Marta Sztokfisz – „Chwile, których nie znamy. Opowieść o Marku Grechucie” – recenzja i ocena
Marta Sztokfisz od dziesięciu lat pisze książki biograficzne, w których przedstawia w sposób niezwykle interesujący losy swoich bohaterów. Po Edycie Klein czy Jerzym Hoffmanie przyszedł czas na Marka Grechutę. Szukając myśli przewodniej narracji, która zdeterminowała opowieść o jego życiu i twórczości, należy wskazać chorobę afektywną dwubiegunową. Autorka słusznie założyła, że owa przypadłość miała zasadniczy wpływ na jego poczynania, dlatego też wbrew przyjętej regule, po raz pierwszy wprost pisze o chorobie, jej objawach i codziennych trudnościach z nią związanych. Jednak nieścisłością byłoby stwierdzenie, że jest to wątek nadrzędny. Rzeczywiście, jest on bardzo istotny, ale dlatego, że pozwala lepiej zrozumieć bohatera i nakreślić jego losy.
A były to losy ciekawe, choć nie tak skandalizujące, jak na gwiazdę muzyki przystało. Marek Grechuta urodził się w 1945 roku w Zamościu. Dzieciństwo upływające pośród renesansowego miejskiego pejzażu naznaczone było konfliktem rysującym się pomiędzy rodzicami. Autorka, zgłębiając tajemnice przeszłości Grechuty, nie tylko szuka praprzyczyn jego późniejszych problemów, ale i rysuje szerokie tło codziennego życia. Czytelnik dzięki doskonałej narracji może poczuć klimat powojennego Zamościa, w którym dorastał bohater, a z którym wziął rozbrat w wieku młodzieńczym. To Kraków był jego wymarzonym miejscem do życia. Gdy wyjechał studiować architekturę, zakochał się w dawnej stolicy kraju od pierwszego wejrzenia. I było to uczucie odwzajemnione:
Magia Krakowa sprawia, że rodowici krakusi przesypiają życie. Napływowi zaś, oczarowani tym miejscem, mają przypływ adrenaliny. Młodzi, twórczy ludzie starają się być aktywni, coś robić w swojej dziedzinie. Wśród nich błyszczał Grechuta. Mówi się, że wszystko u niego było w dobrym guście. Nigdy nie ubierał się ekstrawagancko, ani się nie stroił, choć stać go było. Nie chodził też obdarty, kiedy dopiero startował w branży estradowej i nie miał nawet na kawę (s. 127).
Autorka, trzymając się klasycznie ram chronologicznych, opisuje kolejno istotne wydarzenia z życia artysty, które wzbogaca o własne refleksje związane z procesem twórczym. Tym samym momentami otrzymujemy reportaż z powstawania książki. Jest to zabieg niezwykle cenny, gdyż pozwala nie tylko zgłębić tajniki pracy pisarza „od kuchni”, ale i zrozumieć, z jakimi problemami zmaga się biograf. Co ogranicza jego działania? Jakie pułapki czyhają na niego podczas kwerend czy już podczas opracowywania materiałów? Dzięki tym osobistym spostrzeżeniom dowiadujemy się, jak żmudną pracę wykonała Marta Sztokfisz, starając się nakreślić sylwetkę Marka Grechuty, ale także czego nie udało się zrobić i dlaczego w tekście zabrakło wywiadów np. z żoną Danutą czy siostrą Anną. Dodatkowo całość wzbogacają liczne archiwalne zdjęcia, nie tylko Grechuty i jego rodziny, ale także pamiątek, które zostały po artyście.
Jednak na próżno szukać w tej historii skandali czy sensacyjnych doniesień, gdyż życie Grechuty było zaprzeczeniem gwiazdorskiego stylu bycia. Cichy, zamknięty w sobie, niezwykle wrażliwy, był wielkim artystą, którego poczynania nie wzbudzały sensacji. Z dzisiejszej perspektywy mógłby wydać się nudny i nijaki. Jeden z jego znajomych wspominał:
Nie słyszało się, by klął. Nie było w nim nic świętoszkowatego. Sprawiał wrażenie kogoś z innego świata. I to go szalenie wyróżniało, zwłaszcza w środowisku muzycznym, gdzie często się używa grubego słowa i gdzie wszyscy się kłócą. A tu nagle on – nigdy niepodnoszący głosu. Rzadkość. Jego muzyka była taka sama jak jego zachowanie (s. 48).
Podobną refleksją podzielił się Marek Karewicz, fotograf, legenda artystycznej Warszawy i Krakowa:
On nie był z mojego świata – świata rozpasanego i rozwiązłego. Słuchaliśmy jazzu, balowaliśmy do rana, zmienialiśmy dziewczyny jak rękawiczki, piliśmy… A Marek, kiedy występował w Piwnicy pod Baranami, zaraz po finale, koło dwudziestej drugiej, nie zamieniwszy z nikim słowa, szedł do domu, żony i dziecka. On nawet nie reagował na zaloty kobiet (…).
Ogromna sława będąca częścią jego codzienności okazała się dla niego ciężką próbą, z której (biorąc pod uwagę pogłębiającą się chorobę) nie wyszedł obronną ręką. Jego znajomi i bliscy wiedzieli o problemach zdrowotnych. Potrafili wyczytać z jego zachowania, w jakiej kondycji aktualnie się znajduje. Wspominając jedno z przyjęć, odnotowano:
Wtedy po raz pierwszy zobaczyłem Marka w depresji. Nie krzyczał, nie awanturował się. Siedział pogrążony w ogromnym smutku, widać było, że strasznie cierpi. Nie wiedzieliśmy, co zrobić, jak mu pomóc. Próbowaliśmy go rozbawić, ale byliśmy bezradni. Nie mieliśmy kwalifikacji psychiatrycznych (s. 63).
Bez wątpienia napisanie tej książki było posunięciem niezwykle odważnym. Autorka, korzystając z niepublikowanych zapisków Wandy Grechuty (matki artysty), bogatej korespondencji, a przede wszystkim przeprowadzając rozmowy z krewnymi, przyjaciółmi i współpracownikami, nakreśliła wiarygodny, aczkolwiek bolesny portret piosenkarza. Choć twórczość Marka Grechuty do dziś cieszy się ogromną popularnością, wielu z jego fanów nie zdawało sobie sprawy z problemów, z jakimi się zmagał. Czy pisanie o chorobie psychicznej wielkiego artysty w ogóle przystoi? Czy poruszanie tak intymnych i bolesnych aspektów życia człowieka nie zrani jego bliskich? Zapewne odpowiedzi na te pytania będą zależały od poglądów. Jednak dzięki Marcie Sztokfisz czytelnik odkryje Marka Grechutę i jego twórczość na nowo. Tym bardziej trafny wydaje się dopisek na okładce „prawda bez mitu”. Warto również podkreślić, że pomimo ogromnej aktywności artystycznej Marka Grechuty i ciekawego życia, jego biografia liczy zaledwie 215 stron. Zapewne wynika to z tajemnicy, którą legenda artysty jest owiana i na straży której po dziś dzień stoi wiele osób. Autorka w jednej z rozmów przyznała, że wdowa po Grechucie, groziła prawnymi konsekwencjami użycia znaku towarowego: Marek Grechuta.
Może w grę wchodziły też inne względy, jednak pierwszy raz pisałam książkę z poczuciem, że mi przystawiono pistolet do skroni. Mam nadzieję, że ta opowieść o wyjątkowym artyście, który dał nam możliwość przeżywania pięknych wzruszeń, o człowieku, który miał dramatyczne życie, ucieszy jego fanów. Odkrywam wiele skrywanych skrzętnie faktów z życia Marka Grechuty, ale nie zaglądam mu do alkowy, do łóżka.
Od kilku miesięcy w radiu rozbrzmiewa głos Kamila Bednarka, aktualnego idola młodzieży, śpiewającego dobrze znane wersy Dni, których nie znamy. Pomijając walory nowej interpretacji, faktem jest, że dzięki niemu kolejne pokolenie Polaków znów usłyszało o Marku Grechucie. Być może część z nich sięgnie również po biografię. Dzięki Marcie Sztokfisz jest to możliwe, aczkolwiek dociekliwy czytelnik podczas lektury zada jeszcze wiele pytań, na które w tej pozycji niestety nie znajdzie odpowiedzi.
Zobacz też:
Redakcja i korekta: Agnieszka Kowalska