Piotr Gajdziński: Gierek lubił być lubiany przez wszystkich, co dla przywódcy nie jest najlepszą cechą
Magdalena Mikrut-Majeranek: Po biografii Wojciecha Jaruzelskiego „Czerwony Ślepowron”, Władysława Gomułki „Gomułka. Dyktatura ciemniaków”, przyszedł czas na Gierka i to już drugą odsłonę, bowiem poprzednia książka zatytułowana była „Gierek: człowiek z węgla”. Skąd taki wybór tematów?
Piotr Gajdziński: Okres gierkowski cały czas budzi w Polsce dość spore emocje i to pozytywne. Zarówno Edward Gierek, jak i okres lat 70. XX wieku zapisali się dobrze w pamięci polskiego społeczeństwa, choć prawdę mówiąc pamięć o tym okresie jest bardzo zmitologizowana i nieprawdziwa. Lata siedemdziesiąte zapamiętaliśmy jako czas prosperity, złote czasy PRL-u. Postanowiłem się z tym zmierzyć. W książce opisuję nie tylko Gierka, ale wielu jego współpracowników, w tym m.in. premierów Piotra Jaroszewicza, Edwarda Babiucha oraz jego następców na stanowisku pierwszego sekretarza: Stanisława Kanię i Wojciecha Jaruzelskiego. Ich kariery rozkwitły właśnie w cieniu Gierka.
M.M.-M.: Do dziś Gierek wspominany jest szczególnie na Górnym Śląsku i w Zagłębiu, choć sam był Zagłębiakiem. Najwięcej inwestycji realizował w dawnym województwie katowickim. Do dziś na drogę szybkiego ruchu łączącą Katowice z Warszawą mówi się potocznie „gierkówka”, bowiem to on był inicjatorem jej budowy. Co jeszcze powstało z jego inspiracji?
P.G.: Przede wszystkim Huta Katowice, która z ekonomicznego punktu widzenia okazała się bezsensowną inwestycją. Utopiono bowiem potężne pieniądze, a co więcej, Huta Katowice mocno uzależniała nas od Związku Sowieckiego. Miała jednak jeden pozytywny aspekt społeczny. Wcześniej na Śląsku funkcjonowało mnóstwo małych, lokalnych hut, które po pierwsze nie były w stanie produkować nowoczesnych wyrobów, a po drugie strasznie zatruwały środowisko. Jak na tamte czasy Huta Katowice była jednak stosunkowo nowoczesnym zakładem. Jej powstanie przyniosło też dość pozytywne społeczne skutki, ale jak to w Peerelu jej powstanie nie było oparte o rachunek ekonomiczny, a inwestycja się wlokła, co wydatnie zwiększyło jej koszty. Czynniki ekonomiczne nie grały jednak większej roli, to miał być taki pomnik Gierka.
Za jego czasów powstało też sporo dróg, w tym Trasa Łazienkowska, a także Dworzec Centralny w Warszawie, co też było jedną ze sztandarowych budów tamtych czasów, czy fabryka maluchów. Trzeba przyznać, że za Gierka Polska zaczęła wykopywać się z gomułkowskiej przaśności, kiedy wszystko było małe, nijakie, pozbawione rozmachu. Natomiast za Gierka rozmach był ogromny. Jak wiemy, w 1980 roku okazało się, że był on zdecydowanie ponad nasze siły. Polityka gospodarcza Gierka, oparta na zaciąganiu zachodnich kredytów, skończyła się gigantyczną klapą. Pomysł, aby brać tanie kredyty i za to budować nowoczesne fabryki, a później eksportować ich wyroby za dolary do tzw. drugiego obszaru płatniczego, spłacając kredyty i jeszcze na tym zyskując, okazał się chybiony. Gospodarka jest jednak materią znacznie bardziej skomplikowaną niż to sobie Gierek i premier Piotr Jaroszewicz, który był głównym gospodarczym guru tej ekipy, wyobrażali.
Na początku lat 70. w Polsce panowała specyficzna sytuacja gospodarcza. Kredyty były bardzo tanie, zachodnie banki były zapchane gotówką i bardzo im zależało na dawaniu kredytów, bo banki z kredytów żyją. Niestety, w 1973 roku miał miejsce kryzys naftowy, który zmienił świat. Skutkował między innymi tym, że kredyty stały się droższe. Co więcej, polskie fabryki budowane za zachodnie pieniądze i pracujące na zachodnich licencjach wytwarzały towary kiepskiej jakości, a na dodatek technologicznie były przestarzałe. Przykładem jest licencja na ciągnik rolniczy. Od jej kupna do uruchomienia produkcji minęło 5 lat, licencja nie była unowocześniana i wbrew rachubom „socjalistycznych menadżerów” wyrób z Ursusa nie podbił europejskich rynków. Takich przykładów było wiele.
Gierkowski rozmach okazał się bezsensowny i rujnujący. Dochodziło wtedy do wielu kuriozalnych sytuacji. Przykładowo, wiemy, że była gotowa pewna partia dużych fiatów z FSO, tylko nie było lakierów do ich pomalowania. Towarzysze z FSO postanowili działać. Poszli więc do premiera Jaroszewicza, a po jego interwencji sprowadzono te lakiery do Polski samolotami. Tak nie może funkcjonować żadne państwo!
M.M.-M.: Jak w skrócie można podsumować czas rządów Gierka i „epokę socjalistycznej dekadencji”, jak głosi podtytuł Pana książki?
P.G.: Trzeba powiedzieć, że w porównaniu do poprzednich epok wiele się zmieniło. Represje, które były immanentną częścią okresu bierutowskiego i w dużym stopniu okresu gomułkowskiego – zwłaszcza w jego schyłkowym okresie – zostały bardzo mocno ograniczone. Właściwie, to jeśli ktoś bezpośrednio nie angażował się w działalność opozycyjną, to nie „odwiedzał” aresztów czy więzień. Nastał czas oddechu, mocnego jak na obóz sowiecki, ograniczenia represji. One wróciły później, w latach 80., za Jaruzelskiego.
Po drugie, to okres w którym Polska stała się krajem weselszym, szybciej się rozbudowującym, bardziej kolorowym, gdzie otwarto bramy do konsumpcji, czego wcześniej, w okresie gomułkowskim, nie było. Okres gierkowski to jednak tak naprawdę czas fasadowego państwa, zwłaszcza w drugiej połowie dekady. W „Czasie Gierka” opisuję sposób funkcjonowania partii w niewielkiej miejscowości, w Wolsztynie. Tam tę fasadowość widać jak na dłoni. Państwo właściwie wówczas nie funkcjonowało. Można powiedzieć, że powiązane było sznurkiem do snopowiązałki. To też okres, w którym zwiększyła się klasowość. Niby ustrój był ustrojem bezklasowym, ale grupa partyjna żyła na znacznie wyższym poziomie niż reszta społeczeństwa, miała bowiem dostęp do dóbr większości społeczeństwa niedostępnym. Partyjna wierchuszka de facto Polskę Ludową sprywatyzowała. Proszę sobie wyobrazić, że bez zgody Komitetu Miejsko-Gminnego PZPR zależało kto zostanie szefem biblioteki, kina, a nawet zastępcą zawiadowcy stacji!
M.M.-M.: Gierek miał też inny styl rządzenia niż PRL-owscy urzędnicy, podpatrzony od generała Jerzego Ziętka. Zamiast siedzieć w gabinecie, wychodził do ludzi, wizytował budowy, zjechał też do protestujących górników, którzy w kopalni „Kazimierz-Juliusz” w Sosnowcu domagali się skrócenia czasu pracy, a straszyli wrzuceniem polityków do szybu.
P.G.: Różnica między nim a Gomułką czy Bierutem była taka, że on wcześniej nie był działaczem Kominternu. Oni wszyscy byli nauczeni działania gabinetowego, nie mieli kontaktu z robotnikami, strasznie tę „klasę robotniczą” mitologizowali. Gierek to nie był facet, który od wczesnej młodości działał w partii komunistycznej. Wychodził do ludzi, nie bał się ich. Przepracował 20 lat wśród robotników i potrafił z nimi rozmawiać. Był człowiekiem otwartym, raczej uśmiechniętym, a nie jak Gomułka wiecznie zafrasowanym i ponurym. Jaruzelski powiedział mi, że wszyscy bali się Gomułki, ponieważ sporo krzyczał. Natomiast Gierek lubił być lubiany przez wszystkich, co dla przywódcy nie jest najlepszą cechą.
Wszyscy inni pierwsi sekretarze byli przyzwyczajeni do rządzenia przy pomocy aparatu represji. Gdy w grudniu 1970 roku, zaraz po objęciu władzy przez nową ekipę Franciszek Szlachcic - późniejszy minister spraw wewnętrznych - zaproponował Gierkowi założenie podsłuchów członkom ekipy gomułkowskiej, nowy I sekretarz zabronił mu tego robić. Niespecjalnie ufał służbom specjalnym. Nie znał się też na rządzeniu. Dla niego rządzenie to były te spotkania z ludźmi, rozmowy. Nie był przywódcą, do których komunizm nas przyzwyczaił. Można powiedzieć, że był raczej fasadowym przywódcą, ale wieloletni pobyt na Zachodzie, liźnięcie francuskiej kultury politycznej dobrze na niego wpłynęło. I na Polskę.
Piotr Gajdziński - pisarz i publicysta, absolwent Wydziału Historii Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu. Autor m.in. biografii Edwarda Gierka („Gierek. Człowiek z węgla”), Wojciecha Jaruzelski „Czerwony Ślepowron”) I Władysława Gomułki („Gomułka. Dyktatura ciemniaków”).
M.M.-M.: Warto dodać, że Gierek urodził się w górniczej rodzinie, w niewielkiej wsi, która dziś jest jedną z dzielnic Sosnowca. Jego droga do pełnienia stanowiska I sekretarza KC PZPR wyglądała inaczej niż w przypadku innych, partyjnych kolegów. Czym zajmował się zanim wzbił się na szczyt partyjnej drabiny?
P.G.: Jego rodzina wyemigrowała do Belgi i do Francji. Z Francji został wygnany za współorganizowanie strajku. Wrócił do Polski, odbył służbę wojskową i ponownie wyjechał na Zachód. Później związał się z ruchem komunistycznym. To zresztą dość tajemniczy rozdział w jego życiorysie. Kiedy w końcu wrócił do Polski, bardzo szybko dostał pracę w aparacie partyjnym, a to jednak w latach 50. było ewenementem, bo Moskwa nie darzyła repatriantów z Zachodu zaufaniem. Przeciwnie. Nie jest wykluczone, że już w czasie wojny miał jakieś powiązania co najmniej z sowieckim ruchem komunistycznym, a może z sowieckimi służbami specjalnymi. Wskazuje na to wiele przesłanek, ale dopóki rosyjskie archiwa pozostają zamknięte, nie ma jednoznacznych dowodów.
Po powrocie do Polski Gierek został zatrudniony w KC, sypiał w wieloosobowym pokoju hotelowym, później zaczął studia w szkole partyjnej w Łodzi, a kiedy zjechał do strajkujących górników wspomnianej przez Panią kopalni „Kazimierz-Juliusz”, zyskał duży podziw komunistycznego aparatu. Niejako w nagrodę został wysłany na Śląsk, o czym marzył, ponieważ praca w Warszawie nie podobała mu się. To nie był jego żywioł. Bardzo chciał wrócić w rodzinne strony. Tak też się stało. Po przyjeździe do Katowic zaczął się piąć po szczeblach partyjnej drabiny. W końcu, w 1956 roku, został wybrany I sekretarzem Komitetu Wojewódzkiego PZPR w Katowicach, ale jednocześnie był cały czas członkiem Biura Politycznego KC PZPR.
Nie jest zatem tak, jak to zapamiętaliśmy, że Gierek pojawił się w 1970 roku znikąd. On sam mówił później, choćby podczas słynnego spotkania w Stoczni Szczecińskiej w 1971 roku, że był przeciwnikiem Gomułki, że ten chciał go zniszczyć. Nie. Był jednym z dwóch szefów wojewódzkich organizacji partyjnych, którzy zasiadali w Biurze Politycznym. Gierka wyniosła do władzy grudniowa podwyżka cen, ale on sam za tą podwyżką na posiedzeniu Biura Politycznego głosował.
M.M.-M.: Wspomniał Pan, że Gierek marzył o powrocie na Śląsk, a czy można powiedzieć, że te śląsko-zagłębiowskie korzenie były jego siłą?
P.G.: Były. Śląsk go ukształtował i wiele się tam nauczył. To tu w końcu spotkał generała Jerzego Ziętka, którego sposób działania będzie później próbował do jakiegoś stopnia kopiować. Ziętek pokazał mu szersze horyzonty, wyprowadził zza partyjnego biurka. To bez wątpienia było jego siłą. Jego siłą był też brak strachu przed klasą robotniczą.
Wbrew pozorom wszyscy pierwsi sekretarze po pierwsze nie znali klasy robotniczej, po drugie – bali się jej. Bierut był przed wojną spółdzielcą, robotników właściwie nie znał. Gomułka, poza tym, że był funkcjonariuszem partyjnym, to jako robotnik wielkoprzemysłowy nigdy nie pracował. Natomiast Jaruzelski „klasy robotniczej” potwornie się bał, bo jako wojskowy nigdy nie miał z nią styczności. Jaruzelski dokooptowywał do Biura Politycznego rzeczywistych robotników i starał się ich słuchać, liczył, że z ich słów popłynie jakaś uniwersalna leninowska prawda, która wszystko zmieni. A ci towarzysze potrafili mówić tylko o swoim bezpośrednim warsztacie pracy, na przykład o tokarce przy której wcześniej pracowali, albo o złym zaopatrzeniu zakładowej stołówki. Natomiast Gierek rzeczywiście znał robotników. To wyniósł z rodzinnych stron.
M.M.-M.: To, że potrafił sobie zjednywać ludzi, było widoczne podczas przemówień. Zrezygnował z gomułkowskiego „Towarzysze i Towarzyszki” i mówił „Rodacy”.
P.G.: W swoim słynnym przemówieniu z 1970 roku powiedział „Rodacy”, ale później wrócił do narracji „Towarzysze i Towarzyszki”, ponieważ w Polsce komunistycznej nie dało się rządzić bez aparatu partyjnego. To na aparacie partyjnym zasadzała się ta władza, on był najważniejszy. Natomiast on rzeczywiście zjednywał sobie ludzi taką bezpośredniością, przynajmniej do połowy lat 70. Polacy odczuli, że życie się znacząco poprawiło, więc wraz z nadzieją, że to trwała poprawa, pojawiła się też wdzięczność.
M.M.-M.: On dodatkowo podkręcał te odczucia stosując język pełen demagogii. Jego styl przemawianie określa Pan jako mowa-trawa. Nie był mistrzem słowa.
P.G.: Jak się po latach czyta jego przemówienia, okazuje się, że nie ma w nich żadnej wartościowej treści. To piekielnie ogólnikowe, takie wodolejstwo. Podczas swoich przemówień Gierek rzucał mnóstwo obietnic, które nie były później realizowane. Jednak jego przemówienia, w porównaniu do tych wygłaszanych przez Gomułkę, nie były jednak tak denerwujące. Ten styl wypowiedzi bardzo szybko w aparacie się rozprzestrzenił. Wszyscy towarzysze tak mówili, posiedzenia Komitetu Miejsko-Gminnego PZPR w Wolsztynie też były przepełnione mową-trawą.
M.M.-M.: Kilka lat temu pewien senator z PSL porównał Edwarda Gierka do Kazimierza Wielkiego. O sprawie napisała lokalna gazeta – „Nowy tydzień chełmski”. Co Pan na takie porównanie?
P.G.: To jest strasznie krzywdzące i kompletnie niesprawiedliwe dla Kazimierza Wielkiego, który dokonał wielkich i znaczących rzeczy. Senatorowi należałoby przypomnieć, że w 1980 roku Polska była bankrutem. Po prostu. Trudno zatem przyrównywać Gierka do Kazimierza Wielkiego. Wiele inwestycji poczynionych przez Gierka było nierentownych i trzeba było do nich sporo dopłacać.
M.M.-M.: Z kolei Pan w jednym z wywiadów powiedział, że „Sztygar”, jak nazywano Gierka, był dobrym człowiekiem, ale złym przywódcą.
P.G.: Na tle pierwszych sekretarzy – zarówno w Polsce, jak i w innych krajach socjalistycznych – Gierek był rzeczywiście człowiekiem dobrym, miłym. Ale intelektualnie nie dorastał do swojej funkcji. Szybko uległ normalnym w każdym ustroju mechanizmom władzy. Żył w bańce, błyskawicznie nabrał przekonania o swojej wielkości, uległ własnej propagandzie. Kochał też być kochany przez wszystkich i ta propaganda sukcesu, która de facto w końcu doprowadziła Polskę do tego wybuchu społecznego, to był jego żywioł.
**M.M.-M.: Narracja w Pana najnowszej książce rozpoczyna się 25 czerwca 1976 roku. To cezura, początek końca. Wtedy przez Polskę przetoczyła się fala protestów, czy jak wskazuje pan „zawalił się Mit Drugiej Polski”. Radom, Ursus, Płock nadawały rytm wydarzeniom, które rozlały się na cały kraj. Wskazuje Pan, że Gierek był wściekły. Jak pisze Pan: „Czuje się tą rebelią osobiście obrażony”. Jego podejście świadczy wiele o charakterze. Do tej pory był przekonany, że naród go kocha, że jest ulubieńcem mas. Teraz sytuacja się zmieniła. **
P.G.: Gierek był człowiekiem niegrzeszący specjalnie inteligencją. Uległ żądzy władzy, jak wielu przed nim i wielu po nim. Na początku nie był zdecydowany na to, aby wziąć stery władzy w swoje ręce, zapowiadał, że porządzi krótko. Mówił Józefowi Tejchmie, że to on zostanie jego zastępcą, a on sam po trzech latach wróci na Śląsk. Jednak władza to władza, każdego rozkochuje.
Niewielu jest ludzi, którzy potrafią się temu przeciwstawić. Z biegiem czasu Gierek coraz bardziej oddalał się od pomysłu, żeby odejść, poczuł się niezastąpiony. Później słuchał tej propagandy sukcesu i zaczynał uważać siebie za człowieka absolutnie niezbędnego, najlepszego, najmądrzejszego. Uważał, że nie ma żadnego rywala. Nagle w 1976 roku wszystko to okazało się wielkim mitem. Był wściekły, to prawda, ale przede wszystkim był zaskoczony rozwojem wypadków. Nie spodziewał się, że ktoś mu się przeciwstawi i robotnicze protesty go kompletnie zaskoczyły.
M.M.-M.: Nie ma reakcji bez akcji, do protestów z 1976 roku doprowadził pewien łańcuch przyczyn. Tymczasem Edward Gierek wydawał się być zaskoczony tym stanem rzeczy…
P.G.: Gierek żył w bańce, tak jak inni politycy To typowe nawet dziś. Każdy polityk myśli, że wykonuje gigantyczną, ciężką i docenianą przez społeczeństwo pracę. Jeśli słyszy jakieś utyskiwania, to ma przekonanie, że to są głosy jego przeciwników politycznych lub osób, które nie znają się na rządzeniu państwem. I tak jest do dzisiejszego dnia, a cóż dopiero mówić o okresie, w którym Gierek po przebudzeniu się otwierał „Trybunę Ludu”, której okładkę zdobiło jego zdjęcie. Otwierał „Życie Warszawy”, a tam kolejne zdjęcia… W innej gazecie jego nazwisko padało kilka razu. Poprzedniego dnia był w mleczarni i powitano go oklaskami. Rozmawiał z rolnikiem i słyszał z jego ust peany pod swoim adresem. Nie znał żadnych innych głosów. Żył za szklaną taflą. Towarzysze go hołubili, mówili, że Fidel Castro może się od niego uczyć. Podczas któryś urodzin podkreślali, że wreszcie Polska doczekała się prawdziwego przywódcy. Gierek był przekonany, że tak wygląda odbiór jego osoby w całej Polsce, a tu nagle dochodzi do strajków, żądań jego odejścia. Przeżył prawdziwy szok.
M.M.-M.: Spory wpływ pewnie na to kształtowanie obrazu własnej osoby miało pewnie poparcie Breżniewa.
P.G.: Tak, bez wątpienia. To dzięki Breżniewowi został pierwszym sekretarzem KC. To wielki mit, że Gierka wynieśli do władzy towarzysze polscy, którzy uznali, że Gomułka musi odejść. Gierek został wybrany znacznie wcześniej. Poznał Breżniewa w pierwszej połowie lat 60. XX wieku. Jako jeden z nielicznych pierwszych sekretarzy gościł na Krymie, spotykał się z Breżniewem i był przez niego kształtowany. Breżniew autentycznie go lubił, a on był mu za to wdzięczny. I chciał się odwdzięczyć. W styczniu 1971 roku pierwszą swoją zagraniczną wizytę odbył oczywiście do Moskwy. Pojechał w towarzystwie Piotra Jaroszewicza, który też miał Breżniewowi sporo do zawdzięczenia. Z sekretarzem generalnym KC Komunistycznej Partii Związku Sowieckiego spotkali się na Kremlu. I wypowiedzieli tam słowa, których Gomułka w latach 40. nie mówił nawet Stalinowi! Kompletne poddaństwo.
M.M.-M.: Jego polityczną karierę zakończyło jednak internowanie.
P.B.: Tak. To było potężną bzdurą i wielkim medialnym spektaklem Jaruzelskiego. Generał przyznał później, że zrobił to po to, aby pokazać, że jego ekipa idzie środkiem - między ekstremalną „Solidarnością” a dawnym reżimem i rządami ekipy Gierka – „władców Polski Ludowej”. Zdecydował się go internować. Wykazał się okrucieństwem i wobec Gierka, i wobec wielu ludzi z jego ekipy.
Gierka można było internować, ale zrobiono to w sposób drastyczny. Pierwsze dni spędził w ośrodku rządowym, ale później – podobnie jak wielu jego współtowarzyszy – został skierowany do ośrodka wojskowego w okolicach Drawska Pomorskiego, który znajdował się na terenie poligonu wojskowego. Żołnierze traktowali zarówno Gierka, jak i członków jego ekipy, jak przestępców. Gdy niedawny pierwszy sekretarz i niedawny premier dotarli do ośrodka, żołnierze nie chcieli im nawet wydać herbaty. W końcu upomnieli się o to BOR-owcy.
W ośrodku, w którym byli przetrzymywani żyli biednie. Zdzisław Grudzień, następca Gierka w Katowicach na stanowisku I sekretarza KW PZPR, zmarł podczas internowania na zawał serca. Bardzo znacząco pogorszył się także stan zdrowia Jaroszewicza i Gierka, który cierpiał na poważne bóle kręgosłupa. Miał spore kłopoty ze zdrowiem. Choroba kręgosłupa spowodowała, że zamiast w łóżku, sypiał na wymontowanych z szafy drzwiach. To była zemsta Jaruzelskiego, człowieka, który w roku 1970 stanowczo opowiedział się po stronie Gierka, a później był przez niego hołubiony. Jaruzelski próbował postawić kilku członków ekipy Gierka, w tym jego samego i Jaroszewicza przed Trybunałem Stanu, ale w końcu się z tego wycofał.
M.M.-M.: Kiedy zakończyło się jego internowanie, wiódł raczej rodzinne życie. Nie było mowy o powrocie do polityki.
P.B.: Po zakończeniu internowania objęto go działaniami inwigilacyjnymi. Rządzący mieli przekonanie, że ich poprzednicy mogą wrócić na swoje dawne funkcje, ale było to kompletną bzdurą. Po 1989 roku Gierek był już wiekowym człowiekiem i żył w otoczeniu rodziny. Nie zajmował się polityką, ale kiedy pojechał do niego Aleksander Kwaśniewski, który został wtedy szefem partii, wykazywał spore zainteresowanie politykę. Nie miał już oczywiście żadnych szans na powrót do polityki i chyba nie miał na to ochoty.
I pewnie też zdrowia. Serdecznie dziękuję za rozmowę!
Piotr Gajdziński - pisarz i publicysta, absolwent Wydziału Historii Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu. Autor m.in. biografii Edwarda Gierka („Gierek. Człowiek z węgla”), Wojciecha Jaruzelski „Czerwony Ślepowron”) I Władysława Gomułki („Gomułka. Dyktatura ciemniaków”).