Leszek Adamczewski – „Łuny nad jeziorami. Agonia Prus Wschodnich” – recenzja i ocena
Leszek Adamczewski to autor wielu książek traktujących o poszukiwaniu skarbów i odkrywaniu tajemnic III Rzeszy. Jego prace są przede wszystkim zbiorami reportaży, tworzonymi przez historyka-amatora. Dobrze się je czyta, jednak po lekturze pozostaje więcej pytań niż odpowiedzi.
Omawiana pozycja liczy sobie 336 stron, z czego treść odautorska zajmuje 325 z nich. Książkę ozdobiono kilkudziesięcioma fotografiami i kadrami z filmów nakręconych podczas wojny. Niektóre z ilustracji są bardzo złej jakości, jednak wina leży tu nie po stronie autora czy wydawnictwa, ale niemieckich i radzieckich ekip filmowych. Brakuje jakichkolwiek map, co jest zresztą zgodne z konstrukcją książki, składającej się z luźnych obrazów połączonych jedynie przez wymiar geograficzny. Kryterium czasowe jest dla autora drugorzędne.
Przeczytaj koniecznie:
- Leszek Adamczewski, P. Piątkiewicz – „Podziemny skarbiec Rzeszy”
- Leszek Adamczewski – „Pierwszy błysk. Tajemnica hitlerowskiej broni jądrowej”
- Leszek Adamczewski – „Na dno szybu. Od Oberschlesien do Górnego Śląska”
Wbrew tytułowi, książka nie opowiada o końcu Prus Wschodnich. To zbiór opowieści o najciekawszych miejscach turystycznych i grabieży zabytków, z Bursztynową Komnatą na pierwszym miejscu. Komnata powraca zresztą wielokrotnie na kartach książki w różnych sytuacjach. Autor twierdzi, że chce ukazać pełniejszy obraz tamtych czasów, gdy w lodowatej wichurze i śnieżnej zadymce ginęły Prusy Wschodnie, pisząc jednocześnie o elbląskich latrynach, zamachu na Hitlera (w lipcu trudno o śnieg...) i XX/XXI wiecznych poszukiwaniach grobów wielkich mistrzów Zakonu. Ogólnie rzecz biorąc, autor sięga aż do 2009 roku. Trudno więc uznać tytuł książki za adekwatny do treści.
Innym elementem związanym z nastawieniem autora do opisywanych wydarzeń jest podkreślana przez niego (i uznawana za naganną) niechęć obecnych mieszkańców tych ziem do zajmowania się historią Ostpreusen. Jak pisze Adamczewski, w rozmowie z mieszkańcami Lubina usłyszał: To nie nasza historia. Trudno zgodzić się z prezentowaną przez autora oceną tej przecież naturalnej postawy. W końcu na obszarze byłych Prus Wschodnich doszło do prawie całkowitej wymiany ludności. Historia polskich osadników na tych terenach rozpoczyna się od przyjazdu długo po przejściu frontu, nie od zdobywania niemieckich miast zimą 1944/45 roku. Dla nich zniszczenie Wildenhagen nie było częścią ich historii, tylko końcowym rozdziałem obecności Niemców na tym terenie. Polacy liczą swoją historię w tym miejscu dopiero od (trzymając się tego przypadku) odbudowy Lubina. Warto o tym pamiętać, zanim zacznie się moralizować na temat chęci (lub jej braku) badania historii przez dzisiejszych mieszkańców byłych Prus Wschodnich.
Zobacz też:
- Hans von Lehndorff – „Dziennik z Prus Wschodnich”
- Węgorzewo - niezwyczajne losy zwyczajnego miasteczka
Pomijając kwestie związane z nastawieniem autora do przedmiotu jego rozważań, w pracy można znaleźć dwa niewielkie błędy. Adamczewski twierdzi, jakoby Polacy nigdy nie atakowali Prus Wschodnich. W rzeczywistości we wrześniu 1939 roku polskie jednostki dokonały kilku wypadów na przygraniczne rejony1. Z wojskowego punktu widzenia nie miały one większego znaczenia, jednak historyk powinien odnotować je z czystej przyzwoitości badawczej. Druga uwaga dotyczy zamieszczonego przez autora fragmentu: Storpedowanie Gustloffa sprawiło, że Niemcy w końcowej fazie wojny nie mieli kim obsadzić gotowych do walki okrętów podwodnych. Wyszkolone załogi U-Bootów zginęły bowiem w tamtą styczniową noc. „Wilcze stada” wielkiego admirała Karla Dönitza nie wypłynęły na ostatnie polowanie... W rzeczywistości niemieckie U-Booty walczyły do końca wojny, a ostatnie zatopienie uzyskał U-2336 w dniu 7 maja 1945 roku2.
„Łuny” to zbiór reportaży napisanych przez człowieka dysponującego dużą wiedzą i niezaprzeczalnymi umiejętnościami pisarskimi, aspirujący niepotrzebnie do miana odkrywczej czy też wstrząsającej książki historycznej. Gdyby nadać jej tytuł bardziej odpowiadający zawartości i poprawić niektóre usterki, powstałby dość ciekawy produkt wakacyjny. Niestety, tak się nie stało. W rezultacie czytelnik otrzymał do ręki interesującą lekturę, zawierającą wiele ciekawych i mało znanych szerszej publiczności informacji, mniej mówiącą jednak o „Agonii Prus Wschodnich” niż chociażby „Elbing 1945” Tomasza Stężały. Pozostaje wyrazić ubolewanie, że nie przemyślano lepiej sposobu publikacji tych ciekawych reportaży.
Redakcja i korekta: Agnieszka Kowalska