale też w innych krajach, między innymi w Anglii. Jego grupa zbierała informacje na temat brytyjskiej gospodarki i stosunków z Niemcami, a także zdobywała inne sekrety państwowe.

Zajezdnia kolejki U-Bahn w Berlinie, początek lat 30. (fot. Willy Pragher, ze zbiorów Landesarchiv Baden-Württtemberg, opublikowano na licencji Creative Commons Attribution 3.0 Unported).

Kiedy Dmitrij zamieszkał w Berlinie i zaczął działać jako nielegalny agent pod nadzorem Bazarowa, w jego życiu prywatnym doszło do dramatu. Przebywał w Niemczech już od czterech miesięcy, gdy Jolanta, jako agentka sowiecka, otrzymała niebezpieczną misję do wykonania. Miała najpierw pojechać na Węgry, a następnie, posługując się fałszywym paszportem brytyjskim, przekroczyć z paczką tajnych dokumentów granicę węgiersko-austriacką. Najwidoczniej znajdowała się już pod obserwacją policyjną. Na niewielkiej stacji kolejowej po węgierskiej stronie żandarmi próbowali wyciągnąć ją z pociągu. Jolanta stawiła opór i zaczęła krzyczeć po angielsku. Amerykańscy i brytyjscy turyści, świadkowie tego zajścia, uznali, że jest bez powodu prześladowana przez węgierskich strażników, i stanęli w jej obronie. Jolanta zdołała zamknąć się w przedziale. Pociąg tymczasem ruszył, a kiedy żandarmom udało się w końcu sforsować drzwi przedziału – przekroczył już granicę. Jolantę aresztowano po austriackiej stronie, a jej bagaż skonfiskowano. Dmitrij określa jego zawartość niezbyt precyzyjnie – „dość kompromitujący materiał z punktu widzenia władz austriackich”. Podczas procesu pojawiły się inne „poważne dowody”, co przypieczętowało jej los: austriacki sąd wojskowy skazał ją na pięć lat odosobnienia w więzieniu wojskowym”.

Aresztowanie Jolanty zdruzgotało Dmitrija. Jak wynika z opisu pierwszych czterech miesięcy jego nowego życia, pomimo marzeń o aureoli bohatera nie bardzo wiedział, dokąd właściwie zmierza i co się z nim dzieje. Opisuje ten okres jako „niekończącą się burzową noc, przez którą przedziera się dwoje ludzi [on i jego żona]. I teraz, gdy ona doznała klęski, on podążał dalej w samotności. Potykając się i upadając, a potem podnosząc się uparcie, biegł przed siebie, aż w końcu zniknął w czarnej ciemności, która prowadziła... dokąd? Och, gdyby to wtedy wiedział!”.

Ze względów bezpieczeństwa Dmitrij nie mógł odwiedzić Jolanty w czasie jej wiedeńskiego procesu i śledził jego przebieg w gazetach. Za pośrednictwem osób trzecich zatrudnił dobrego adwokata. Kiedy Jolantę skazano, wysyłał jej paczki ze wszystkim, czego tylko potrzebowała albo mogłaby potrzebować. Ale, czego później żałował, nie odwiedził jej od razu. Ponownie przedkładając wyższą sprawę nad życie osobiste, był zajęty wykonywaniem pilnych zadań zlecanych przez OGPU. Podróżował intensywnie po całej Europie – do Stambułu, Oslo, Warszawy, Londynu i Lizbony. Uspokajał sumienie, wmawiając sobie, że poświęcił wszystko dla sprawy, której oboje ślubowali wierność, gdy decydowali się na wspólne życie.

Pewnego dnia, komentując fakt, że Dmitrij bezustannie odkłada odwiedziny u żony w więzieniu, Bazarow oświadczył:

– Zachowujesz się jak bohater.

Ta uwaga otrzeźwiła Dmitrija. Odłożył wszelkie sprawy zawodowe na bok i pospieszył do Wiednia. Kiedy już znalazł się w twierdzy, gdzie Jolanta odsiadywała wyrok, uświadomił sobie, jak poważnym błędem było odwlekanie tej wizyty. Miłosną pustkę, jaką po sobie zostawił, wypełniła jego dawna rywalka do serca żony, Isolde Cameron, która przebywała w sali odwiedzin. Całym swym zachowaniem dawała mu do zrozumienia, jak bardzo cierpi na samą myśl, że jej ukochana siedzi w więzieniu. Dmitrija głęboko to zraniło. Po raz pierwszy zaświtało mu w głowie, że jedynym sposobem na to, żeby pozbyć się rywalki raz na zawsze, jest morderstwo.

Nie miał jednak czasu zajmować się problemami osobistymi. Sprawy prywatne musiał odłożyć na plan dalszy. Teraz, gdy jego pobyt w Berlinie został w pełni zalegalizowany, zlecono mu pilną misję.

Powyższy fragment pochodzi z:

Emil Draitser
„Szpieg Stalina”
cena:
49,99 zł
Tytuł oryginalny:
„Stalin's Romeo Spy
Wydawca:
Andrzej Findeisen - A.M.F. Plus Group
Okładka:
twarda, 400 stron + 16 foto wkładka
Liczba stron:
+ 16 foto wkładka
ISBN:
978-83-60532-32-4
REKLAMA
Komentarze

O autorze
Emil Draitser
Dziennikarz i pisarz, publikuje między innymi w Los Angeles Times, Partisan Review, North American Review, San Francisco Chronicle i Prism International. Wykładowca rosyjskiego w Hunter College.

Wszystkie teksty autora

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści. Za darmo.
Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2023 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone