Robert Walenciak – „Gambit Jaruzelskiego” – recenzja i ocena

opublikowano: 2022-01-20 17:40
wolna licencja
poleć artykuł:
Wydana z okazji 40. rocznicy wprowadzenia stanu wojennego książka Roberta Walenciaka przedstawia zupełnie inny obraz tego wydarzenia. „Gambit Jaruzelskiego” jest głosem z drugiej strony barykady. I odnoszę wrażenie, że potrzebnym.
REKLAMA

Robert Walenciak – „Gambit Jaruzelskiego” – recenzja i ocena

Robert Walenciak
„Gambit Jaruzelskiego”
nasza ocena:
8/10
cena:
49 zł
Wydawca:
Fundacja Oratio Recta
Rok wydania:
2021
Okładka:
miekka
Liczba stron:
360
ISBN:
978-83-64407-93-2

Nie jest to książka stricte naukowa – autor jest z zawodu dziennikarzem, od lat związanym z tygodnikiem „Przegląd”. Ten fakt z pewnością naprowadza na to, którą stronę będzie reprezentował. Może o tym świadczyć również bibliografia. Walenciak oparł się głównie na wspomnieniach, opracowaniach czy raczej książkach napisanych przez uczestników lub świadków wydarzeń. Nie znaczy to, że nie sięga do opracowań krytycznych wobec stanu wojennego. Ale nie stanowią one podstawy jego rozważań.

Dobra książka powinna być oparta na źródłach. Walenciak nie jest badaczem, więc nie dokonał kwerendy rzucającej na kolana. Ale mówiąc szczerze, przy dyskusji, jaka trwa w polskich domach od 1981 roku – czyli osławione „wejdą, nie wejdą” odnośnie bratniej Robotniczo-Chłopskiej Armii Czerwonej jest to cokolwiek utrudnione. Albowiem odpowiedź tkwi w rosyjskich archiwach, a te – delikatnie rzecz ujmując – oszczędnie udostępniają swoje zbiory, zwłaszcza te dotyczące spraw z XX wieku.

Jest to problem wszystkich badaczy polskich lat 80. XX wieku. Rosjanie udostępniają dokumenty podług swojego klucza, często niepełne, czasem ocenzurowane. Zwróciła już na to uwagę Krystyna Kersten przed 25 laty. Co ciekawe aktualnie wielu historyków (w tym znani i szanowani) musi po prostu przejść nad tym do porządku dziennego. Często niepełne relacje, stenogramy z posiedzenia Biura Politycznego KPZR czy zanotowane tam sformułowania starają się interpretować na niekorzyść Wojciecha Jaruzelskiego, czasami nawet posuwając się do skracania pod swoje tezy poszczególnych fragmentów – co Walenciak niestety pokazuje. Totalną manipulacją jest wielokrotnie cytowana „prośba” o wejście wojsk radzieckich w celu wsparcia stanu wojennego oraz radziecka odmowa. Dla Jaruzelskiego miało to być katastrofą… tylko, że katastrofą to było dla autora tej prośby, a mianowicie byłego ministra spraw wewnętrznych PRL, a zarazem członka KC PZPR gen. Mirosława Milewskiego. Niby powoływał się na Jaruzelskiego, ale jako odsunięty na boczny tor, działał raczej sam, chcąc wrócić na główny…

Dodatkowo należy pamiętać o jednej rzeczy. Interwencja wojskowa wymaga wojskowych planów – a do tych badacze nie mają dostępów. Praktycznie nie ma żadnego śladu, że cokolwiek opracowywano. Mówi się o interwencji, a się jej nie planuje? Nie do końca – przez przypadek w wyniku chaosu z czasów rządów Borysa Jelcyna, wyciekł jeden (!) dokument wojskowy, odnoszący się do sytuacji z 1980 roku. Wszedł w jego posiadanie amerykański historyk Mark Kramer, a dokument był dyspozycją dotyczącą mobilizacji czterech radzieckich dywizji oraz planów kolejnej mobilizacji. To znaczy, że coś planowano, ale nie wiadomo na jaką skalę… Z drugiej strony skoro mobilizowano cztery wielkie jednostki, to możliwe, że planowano kolejne. To jednak mały ślad.

REKLAMA

Więc jak można przynajmniej w miarę sumiennie i bezstronnie przedstawić kulisy podjęcia tej jednej z najważniejszych decyzji w XX-wiecznej historii Polski? Jak można ukazać motywację decydentów, nie ograniczając się tylko do tradycyjnego „źli komuniści chcieli stłamsić Solidarność”? Walenciak po prostu pozwala przemówić okolicznościom oraz osobom zaangażowanym.

Argumentacja autora jest oparta na wspomnieniach i relacjach żołnierzy Wojska Polskiego – od podporuczników (z których przynajmniej jeden zrobił karierę w III RP) po samego szefa MON (Wojciecha Jaruzelskiego oczywiście). Są to dość niepokojące informacje… Strona polska np. zgodnie z planem ćwiczeń SOJUZ-80 miała wziąć wybitnie bierny, można powiedzieć obserwatorski udział – żołnierze mieli pozostać w koszarach. Ćwiczące bratnie armie miały zgromadzić się w pobliżu wielkich aglomeracji, a potem… no właśnie co? Zwłaszcza, że ilość planowanych jednostek znacznie przekraczała pojemność polskich poligonów…

Te plany zmobilizowały najwyższe czynniki partyjne do działania. Dano jasną odpowiedź, że wkroczenie po prostu źle się skończy. Jednak Moskwa żąda działań. I tu rozpoczyna się gra Jaruzelskiego. Po odejściu Stanisława Kani, przejmuje stery władzy jako I sekretarz PZPR oraz premier PRL. Lawiruje pomiędzy Solidarnością, opozycją „twardogłowych” w partii oraz Związkiem Radzieckim. Każda ze stron czegoś od niego oczekuje. Jaruzelski jest w potrzasku.

Jednak to przede wszystkim zawodowy wojskowy i wbrew aktualnie panującym opiniom nie najgorszy. Dobry dowódca musi umieć nie tyle przewidzieć, ile analizować ewentualne posunięcia nieprzyjaciela. Jaruzelski zdaje sobie sprawę, że najgroźniejszym jest ZSRR z „gerokracją” kierowaną przez Leonida Breżniewa (jak jest na chodzie) oraz Jurija Andropowa. On i jego ekipa przymilają się do niej poprzez ambasadora ZSRR Borysa Aristowa, grupy ambitnych i niezadowolonych „twardych” towarzyszy. Sytuacja geopolityczna jest, jaka jest – świat podzielony na dwa bloki, które się nie wtrącają w swoje wewnętrzne sprawy w imię utrzymania pokoju. I to się nie zmieni.

Kraj jest w chaosie, trwają strajki, gospodarka nieustannie pikuje w dół, nie ma szans na porozumienie z Solidarnością (jej przywódcy przestają nawet kontrolować sytuację). Im bliżej końca 1981 roku nawet w wojsku zaczyna się pomruk niezadowolenia z bierności, oczekiwania na jakikolwiek ruch. Jaruzelski jest pod nieustanna presją czynników wewnętrznych i zewnętrznych, przy czym te „zewnętrzne” mogą wykorzystać część tych „wewnętrznych” (niezadowolonych partyjnych).

REKLAMA

Stąd równoległe opracowywanie planów stanu wojennego, przy jednoczesnych rozmowach z Rosjanami (częściowo dla nich są te plany opracowywane) oraz z Solidarnością (te są daremne, obie strony nie ustąpią). Czas się kończy – ostatecznie 13 grudnia Polacy budzą się w nowej rzeczywistości – stanu wojennego. Jednym szybkim ruchem Jaruzelski przeciął węzeł gordyjski – to jest ten jego gambit.

Walenciak stara się podkreślić, że było to jedyne rozwiązanie. Przy czym widać, że głównym jego argumentem jest kwestia groźby radzieckiej interwencji, a nie sytuacja wewnętrzna. Argumentuje, moim zdaniem, częściowo przekonuje. Nie była to wojna polsko-jaruzelska, a manifestacja wobec bratniego obozu państw socjalistycznych. Zwróć uwagę, drogi czytelniku, w jaki sposób wojsko działało 13 grudnia. Po pierwsze wyszło z koszar (czyli spod uderzenia, a raczej ewentualnej izolacji ze strony bratnich dywizji, jeśliby się w Polsce pojawiły). Po drugie – wyszło ze wszystkim – z czołgami, armatami oraz wyrzutniami rakietowymi i środkami obrony przeciwlotniczej. O ile transportery opancerzone i ewentualnie czołgi można zrozumieć w kontekście walki z manifestantami oraz strajkującymi, to po co było wyciągać armaty i zestawy przeciwlotnicze?

Najważniejsze – wojsko nie weszło całością sił do miast, zajęło pozycje na obrzeżach, blokując główne drogi dojazdowe. Czy to były pozycje do walki z narodem czy w jakimś innym celu? Dodajmy do tego zamknięcie przestrzeni powietrznej oraz obsadzenie głównych lotnisk przez wojsko – Okęcie zablokowali żołnierze 6. Pomorskiej Dywizji Powietrznodesantowej. Przeciwko komu?

Walenciak przekonywująco przedstawia swoje argumenty, jednak moim zdaniem nie wykorzystał odpowiednio materiałów z posiedzeń Komisji Odpowiedzialności Konstytucyjnej, która w latach 90. XX wieku badała okoliczności wprowadzenia stanu wojennego. W moim odczuciu smaczkiem są tam materiały czechosłowackie i niemieckie – siły zbrojne znad Wełtawy oraz z Niemiec Wschodnich miały wkroczyć do Polski. Jeśli w Pradze i Berlinie były takie plany, a wojska koncentrowano, to na pewno nie bez porozumienia, a raczej polecenia Moskwy. O zamiarach radzieckich niech świadczy fakt, że garnizony radzieckie w Polsce były systematycznie powiększane, wojenny system łączności był rozwinięty, ruch lotniczy znacznie się wzmógł…

REKLAMA

Zdaniem przeciwników wprowadzenia stanu wojennego mogło to być najwyżej wywieranie presji, istny blef, mający zmusić PZPR do działań. Robert Walenciak wskazuje na duże ryzyko takiego myślenia. Przecież decyzję o interwencji w Czechosłowacji w 1968 roku podjęto dopiero jak radzieckie wojska powietrznodesantowe były już w locie do Pragi! Innymi słowy plan interwencji był gotowy, czekano na decyzję. Oczywiście w 1981 roku ZSRR nie mógł ryzykować pogorszenia swojej opinii na świecie, a dodatkowo uwikłał się w Afganistanie – tak przemówią wyznawcy nowej prawdy. Tak, tylko że Imperium Zła w obronie swoich interesów posuwało się do środka – aczkolwiek interwencja wbrew pozorom zawsze była ostatnią opcją (nad sensem wejścia do Afganistanu debatowano długie miesiące). Dodatkowo w Afganistanie w 1981 r. zaangażowane było tylko kilka dywizji z okręgów azjatyckich, dopiero później udział jednostek europejskich (w tym i elitarnych) się zwiększył. Ale to pieśń kolejnych lat.

Autor również delikatnie pokazuje niekonsekwencję w argumentacji przeciwko motywom decyzji podjętej przez Radę Państwa 12 grudnia 1981 roku. Moim zdaniem nie dość jasno – bo jak to jest, że najokrutniejszy i najbardziej agresywny kraj (w mniemaniu aktualnych znawców tematu) nagle staje się „gołąbkiem pokoju”, którego dokumentom (wydzielanym niczym przez zepsutą kroplówkę) należy wierzyć?

Historykom jest łatwiej – znając szerszy kontekst można po sekwencji zdarzeń oceniać motywację decydentów i wystawiać im surową cenzurkę. Gambit Jaruzelskiego pokazuje jednak stan wiedzy decydentów na moment podjęcia decyzji. Nie wiedzieli, że za 10 lat przestanie istnieć groźne supermocarstwo za wschodnią granicą. Nie wiedzieli, że Andropow może się nawet zgodzić na władzę Solidarności (jeśli radzieckie dokumenty nie kłamią). Mieli przed sobą posępne twarze radzieckich towarzyszy, swoje doświadczenia z nimi (pamiętano 1968 i okoliczności operacji „Dunaj”). Musieli rozważać najgorszy scenariusz i się na niego przygotować.

Moim zdaniem Walenciak nie daje ostatecznej odpowiedzi, czy stan wojenny był odpowiedzią na radzieckie zagrożenie. Jednak można odnieść takie wrażenie czytając książkę. A co do oceny podjętej decyzji… Stanisław August Poniatowski miał stwierdzić, że żałuje, że nie walczył własnymi siłami z konfederacją barską tylko zdał się na pomoc Rosjan – co skończyło się katastrofą. Jaruzelski wewnętrzny konflikt chciał rozwiązać w ramach wyłącznie polskich sił. To mu się nie udało – o ile w 1981 roku uspokoił sytuację, to do dziś jego działania budzą liczne dyskusje oraz ostre spory. Czego dowodem jest recenzowana książka – głos drugiej strony, która chce się przebić, by się bronić przed atakami zwycięzców.

Zainteresowała Cię nasza recenzja? Zamów książkę Roberta Walenciaka „Gambit Jaruzelskiego”! 

REKLAMA
Komentarze

O autorze
Michał Staniszewski
Absolwent Wydział Historycznego UW, autor książki „Fort Pillow 1864”. Badacz zagadnień związanych z historią wojskowości, a w szczególności wpływu wojny na przemiany społecznych, gospodarczych i kulturowych - ze szczególnym uwzględnieniem konfliktów XIX wieku.

Wszystkie teksty autora

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści. Za darmo.
Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2023 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone